- W ogromnym worku, który nazywamy psychologią, jest mnóstwo szarlatanerii - twierdzi dr Tomasz Witkowski, psycholog, który niedawno wydał drugą książkę w ramach projektu "Zakazana psychologia" (wyd. CiS). Jak pisze na swojej stronie: "opisywanych przeze mnie faktów, zdarzeń i informacji nie znajdziecie w podręcznikach psychologii, nie usłyszycie o nich na wykładach, nie przeczytacie w popularnonaukowych czasopismach. Niewielu jest psychologów, którzy chcieliby o nich mówić, a wielu takich, którzy zrobiliby wiele, aby o pewnych zdarzeniach zapomnieć, aby ich opis nigdy nie ujrzał światła dziennego". I tak, Witkowski próbuje rozprawić się m.in. z - uważanym przez siebie za wymyślonym - syndromem DDA, Dorosłych Dzieci Alkoholików.
Dr Tomasz Witkowski*: - Nie, zajmuję się przypadkami ludzi, którym psychologowie rozbili rodziny, których doprowadzili nawet do kalectwa, którzy utracili swoją pozycję zawodową, itd., itp. To nie jest straszenie, to są normalne losy, rzeczywistość, która jest zaraz obok nas, tuż za rogiem, może za ścianą.
W tym ogromnym worku, jaki nazywamy psychologią, jest mnóstwo szarlatanerii, wróżenia z fusów, ale jest też sporo rzetelnej wiedzy opartej na empirycznych, twardych podstawach. Chciałbym pokazać obraz tej rzeczywistej psychologii - żeby to zrobić, trzeba zdemaskować wszystkie niecne praktyki. Być może ja widzę tego więcej, bo ci ludzie po prostu do mnie trafiają.
- Kulty cargo to bardzo ciekawe zjawisko, które cały czas możemy obserwować na wyspach południowego Pacyfiku. Otóż, szczególnie w czasie II wojny światowej na wyspach często pojawiali się biali ludzie. Zakładali porty, bazy wojskowe. Dla wyspiarzy pojawienie się na niebie wielkich ptaków - jak nazywali samoloty - było czymś nieprawdopodobnym. Te "ptaki" siadały na ziemi, wydobywano z nich skrzynie z napisem "cargo", w których były wszelkie możliwe dobra. Dla ludzi, którzy żyli i żyją w zamkniętym świecie, nie było innego racjonalnego wytłumaczenia: te skrzynie musiały pochodzić od przodków i bogów.
Zaczęli więc naśladować czynności białych, żeby zasłużyć na dary. I tak, tubylcy budują pasy startowe, wieżyczki kontrolne z bambusa, robią instalacje radiowe z lian, nawet tworzą makiety samolotów naturalnej wielkości. Z zaangażowaniem naśladują zachowania białych ludzi, ale oczywiście to nie może działać.
- W 1974 r. bardzo znany fizyk, noblista, Richard Feynman wygłosił wykład, w którym porównał nauki społeczne, a szczególnie psychologię, właśnie do kultów cargo. Jego zdaniem, przedstawiciele nauk społecznych naśladują pewne zachowania przedstawicieli nauk ścisłych, ale robią to podobnie do tego, jak wyspiarze naśladują działania białych ludzi. Widać staranność, zaangażowanie, ale to nie ma prawa działać.
- Nie, tego syndromu nie ma. DDA najłatwiej opisać, jako efekt Barnuma albo efekt horoskopowy. Barnum był dyrektorem cyrku w XIX w., zresztą bardzo inteligentny człowiek. Zauważył, że wróżki, które dla niego pracowały, jeśli tylko wypowiadały wystarczająco ogólnikowe stwierdzenia, bardzo szybko trafiały do wszystkich klientów.
W psychologii zbadano ten efekt. Jeśli przedstawimy ludziom charakterystykę, która jest wystarczająco ogólna, to większość osób uzna, że to bardzo trafny opis ich osobowości. Np. jeżeli powiem, że generalnie jest pani osobą pracowitą, ale miewa pani okresy, w których jednak lenistwo bierze górę nad naturalną pracowitością, to prawdopodobnie nie tylko pani, ale większość ludzi się pod tym stwierdzeniem podpisze.
- Właśnie. Jeżeli przedstawiamy charakterystykę DDA człowiekowi, którego rodzina w ogóle nie miała problemu alkoholowego, to on się zgadza z tym syndromem w takim samym stopniu jak osoby, w których rodzinach problem był.
- Mogą mieć, ale nie muszą. Nie ma w takich przypadkach automatu. To nie działa tak, że jeśli w rodzinie była przemoc albo alkohol, to w dorosłości na pewno pojawią się problemy. To jest zwykłe wmawianie.
Syndrom DDA w badaniach został po prostu zmiażdżony. Dlatego teraz cała ideologia DDA ucieka od tego określenia w kierunku tzw. rodziny dysfunkcyjnej - Dorosłe Dziecko z Rodziny Dysfunkcyjnej (DDD). W tej chwili ideolodzy DDA do problemu z alkoholem dodają przemoc, wychowywanie przez jednego rodzica, to, że ktoś w rodzinie był poważnie chory, itp. Dokładne badania pokazują, że opis syndromu DDD jest mocno na wyrost.
W Polsce głównym ideologiem DDA jest prof. Jerzy Mellibruda. On mówi o 4 milionach DDA. Jeżeli dołączy się do tego DDD, to ja już nie wiem, jaka to jest część dorosłej populacji, ale potężna. To nic innego, jak kreowanie popytu na usługi psychobiznesu.
- Wczesne dzieciństwo ma dokładnie taki sam wpływ na naszą osobowość, jak późne dzieciństwo, czy młodość. Myślę, że ten wpływ jest słabszy niż na przykład ostatnie pięć lat naszego życia. Nie ma żadnych podstaw do twierdzenia, że we wczesnym dzieciństwie osobowość kształtuje się w jakiś niepowtarzalny sposób. Ten mit pochodzi między innymi z uogólnienia badań nad zwierzętami, przede wszystkim badań Konrada Lorenza i Niko Tinbergena, laureatów Nagrody Nobla.
Lorenz odkrył zjawisko imprintingu - wdrukowania. Polega ono na tym, że młoda gęś gęgawa (akurat te zwierzęta badali) po przejrzeniu na oczy podąża za pierwszym ruchomym obiektem i uznaje go za swoja matkę. Zjawisko zachodzi wyłącznie w pierwszych chwilach po urodzeniu, organizm jest wtedy wrażliwy, wytwarza się wzorzec rodzica. Dla niektórych gęsi takim rodzicem był sam Konrad Lorenz.
I właśnie wnioski z tych badań uogólniono i przeniesiono na człowieka. Tylko że zjawisko imprintingu dotyczy wyłącznie tzw. zagniazdowników, a więc gatunków, które natychmiast po urodzeniu muszą wstać na nogi i podążać za matką, aby uniknąć niebezpieczeństw. Człowiek jest tzw. gniazdownikiem, a więc gatunkiem, który bardzo długo pozostaje w gnieździe. Gniazdowniki nie mają takiego okresu wrażliwego, w ogóle nie występuje u nich zjawisko imprintingu.
Tak więc nieprawdziwe jest twierdzenie, że wczesne dzieciństwo ma szczególny wpływ na nasze życie , choć jednocześnie jest to jeden z bardziej utwardzonych mitów w psychologii.
- Tak, bardzo powszechnie. Wszystkie terapie, które mają swoje źródła w psychoanalizie, cały czas zajmują się analizą dzieciństwa i szukaniem przyczyn problemów właśnie tam.
- Terapie więzi powstały w USA. Ich celem jest zbudowanie na nowo zaburzonej więzi pomiędzy dzieckiem a rodzicem. Kierowane są głównie do rodziców i dzieci adopcyjnych, ale nie tylko.
To terapie, które opierają się właśnie na błędnych założeniach dotyczących dzieciństwa. Zakładają, że jeżeli w tym pierwszym okresie nie ukształtuje się prawidłowa więź dziecka z rodzicem, to potem są problemy. Terapie więzi rzekomo są w stanie je rozwiązać.
W Polsce najbardziej znane są terapie holding (przytulanie) i rebirthing (tzw. ponowne narodziny).
Hasła reklamowe kampanii holding mówią, że przytulanie jest dobre na wszystko. Przy czym to przytulanie wygląda trochę bardziej brutalnie. Matka dziecka adopcyjnego ma "przytulać" dziecko bez względu na to, czy ono tego chce. W założeniu musi przezwyciężyć ten opór. Wygląda to tak, że matka leży na dziecku, ono wrzeszczy, czasami wymiotuje, moczy się. Mimo to, terapeuci więzi zalecają utrzymanie takiego uścisku. Ich zdaniem coś się powinno przełamać w dziecku, co ukształtuje więź od nowa. Tymczasem więzi się nie kształtują, za to terapia więzi ma na swoim koncie przypadki śmiertelne na skutek uduszenia, zagłodzenia dzieci, doprowadzenia do stanu wyniszczenia. To wynik zalecanego stosowania bezpośredniego przymusu, jeśli dziecko jest krnąbrne. Takie postępowanie ma przełamać opór i doprowadzić do katharsis .
- To jest historia z końca XX wieku. Candence Newmaker zmarła w wyniku działań przeprowadzonych podczas sesji terapeutycznej. Przebieg sesji utrwalony na taśmie wideo, to wstrząsający materiał. Dziewczynka została przyciśnięta poduszkami i materacami. Miała się z tego uwolnić, co miało dać jej psychologiczne doświadczenie powtórnych narodzin. Candence została uduszona.
To się nadal dzieje. Co prawda w kilku stanach zabroniono stosowania tej terapii, ale w innych jest ona wciąż oferowana i praktykowana. Czasami zamiast materacy wsadza się głowę pacjenta do wody, póki nie straci oddechu, aby potem zachłysnął się nim od nowa.
- Tak. Stosowane terapie w większości są niezweryfikowane naukowo. W latach 90. Daniel Goleman próbował policzyć rodzaje psychoterapii i ich różne modalności terapeutyczne. Naliczył blisko 400. W tej chwili jest ich dużo więcej. Z tych modalności zaledwie kilka mieści się w paradygmacie Evidence Based Medicine (opartej na Dowodach Naukowych), zaledwie kilka pokazuje swoją udokumentowaną, powtarzaną skuteczność. Cała reszta to są terapie niepotwierdzone naukowo. Ja to nazywam w książce "terapiami pozostającymi w fazie niekontrolowanych eksperymentów na ludziach".
- Mizerny. Ustawa o zawodzie psychologa jest ustawą martwą. Psychoterapeutą może zostać przypadkowy człowiek i tak się dzieje. Kilka lat temu nawet robiłem takie drobne doświadczenie, próbowałem zapisać się na różne kursy, a to "radykalnego wybaczania", a to inne pseudoterapie. Wszędzie pisałem, że nie jestem psychologiem i wszędzie bardzo gorąco mnie zapewniano, że to nie jest żadna przeszkoda, żeby prowadzić psychoterapię.
Warto wiedzieć, że Rzecznik Praw Pacjentów nie rozpatruje skarg związanych z prowadzoną psychoterapią, chyba że psychoterapię prowadził lekarz psychiatra. Właśnie ze względu na ten brak porządku prawnego.
- Tak. Podejściem terapeutycznym, które w większości badań konsekwentnie jest w czołówce to terapia behawioralno-poznawcza. To jest stosunkowo prosty rodzaj terapii, terapia dobrze ustruktalizowana, ciągle badana i doskonalona.
- Przede wszystkim zapytać terapeutę, czy były prowadzone badania nad proponowaną terapią. Już ze sposobu odpowiedzi będzie można wiele wywnioskować.
Ważne, żeby sprawdzić, czy terapeuta jest członkiem jakiegoś stowarzyszenia, czy to stowarzyszenie ma jakiś kodeks etyczny, w jaki sposób ten kodeks jest egzekwowany. Niezwykle ważna rzecz to też pytanie o superwizje, czyli nadzór terapii.
- Nie da się stworzyć takiej listy. Terapie różnie sobie radzą z różnymi problemami. Mogę polecić książkę prof. Jadwigi Rakowskiej, "Skuteczność psychoterapii". To chyba najrzetelniejsza książka o psychoterapiach w języku polskim. Zawiera potężny przegląd badań nad psychoterapiami związanymi z różnymi problemami. Na końcu każdego rozdziału jest podsumowanie, które z terapii uzyskały najlepsze wyniki w kontrolowanych badania
- To państwo w państwie. Trafia do mnie mnóstwo ludzi skrzywdzonych przez psychologów biegłych sądowych. Podstawowym problemem są metody diagnoz stosowane przez tych psychologów. Poza tym mamy do czynienia z piłatowym umyciem rąk: jako sędzia nie jestem w stanie ocenić wiarygodności świadka, więc powołuję psychologa, ale to ja-sąd stwierdzam, czy ten psycholog jest kompetentny.
Decyzja jest doskonale rozproszona. Jako sędzia nie czuję się w pełni odpowiedzialny za decyzję, bo wsparłem się biegłym, a biegły zupełnie nie czuje się odpowiedzialny za wyrok, bo to przecież decyzja sędziego. I w ten sposób jesteśmy w magicznym kręgu paragrafu 22.
- Właśnie z tym dostępem to jest taka dziwna sprawa. Otóż, to nie jest tak, że wyniki badań, o których piszę, są zamieszczane w podręcznikach psychologii. Podczas studiów często te mity są utrwalane.
- Psychologia jest nauką bardzo młodą, z drugiej strony jest nauką trudną. Psychologia formułuje swoje wnioski w oparciu o aparat matematyczny. Nie jest nauką humanistyczną, jest nauką społeczną. To trudne. Jeżeli idzie się na łatwiznę i ucieka w obszar swobodnej refleksji, wyciągania wniosków na podstawie pojedynczych przypadków, to bardzo szybko zamienia się to w kult cargo. Niestety.
*Tomasz Witkowski, doktor psychologii, autor książek "Zakazana psychologia" i "Zakazana psychologia, tom 2" (wyd. CiS). Prowadzi bloga "W obronie rozumu" .