Matthew Bryza, amerykański dyplomata, były zastępca asystenta sekretarza stanu USA ds. Europy i Eurazji oraz negocjator w kaukaskich konfliktach, jest przekonany, że to George Bush, a nie Lech Kaczyński, przyczynił się do zatrzymania rosyjskich czołgów podczas wojny rosyjsko-gruzińskiej w 2008 r. - Przyleciałem do Tbilisi dokładnie wtedy, kiedy Rosjanie przebili linię obrony gruzińskiej. [Wizyta prezydentów] to była ogromnie ważna wizyta, ale nie ze względu na czołgi. Rosyjskie czołgi już wtedy stały w miejscu i źródła historyczne wskażą, że Gruzini zawdzięczają to ostremu przemówieniu Busha - podkreślił.
Bryza zaznaczył jednak, że sama wizyta prezydentów w Gruzji była bardzo ważna. Jak stwierdził, "prezydent Francji Nicolas Sarkozy wynegocjował w Moskwie straszne porozumienie, które w zasadzie uprawomocniło rosyjską okupację Gruzji" (Francja piastowała wówczas prezydencję UE - red.). - Wizyta prezydentów była kluczowa, bo pomogła uspokoić umysł Saakaszwilego, tak by nie odrzucał zawieszenia broni, ale naciskał na poprawki. To jest to, co naprawdę powstrzymało wojnę - podsumował. Dodał, że "do końca życia będzie przekonany, że to Rosja sprowokowała Saakaszwilego".
Dlaczego prezydent Micheil Saakaszwili nie posłuchał rad nawołujących do spokoju i unikania konfliktu? - Uznał, że nie ma wyboru. Założył, że jeśli nie odpowie i nie spróbuje ocalić gruzińskiego terytorium, to zapisze się w historii jako tchórz albo prezydent, który nie wypełnił swojej misji - mówi amerykański dyplomata.
Więcej w " Gazecie Wyborczej ".