- Bardzo mnie śmieszy i cieszy, że Tusk wytoczył mi proces. Trochę nie wiadomo, o co teraz chodzi, bo nie o sprostowanie - mówił naczelny "Nie" i przypomniał, że jego redakcja już trzy razy w internecie i w druku prostowała sprawę publikacji zmyślonych rozmów m.in. Donalda Tuska, Grzegorza Schetyny i Aleksandra Kwaśniewskiego, w których politycy używali wulgarnego języka.
- Teraz chodzi chyba o przeprosiny. Bardzo mi imponuje, że premierowi tak zależy, żeby go Urban przeprosił - ironizował. Dodał, że premiera musiało dotknąć to, że internauci uwierzyli w to, że politycy rozmawiają w ten sposób, a premier prywatnie jest oceniany jako "knajak, piwosz, bluzgacz, kibic sportowy, jednym słowem: niedżentelmen". - Ale to nie jest wina tygodnika "Nie" ani autorów tego artykułu. Oni z wyobraźni napisali, jak ludzie sobie wyobrażają, że premier, prezydent i ministrowie ze sobą rozmawiają - mówił były rzecznik rządu PRL.
Urban nazwał tekst "dobrym kawałem primaaprilisowym". - Prima aprilis polega nie na tym, żeby rozśmieszyć, tylko na tym, żeby oszukać. Takie są reguły gry - mówił Urban. Monika Olejnik zapytała też, czy spodziewał się pozwów po tej publikacji. - Nie. Na takie szczęście nie liczyłem - odpowiedział dzisiejszy "Gość Radia ZET". - Proces przeciwko mnie świadczy o tym, że rządowi puszczają nerwy i antagonizuje nawet te media, które były mu życzliwe. To najgłupsze, co można robić, gdy spada poparcie - ocenił.
Premier zdecydował się pozwać wydawcę tygodnika "Nie" za publikację, która w internecie ukazała się w piątek 29 marca. Napisano tam, że za pomocą specjalistycznego sprzętu szpiegowskiego dziennikarzom udało się podsłuchać rozmowy premiera Tuska z innymi VIP-ami na trybunie honorowej Stadionu Narodowego podczas meczu piłkarskiego Polska-Ukraina. W tekście pojawiły się wypowiedzi przypisane m.in. Tuskowi, Lechowi Wałęsie, Jolancie Kwaśniewskiej i Grzegorzowi Schetynie. Padały nieparlamentarne zwroty.