O to, dlaczego pacjenci wciąż muszą borykać się ze źle pojętą solidarnością środowiska lekarskiego, które kryje błędy swoich kolegów, i skąd biorą się błędy przy przestrzeganiu najprostszych procedur, pytamy dyrektora Szpitala Wolskiego w Warszawie i byłego ministra zdrowia z rządach Marka Belki i Leszka Millera.
Marek Balicki: - Te czasy już minęły. Tak może się zdarzało jakieś 30 lat temu. Jeśli chodzi o pewną codzienność, obyczaje, to kultura się zmieniła. To dotyczy nie tylko środowiska lekarskiego. Dzisiaj nikt nie urządza imienin w pracy, nie stawia na biurkach ciastek i wódki. W Polsce jest dzisiaj inna obyczajowość. Pracuję 35 lat i mogę na to spojrzeć z pewnej perspektywy.
- Jeśli mamy represyjny system, w którym za ujawnienie każdego błędu lub za przyznanie się do niego będą konsekwencje, to na pewno ludzie będą robić wszystko, żeby te błędy nie wyszły na jaw. Tak samo jest w innych zawodach. W lotnictwie często tak było, że piloci nie zgłaszali błędów, żeby nie ponosić konsekwencji. Wiele razy udawało im się dolecieć, ale za którymś razem już nie.
Dlatego Rada Europy w 2006 roku wydała rekomendację w sprawie bezpieczeństwa pacjentów, zobowiązującą rządy państw członkowskich do wprowadzenia takich mechanizmów, które będą sprzyjały ujawnianiu różnego rodzaju błędów. Trzeba je wychwytywać, zanim będą fatalne w skutkach. Chodzi o ujawnianie ich w taki sposób, żeby zachęcać do tego personel medyczny. Oczywiście nie dotyczy to przestępstw, bo do tego jest Kodeks karny.
- Niestety nie. Wręcz przeciwnie - system przyspieszonego dochodzenia roszczeń wprowadzony przez minister Kopacz też jest w nurcie represyjnym. Jeśli potwierdzi się zdarzenie, to szpital czy jego ubezpieczyciel płaci odszkodowanie. To sprzyja nieujawnianiu takich zdarzeń. Przy czym uważam, że zdecydowanie pacjenci mają prawo do odszkodowań, ale nie można wyłącznie karać za ujawnianie błędów, powinien być też system premiujący osoby, które ujawniają niedociągnięcia. W tym wszystkim chodzi przede wszystkim o bezpieczeństwo pacjentów.
- O szczegółach takiego systemu trzeba jeszcze porozmawiać. Problemem jest też nasza mentalność. W polskiej kulturze informowanie o nieprawidłowościach nazywane jest donoszeniem. Przecież znane powiedzenie "kto nie pije, ten donosi" dotyczy nie tylko środowiska lekarskiego. Służba zdrowia to ogromna liczba ludzi, są odbiciem całego naszego społeczeństwa. W służbie zdrowia jest taka kultura i takie zachowania jak w całym społeczeństwie.
- W tej chwili mamy do czynienia z fatalnymi skutkami reformy kas chorych sprzed 15 lat. Do tej pory kierunek tamtych zmian nie został zmieniony. Polegał on na uznaniu, że w służbie zdrowia zastosujemy takie zasady jak rynek, konkurencja, umowy cywilnoprawne. Miało być jak najmniej państwa. Efekty? Jest gorzej, niż było. Państwo musi być bardziej obecne w służbie zdrowia. Ktoś te procedury, standardy, wzorce musi tworzyć.
- Nie mamy w tym momencie ośrodka, w którym najlepsze osoby z całego kraju pracowałyby nad procedurami i rozwiązaniami do zastosowania w innych placówkach. Nie chodzi nawet o to, by takie procedury narzucać siłą, ale w tym momencie nie ma skąd czerpać dobrych wzorców. A jeśli każda placówka sama musi wszystko opracować od nowa, to takie coś nie może działać dobrze. Teraz każdy szpital ma umowę cywilnoprawną z Narodowym Funduszem Zdrowia i musi o tego rodzaju standardy i procedury zadbać samodzielnie.
- Teraz szpitale są samodzielnymi podmiotami, tak jak w każdej innej działalności gospodarczej. Gdyby państwo zainteresowało się bardziej ich funkcjonowaniem, może wszystkim byłoby łatwiej robić lepsze procedury. Tylko ta rola państwa nie może iść w kierunku wyłącznie represji. Nie chodzi o to, by za wszelką cenę udowodnić, że ktoś zrobił źle, ale by zapobiegać takim zdarzeniom. Niestety rząd całkowicie sobie odpuścił te kwestie.
- Chodzi przede wszystkim o stworzenie grupy specjalistów, która będzie konsultować i pilotować nowe procedury. Powinni opracować takie mechanizmy, które byłyby możliwe do przyjęcia dla wszystkich. Musi być pewna swoboda, ale musi też być ktoś, kto nadaje temu ton. A państwo i rząd wchodzą w rolę biernego obserwatora.
- Przecież tego właśnie chcieliśmy. To są skutki reformy Jerzego Buzka. To jest ekonomizacja służby zdrowia. Już nie liczy się pacjent, tylko wykonanie kontraktu. Poza tym lekarzy jest za mało, przeciętnie w Europie jest ich o połowę więcej w stosunku do liczby mieszkańców. Uznaliśmy, że wszystko załatwi niewidzialna ręka rynku. Tylko autorzy tego systemu zapomnieli o tym, że w ochronie zdrowia mechanizmy wolnorynkowe nie działają.