"Po co mi ułamki? Chcę być tancerką". "Hitler? Obiło mi się o uszy..." [KOREPETYCJE]

- Kim był Hitler, bo ostatnio obiło mi się o uszy takie nazwisko? - zapytała licealistka z klasie maturalnej. - Pytała zupełnie poważnie, i nie było to wcale najdziwniejsze jej pytanie. Co więcej, nie była najsłabszą osobą, jaką uczyłem - opowiada Piotr, który od kilku lat udziela korepetycji warszawskim licealistom.

Piotra i jego kolegów po fachu filmy z cyklu "Matura to bzdura" nie szokują. - To, niestety, norma - twierdzi. Nawet uczniowie, wydawałoby się, niezłych szkół publicznych coraz częściej nie mają zupełnie podstawowych informacji - twierdzą korepetytorzy.

Zapytaliśmy kilku z nich o poziom wiedzy, jaki reprezentują uczniowie i szczególnie trudne przypadki.

Czy rusałki istnieją?

Magda. Wykształcenie: polonistyka i anglistyka. Uczy licealistów i gimnazjalistów, udziela korepetycji z polskiego i angielskiego .

Korepetycji udzielam od kilku lat, ale nadal niektórzy uczniowie potrafią zaskoczyć. Nawet nie tym, że zupełnie nic nie czytają, chociaż twierdzą, że chcą zdawać na kierunki humanistyczne. Cały czas zastanawiam się, jak można chodzić do niezłego liceum i nigdy w życiu nie słyszeć takiego nazwiska jak Kochanowski. Albo kilka miesięcy przed maturą nie mieć pojęcia o epokach literackich. Ale tak zupełnie nie mieć pojęcia. Niektórzy chyba gotowi byliby uwierzyć, że renesans to egzotyczne zwierzę...

Ale naprawdę zszokowała mnie jedna uczennica. Licealistka z publicznego warszawskiego liceum całkowicie poważnie zapytała, czy "Świtezianka" Adama Mickiewicza jest oparta na faktach. Trochę mi zajęło zrozumienie tego pytania. A później zastanawiałam się, jak powiedzieć osiemnastolatce, że rusałki nie istnieją. Co najciekawsze, to była dziewczyna, która planowała studiować pedagogikę. I - z tego co wiem - dostała się na nią.

Ostatnio zaskoczyła mnie też jedna ze studentek, którym pomagam przygotować się do egzaminu z angielskiego. Dziewczyna mówi naprawdę słabo, pisze z błędami. I, szczerze mówiąc, niespecjalnie się przykłada do nauki. A ostatnio z entuzjazmem zareagowała na jeden z zaproponowanych tekstów: "O, rozmawiałam o tym ostatnio z moim uczniem". Okazało się, że sama udziela lekcji angielskiego początkującym.

Hitler? Coś kojarzę

Piotr. Wykształcenie: historia i politologia. Uczy licealistów i gimnazjalistów, udziela korepetycji z historii, WOS i angielskiego.

Uczę bardzo różnych ludzi. Część ledwo daje radę i wyciąga się z jedynek, inni mają jakieś ambitniejsze plany i chcą zdobyć jak najwięcej punktów na maturze. Niektórzy mają nawet niezłe oceny, a przy tym niewyobrażalne dla mnie braki w wiedzy. Nie jestem wiele starszy od moich uczniów, ale nieraz mam wrażenie, że należę do innego pokolenia. Czasem zastanawiam się, jak ci ludzie się uchowali. Nie chodzi nawet o szkołę, ale trzeba by chyba zupełnie odciąć się od mediów, żeby nie wiedzieć, kiedy była druga wojna światowa. Przy czym - wiesz - ja nie oczekuję konkretnych dat, ale jak ktoś nie wie, o jakim wieku mowa... Zresztą, o czym my mówimy? Są gimnazjaliści, którzy nie wiedzą, jaki wiek mamy teraz!

Dla mnie jednak pewne fakty są podstawowe, po prostu wstyd jest tak kompletnie nic nie wiedzieć o świecie. A kiedy rozmawiam z chłopakiem, który planuje studiować prawo, po czym jako kraj Unii Europejskiej wymienia Rosję, to naprawdę jestem załamany. I to nie są jakieś zaniedbane dzieciaki z biednych rodzin, tylko uczniowie szkół z górnej połowy rankingu. Absolutnym szczytem była licealistka, która w klasie maturalnej zapytała mnie, kim był Hitler. Usłyszała to nazwisko i wywnioskowała, że chyba ktoś znany, wiec postanowiła dopytać. Ale czego ja się spodziewam, jak są geniusze, którzy nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, ile czasu trwało dwudziestolecie międzywojenne?

Do dzisiaj wspominam też uczennicę, która miała bardzo duży problem z ustaleniem, kiedy był który wiek i co się wtedy działo. To typowe, bo sporo osób twierdzi, że np. 1930 r. to XIX wiek. Ale jej szło wyjątkowo fatalnie. W końcu pytam: "Jaki mamy wiek teraz"? Po dłuższym namyśle stwierdziła, że XXI. "To jaki wiek mieliśmy sto lat temu?" - drążyłem, bo chciałem, żeby ustaliła wreszcie, kiedy było powstanie. Zamilkła na dłuższy moment, a wreszcie stwierdziła, że tego... nie da się policzyć. "Jak to?" "A bo jak od 21 odejmę 100, to mi wychodzą jakieś daty ujemne". Dodam, że dziewczyna zdała maturę i poszła na studia...

Po co mi ułamki, chcę być tancerką

Krzysztof. Wykształcenie: informatyka. Uczył licealistów i gimnazjalistów, udzielał korepetycji z matematyki.

Korepetycji udzielałem na studiach. Zarobki były świetne, ale sama praca nieraz naprawdę wykańczająca. Sam nie byłem wybitnym uczniem, ale - litości! - w liceum nie mieć pojęcia o ułamkach? Albo nie umieć rozwiązać zwykłego równania z jedną niewiadomą? Przecież tego się dzieciaki w podstawówce uczą.

Ale w sumie jak ktoś potrzebuje korków, to można się spodziewać, że jest bardzo słaby. To mi nie przeszkadzało, w końcu dostawałem za to kasę i mogłem tłumaczyć nawet najprostsze rzeczy. Ale dobijało mnie olewactwo.

Trafiła się kiedyś gimnazjalistka, której groziła jedynka, ale to nie robiło na niej najmniejszego wrażenia. Przez większą część zajęć nuciła sobie pod nosem piosenki. Była bardzo urażona, że każę jej coś policzyć, a nie radziła sobie z najprostszymi zadaniami z podstawówki. "Po co mi ułamki, jak chcę być tancerką? Matematyka mi niepotrzebna" - twierdziła. W dodatku jej rodzice byli z tych, którzy twierdzą, że to nauczyciel uwziął się na biedne dziecko. Po dwóch miesiącach odpuściłem. Wolałem nie zarobić, ale te zajęcia naprawdę nie miały żadnego sensu.

Dużo fajniej pracowało się z chłopakiem, który nie był specjalnie lotny, ale przy tym był strasznie sympatyczny, choć roztrzepany. Ciągle miał problemy ze skupieniem się i najchętniej gadałby o wszystkim poza matematyką. A przy tym zwykle szybciej mówił, niż myślał. Kiedyś zapytałem go, jakie ma plany na przyszłość, czy idzie na jakieś studia. "Tak, chcę zdawać do szkoły ochrony i detektywów, bo chcę być kryminalistą" - stwierdził. Musiałem mieć naprawdę głupią minę, zanim dotarło do mnie, że chyba chodzi mu o kryminologa.

Obraził się, bo zadałem mu pracę domową

Janusz. Wykształcenie: matematyka. Uczy matematyki na wszystkich poziomach edukacji.

Przez kilka lat byłem nauczycielem, teraz prowadzę sklep internetowy, a korepetycji udzielam głównie z polecenia. Zaczęło się od dzieci znajomych, teraz ich rodzice polecają mnie kolejnym osobom. Zawsze sobie obiecywałem, że jak zacznę narzekać na dzisiejszą młodzież, to ugryzę się w język. Ale naprawdę trudno nie zauważyć, że jest gorzej niż kilka lat temu. Dzieciaki umieją mniej, nie chcą się uczyć i nie potrafią się skoncentrować. Poza tym nawet licealiści są koszmarnie niedojrzali.

Na przykład taka sytuacja z zeszłego roku. Wieczorem przed egzaminem maturalnym przychodzi absolwentka szkoły średniej, siedzimy nad matematyką od 19 do 23. Nigdy wcześniej się nie widzieliśmy, dostała kontakt do mnie od znajomego. Przerabiamy kilka działów. A raczej - wprowadzamy i omawiamy najważniejsze zagadnienia z zadaniami utrwalającymi. Gratisowo dodaję tablice wydane przez CKE, z których można korzystać na egzaminie. Dzień po maturze dzwonię i pytam się o wrażenia z egzaminu. "Niestety, nie mogłam przystąpić, chyba będę pisać poprawę" - słyszę po drugiej stronie słuchawki. "Co się stało?" - pytam z niepokojem. "Budzik nie zadzwonił i zaspałam" - brzmi odpowiedź.

Ostatnio trafiła mi się wyjątkowo trudna współpraca. Uczeń, otrzymawszy pracę domową ze zbioru zadań używanego kilka klas wstecz, śmiertelnie się obraził. Argumenty, że nawet na maturze kalkulator nie zastąpi umiejętności dodawania ułamków zwykłych i liczb niewymiernych i znajomości takich zagadnień, jak kolejność działań, nie przekonały go ani do odrobienia pracy domowej (z kalkulatorem lub bez), ani do dalszej współpracy.

Osobny rozdział to rodzice, którzy w ostatniej chwili przychodzą z dzieckiem zagrożonym jedynkami i błagają o pomoc, a później odwołują co drugie zajęcia. Bo "imieniny cioci", "wyjazd na działeczkę" albo "dziecko jest przemęczone".

Więcej o: