Dzisiejsza "Gazeta Wyborcza" napisała o Krzysztofie Orszaghu, prezesie Stowarzyszenia przeciwko Zbrodni im. Jolanty Brzozowskiej, który jest podejrzany o organizowanie nielegalnych adopcji. - To prawo jest kulawe, nie umożliwia szybkich adopcji nawet w przypadku, gdy jedna strona chce oddać dziecko, a druga bardzo pragnie je przyjąć - powiedział. Jego działania nie popiera Beata Dołęgowska, szefowa fundacji Dziecko Adopcja Rodzina. Jednak według niej nie tyle niedomaga prawo, co jego zbyt swobodna interpretacja dokonywana przez ośrodki adopcyjne.
Beata Dołęgowska : - Niestety nie, nawet jeśli procedury adopcyjne są przez kodeks rodzinny i opiekuńczy jasno określone. Trzeba dużej determinacji, samozaparcia i łez, żeby zawitało w domu przyszłych rodziców. Dlatego dochodzi do omijania prawa.
Adoptować dziecko może małżeństwo, może zrobić to osoba samotna. Teoretycznie, bo ma do przejścia cierniową drogę. Małżonkowie muszą mieć odpowiedni wiek i różnica między dzieckiem a małżeństwem powinna być odpowiednia.
- Właśnie tego nie podaje ani kodeks rodzinny i opiekuńczy, ani kodeks postępowania cywilnego. Ośrodki adopcyjne mogą sobie ten przepis dowolnie interpretować. Co ośrodek, to inna procedura adopcyjna i inna interpretacja. Raz wymagany jest trzyletni staż małżeński, innym razem pięcioletni. Albo rodzice trzydziestopięcioletni są dla niemowlęcia za starzy, albo z kolei trzydziestoletni za młodzi. Panuje tak dowolna interpretacja, że ludzie chcący adoptować dziecko czują się sponiewierani przez ośrodki. Dlatego dochodzi do omijania prawa.
- Tych wymogów jest cała masa. Są ośrodki, które wymagają zaświadczeń o niepłodności, udokumentowania jej leczenia. Potrzebna jest także opinia z zakładu pracy czy od proboszcza. A przecież nie każdy miał w życiu dobre stosunki z pracodawcą. Naprawdę tych dokumentów jest sporo.
- Największym problemem jest brak dostępności ośrodków adopcyjnych. Niemal codziennie ktoś do nas dzwoni z prośbą o interwencję. My jako fundacja nie możemy tego zrobić. Możemy tylko pokierować małżeństwa, gdzie powinny zgłosić zażalenie na czasami niegodziwe traktowanie czy wręcz zniechęcanie.
- Rodzinom po przyjściu do ośrodka przedstawia się przede wszystkim długi czas oczekiwania na dziecko. Jest on w Polsce bardzo długi. Ośrodki adopcyjne szkolą dwa razy do roku. W tej chwili są już zapisy na przyszły rok. Jeśli zatem rodzina ma cztero-, czy pięcioletnią perspektywę oczekiwania na dziecko, a jest w wieku 37 lat, to łatwo policzyć, że kiedy przekroczy czterdziestkę, na pewno już małego dziecka nie otrzyma.
Dodajmy, że są to rodziny po wielkich przejściach, po traumach związanych na przykład z poronieniem, po ciążach pozamacicznych. Jeżeli ośrodek mówi im o kilkuletnim oczekiwaniu na dziecko, to w swojej desperacji udają się do kancelarii prawnej, która oferuje pomoc w takich sprawach.
- Tych kancelarii jest dużo, dużo więcej. Ogłaszają one swoje oferty na stronach internetowych, na forach dyskusyjnych. W każdym większym mieście są dwie lub trzy takie kancelarie, które przeprowadzają adopcję ze wskazaniem.
- Ale ja tu nie mówię o uciążliwości procedur adopcyjnych, bo oczywiście każdy powinien być zgodnie z ustawą zweryfikowany i przejść szkolenie. Problemem jest zbyt mała ilość ośrodków adopcyjnych w stosunku do potrzeb. Za mało jest też pieniędzy, bo ośrodki mogłyby szkolić pięć, zamiast dwa razy do roku. Teraz mówi się o likwidacji ośrodków niepublicznych, a to jeszcze pogorszy sytuację.