Po naszym tekście z wypowiedziami osób pracujących w korporacjach dostaliśmy mnóstwo maili i komentarzy. Piszą ci, którzy pracę w korporacjach lubią i cenią, i tacy, dla których było to jedno z najtrudniejszych zawodowych doświadczeń. Zobacz: "Wracam i nie mam nawet siły na zrobienie prania" .
Dziś publikujemy list Macieja, który pisze: realizuję marzenia i nie rozumiem tego narzekania.
Przygodę z korporacjami zacząłem ponad 8 lat temu, po telefonie od znajomej. Zasugerowała, że mogę sobie dorobić pracą na wieczornej zmianie recepcji w międzynarodowej kancelarii prawniczej. Z czystej ciekawości spróbowałem.
Kilka lat udzielania się w kółkach studenckich, senacie i samorządzie studenckim oraz bycie zastępcą rzecznika prasowego w stowarzyszeniu założonym przez znajomych zaowocowało sprzedaniem siebie jako osoby ciekawej świata, otwartej na nowe doświadczenia, do tego z niezłymi umiejętnościami niezbędnymi do pracy w biurze.
Miało być na spróbowanie i było. Posiedziałem 10 miesięcy, w międzyczasie przez kilka tygodni zarywałem noce podczas zamykania wielkich transakcji. Zostałem pierwszym recepcjonistą w historii firmy, któremu klient z londyńskiego City z imienia i nazwiska podziękował za pomoc, zarobiłem całkiem nieźle na płatnych nadgodzinach i zdobyłem świetne referencje na przyszłość.
Później postanowiłem spróbować swoich sił w Wielkiej Brytanii, jak ponad milion moich rodaków w ówczesnych latach. Po sześciu tygodniach byłem z powrotem w Warszawie. Poprzedni pracodawca przyjął mnie z otwartymi rękami, tym razem na pełen etat, który po dwóch latach zamieniłem na pracę asystencką w małym, ale bardzo sprawnym i świetnie zgranym zespole prawników w tejże firmie. Było warto, nauczyłem się funkcjonować w międzynarodowym otoczeniu, po drodze podtrzymałem umiejętność biegłego posługiwania się językiem angielskim, chociaż akurat tam czułem pewien niedosyt.
W międzyczasie zmarła na serce moja znajoma, jeszcze z podstawówki oraz szkoły średniej. Dziewczyna znała biegle pięć języków, równocześnie skończyła w trybie dziennym trzy kierunki studiów na prestiżowej europejskiej uczelni, pracowała w międzynarodowej instytucji. Postanowiłem sobie wtedy, że nie będę wypruwał flaków za mglistą obietnicę zrobienia kariery za Bóg wie jakie pieniądze, skupię się na normalnej pracy, której nie będę zabierał do domu, która nie pochłonie mi życia prywatnego i skończy się całkowitym wypaleniem lub śmiercią, za to z grubą kasą na koncie.
Po kilku latach pracy skorzystałem z informacji od znajomej osoby, że w innej międzynarodowej firmie szukają osoby o moich kwalifikacjach, więc spróbowałem szczęścia i udało mi się zdobyć tę pracę. Czułem, że z poprzedniej firmy odchodzę w najlepszym okresie, nie ze względu na wypalenie, nie dlatego, że miałem ich dosyć czy że nie układało mi się z moją szefową. Skorzystałem po prostu z okazji do poziomego awansu, także finansowego.
Obecnie pracuję prawie wyłącznie w języku angielskim, codziennie wychodzę o tej samej godzinie z pracy, mogę sobie planować wieczory na spotkania ze znajomymi, randki czy uprawianie ukochanych sportów. Stać mnie na zagraniczne wyjazdy, mogę spełniać swoje marzenia.
Kredyt hipoteczny? Nie teraz, nie w pojedynkę. Nie zadłużę się na 100 proc. wartości mieszkania, mogę się nad tym zastanowić, jeśli będę mógł wnieść co najmniej 15-20 proc. wartości mieszkania. Nie chcę się zastanawiać, czy uda mi się odłożyć w miesiącu 500 zł, bo równie dobrze jutro może mi się coś stać i nic więcej z życia dla siebie nie wycisnę.
Nie wiem, czy założę kiedyś rodzinę i czy będę miał dzieci, mogę się odnosić tylko do tego, co jest tu i teraz. Co wiem, to to, że jeśli pewnego dnia rano pomyślę coś w stylu "zaraz zwymiotuję, że trzeba iść do roboty", to pójdę złożyć wypowiedzenie, wyjadę gdzieś na miesiąc, a potem założę własną działalność. Nie rozumiem narzekania na wszystko wokół bez podejmowania działań, które mogłyby cokolwiek zmienić w czyimś życiu. Sam zadbałem o to, żeby mieć w ręku konkretną umiejętność, na której będę mógł oprzeć swoją przyszłość na wypadek utraty lub rezygnacji z pracy, umiejętność, która praktycznie na całym świecie umożliwi mi zadbanie o siebie na przyzwoitym poziomie.
To już kolejna odsłona naszego cyklu materiałów poświęconych 30-latkom. O jakich sprawach pokolenia wyżu chcielibyście jeszcze przeczytać? Co jest dla was ważne? Jakich tematów dotyczących młodych brakuje wam w mediach? Piszcie do autorek na adresy: agnieszka.wadolowska@agora.pl, anna.pawlowska@agora.pl