Michał Górecki kupił w salonie Saturn tablet iPad Mini. Postanowił dokupić dodatkową gwarancję. Miała ona zapewniać m.in., że sprzedawca wymieni bądź naprawi sprzęt nawet w sytuacji, gdy do jego uszkodzenia dojdzie z powodu upadku. - Upewniłem się, że obejmuje upadek i pojechałem do domu - napisał na swoim blogu .
Niestety, po kilku miesiącach tablet upadł na ziemię i uległ uszkodzeniu. - Odzyskałem więc oryginał faktury i dokonałem zgłoszenia - napisał. Okazało się, że mimo zapewnień sprzedawców, którzy wcześniej zachwalali taki rodzaj gwarancji, szkoda nie została uznana. Dlaczego? Bo "uszkodzenie nie zostało wywołane przez czynnik zewnętrzny".
- Naiwnie pomyślałem sobie, że skoro ubezpieczenie kosztuje prawie 1/5 tego, co produkt, który kupiłem, to gwarantuje on zupełną ochronę. I tak było mi to przedstawione w sklepie - mówi Górecki w rozmowie z portalem Gazeta.pl. - Definicja czynnika zewnętrznego dla mnie, jako laika, jest niejasna. Nie każdy klient jest prawnikiem czy ubezpieczycielem. Czy gałąź, o którą zahaczę głową, to jest czynnik zewnętrzny? Czy płyta chodnikowa, o którą się potknąłem, to czynnik zewnętrzny? To absurd - ironizuje.
Czym, zdaniem firmy ubezpieczeniowej, jest ów czynnik zewnętrzny? Otóż chodzi o "uszkodzenie, zniszczenie sprzętu (zewnętrzne lub wewnętrzne) spowodowane przez nagłe, nieprzewidywalne i niezależne od woli ubezpieczonego zdarzenie, niemożliwe do zapobieżenia, spowodowane działaniem czynnika zewnętrznego, powodujące konieczność naprawy, wymiany części lub całego sprzętu". Innymi słowy, firma zakłada, że sprzęt oddany do serwisu został zniszczony zgodnie z wolą jego posiadacza.
Michał Górecki nie zgodził się na takie zakończenie sprawy i pojechał do Saturna, by porozmawiać z obsługą. - Byłem w Saturnie. I co? "Proszę pana, gdyby tak każdy sobie chciał to ubezpieczenie odbierać, to ubezpieczyciel by zbankrutował, każdy by przed końcem gwarancji iPada przez okno wyrzucał" - napisał. - Domniemanie winy? Czy ja żyję w Europie czy państwie arabskim - dodał.
Nie zawsze ubezpieczyciele traktują podobne sprawy w taki sposób. Jako przykład Górecki opisuje sytuację, w jakiej znalazł się w Szwajcarii. - Mieszkałem przez 1,5 roku w Genewie. Okradziono nam dom. Zostawiliśmy otwarte drzwi, byliśmy na górze. Złodziej wszedł, zabrał co popadnie i uciekł. Sporządziliśmy listę skradzionych przedmiotów, dwa tygodnie później Winterthur przelał nam całą kasę na konto. Nie wierzyłem w to. Ale dokładnie tak było - wspomina.
Co na to firma ubezpieczeniowa? O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy rzecznika prasowego Warty Marcina Jaworskiego. - Biuro prasowe o tej godzinie i w tak krótkim czasie nie jest w stanie otrzymać informacji z właściwego departamentu. Bez nich nie możemy poznać szczegółów sprawy i przedstawić jej w sposób nienaruszający tajemnicy ubezpieczeniowej - napisał nam w e-mailu. - Nie odmawiamy komentarza w tej sprawie, ale prosimy o czas na rzetelne poznanie sprawy. W naszej opinii, tylko w ten sposób będzie można obiektywnie ją przedstawić czytelnikom - dodał.
Gdy otrzymamy od rzecznika kompletną odpowiedź, zamieścimy ją w niniejszym artykule.