Platforma bez pomysłów? "Gdy wszystko się wali, polityka ciepłej wody nie jest głupia. W innych krajach nie ma nawet tego"

Czy nadchodzi zmierzch PO? - W wielu krajach naprawdę jest kryzys, tam wykpiwana ciepła woda po prostu nie leci - mówi w rozmowie z TOK FM prof. Radosław Markowski. - Polityka ciepłej wody nie jest głupia w sytuacji, kiedy wszystko się wali - dodaje socjolog. I wskazuje, że Platforma, zamiast dokonywać wielkich reform, powinna po prostu rozmawiać ze społeczeństwem.

Już połowa Polaków boi się powrotu rządów PiS - wynika z badania Millward Brown dla "Newsweeka". Tygodnik wskazuje też, że główną bronią Platformy jest strach przed PiS. Bronią, która przestaje działać. Czy jednak faktycznie rząd jest już bezbronny? O tym, co powinna zrobić Platforma, by nie dopuścić do powrotu PiS, rozmawiamy z prof. Radosławem Markowskim, socjologiem z PAN i SWPS.

Krzysztof Lepczyński: Połowa Polaków nie boi się powrotu PiS. Czy Platforma powinna zacząć się obawiać?

Prof. Radosław Markowski : - Ludzie nie lubią się przyznawać do tego, że się czegokolwiek boją. A tym bardziej czegoś, co jest z pozoru publiczne i w demokracjach nie powinno stanowić zagrożenia. Jednak aż 43 proc. badanych nadal boi się PiS. To jest bardzo wysoki wynik, bo jest testem konserwatywnym, jeśli jakaś partia szykuje się do wygrania wyborów. Zwłaszcza że PiS ma tak negatywny wizerunek, a Jarosławowi Kaczyńskiemu nie ufa połowa Polaków. Tymczasem po dwóch wygranych sondażach w PiS zaczyna się już mianowanie ministrów i przebieranie nogami, co się zrobi, jak się dojdzie do władzy. To jest przedwczesne, bo wybory dopiero za dwa i pół roku.

Jakie przełożenie mają ten strach, emocje na faktyczne poparcie dla PO?

- Nigdy nie było tak, że wszyscy się bali PiS. Ale powiem inaczej. Od dawna wiedzieliśmy, że ten rok będzie dołkiem ekonomicznym ze względu na sytuację globalną. Wszystko pada, największy nasz zachodni sąsiad ma zaledwie 0,9 proc. wzrostu PKB. W wielu krajach naprawdę jest kryzys, tam wykpiwana ciepła woda po prostu nie leci. Taka jest rzeczywistość wokół nas. Jesteśmy też w środku cyklu parlamentarnego, kiedy nie grożą nam prawdziwe konsekwencje wyrażanych opinii odnośnie do tego, na kogo zagłosujemy. W każdym kraju demokracji ten moment jest okazją, także dla zwolenników rządzących, żeby pokazać im żółtą kartkę, żeby wzięli się do roboty.

Zatem to najlepszy moment na wewnątrzpartyjne przetasowania.

- Wszystko zależy od tego, jak PO zareaguje, jak potrafi się zmobilizować. A ma na to mnóstwo czasu, ponad dwa lata do wyborów poprzedzonych elekcją prezydencką, gdzie Komorowski prowadzi o dwie długości. Sceneria tych wyborów będzie zupełnie inna, prognozowanie nie ma specjalnego sensu. Platforma powinna zacząć przede wszystkim mówić do obywateli, co się dzieje w Polsce. A zapewniam, że na tle innych krajów w Polsce dzieje się wiele znakomitych rzeczy, międzynarodowe instytucje i eksperci oceniają nas dobrze. Ostatnio rzeczywiście mamy do czynienia ze spowolnieniem, jest niewątpliwy problem bezrobocia młodych, jest mnóstwo innych problemów, ale partie rządzące powinny wychodzić i tłumaczyć, co się udało, co się nie udało i co zrobić z tym, co się nie udało. To przestali robić i stąd te wyniki.

Platforma ma dużo czasu, ale czy ma pomysł, jak ten czas wykorzystać? Pada zarzut, że jedyną bronią PO jest strach przed PiS.

- Z badań Polskiego Generalnego Studium Wyborczego wcale nie wynikało, że niechęć do PiS była wyższa w PO niż niechęć do PO w szeregach PiS. To dwa oddzielne obozy, każdy ma swoją narrację. I należy sobie zadać pytanie nie o to, co będzie się działo między tymi obozami, ale jaka będzie relacja między rządem a jego elektoratem. Pamiętajmy, że żyjemy w kraju, w którym 50 proc. ludzi nie chodzi na wybory. Oni mogą okazać się najważniejsi.

Jednak wielki, fundamentalny błąd nie tylko tego, wszystkich polskich rządów jest taki, że politycy nie zdają sobie sprawy, że po prawie każdych wyborach większość jest przegrana. Rząd de facto reprezentuje mniejszość. Największą mądrością ludzi władzy jest to, żeby po wyborach wsiąść w coś takiego jak "Tuskobus" i objechać rejony, gdzie ludzi, którzy opowiedzieli się za opozycją, jest najwięcej, i im próbować tłumaczyć, jakie są plany, i pozyskiwać ich dla nich. Dobrze, że premier objechał w kampanii wyborczej Polskę. Ale jeszcze lepiej byłoby, gdyby miesiąc po wyborach pojechał do tych miejscowości, które nie wierzą w jego pomysły, i próbował tam przekonywać. Tego nie zrobił. Nie robił tego Miller, Buzek, nie robił tego nikt. A pochylanie się nad przegranymi wyborów jest niesłychanie ważne.

Skoro ten strach okazuje się tylko publicystycznym konstruktem, czy polityka musi być tak emocjonalna?

- Próbuję namawiać ludzi i dziennikarzy, by czytali twarde dane statystyczne. Wiem, dlaczego media działają tak, jak działają. Ale zadziwia mnie, że ambitni dziennikarze, ambitne tytuły nie zadają sobie trudu, by sięgnąć po statystyki. Namawiam do czytania raportu GUS, który dotyczy rozwoju kraju za lata 2000-2011. Tam jest pełny obraz tego, co nam się udało zrobić. To obraz absolutnego sukcesu. To dotyczy rządów zarówno SLD, PiS, jak i PO. Ten kraj się odmienił. Jednak codziennie słyszę: biedniejemy. Wystarczy zestawienie prostych cyfr: jest wzrost PKB. Nawet spowolniony oznacza, że bogacimy się jako całość. Z drugiej strony nas ubywa, rodzi się nas coraz mniej. Zestawienie tego, że więcej produkujemy i jest nas mniej, powoduje, że musimy się bogacić. Obszary biedy? One zanikają. Nie tak szybko, jak byśmy chcieli, ciągle są głodne dzieci, ciągle na prowincji są dziurawe drogi. Ale tezy, że biedniejemy i że rosną nierówności, to nieprawda - wszystkie dane za lata 2002-2012 pokazują, że nierówności społeczne w Polsce maleją.

Mimo sukcesu wciąż się czegoś boimy.

- Sukces jest względny. Wokół nas jest kompletna zapaść, trzeba widzieć naszą sytuację w perspektywie. Mamy jednak wyjątkowe szczęście, którego nie doceniamy. Mamy prezydenta, który czyta konstytucję i ją rozumie. Poprzedni nie rozumiał albo udawał, że nie rozumie, co jest w niej napisane, przez co nakręcał zbędne konflikty. Mamy ministra finansów, który jak każdy minister finansów pod dowolną szerokością geograficzną jest znienawidzony, ale robi, co może, żeby balansować parametry makroekonomiczne naszej gospodarki. I mamy fantastycznego, mądrego szefa banku centralnego, który jako pierwszy potrafi przejść na drugą stronę ul. Świętokrzyskiej w Warszawie i spokojnie rozmawiać z ministrem finansów, a nie chodzić do mediów i zaspokajać swe narcystyczne potrzeby...

To dobra robota, tylko nikt tego nie widzi. Mamy premiera, jakiego mamy. Ostatnia krytyka jest zasadna - mógłby faktycznie działać nieco aktywniej, rozmawiać z ludźmi i tłumaczyć im ten zawiły świat. I uzasadniać decyzje, a także brak decyzji wyglądający na zaniechania. Ale polityka ciepłej wody nie jest głupia w sytuacji, kiedy wszystko się wali. W czasie pożaru się nie reformuje, ale go gasi. Czas wielkich reform jeszcze nie nadszedł. Ktoś powie: to paradoks, przecież jest kryzys. Ale my przecież nie wdepnęliśmy w kryzys. Być może na Cyprze i w Grecji muszą postawić sobie fundamentalne pytania. Bo tam jest totalna zapaść, łącznie z powstającymi partiami faszystowskimi i ulicznymi napaściami zbrojnymi na ludzi. U nas, nie bez powodu, to się nie odbywa. Ale ta granica jest krucha.

Platforma liczy więc na to, że wreszcie dostrzeżemy ten sukces?

- Są poważne rzeczy, które trzeba reformować: młodzi na rynku pracy, służba zdrowia, infrastruktura. Kaczyński popełnił wielki błąd, mówiąc o wielkim, centralnie sterowanym układzie. Takiego układu nigdy nie było. To nie znaczy, że w Polsce nie było dziesiątek małych, drobnych układzików, z którymi należy się rozprawiać. To jest wielkie wyzwanie i w tej materii ten rząd mógłby próbować więcej robić.

Więcej o: