W Polsce kwitnie nielegalna adopcja. Małżeństwa omijają prawo [WYWIAD]

- W każdym większym mieście są dwie lub trzy kancelarie prawne, które przeprowadzają nielegalne adopcje. To dlatego, że ośrodki adopcyjne zniechęcają potencjalnych rodziców zastępczych. Potrzebne są czasem zaświadczenia od proboszcza - mówi Beata Dołęgowska, szefowa fundacji Dziecko Adopcja Rodzina.

Dzisiejsza "Gazeta Wyborcza" napisała o Krzysztofie Orszaghu, prezesie Stowarzyszenia przeciwko Zbrodni im. Jolanty Brzozowskiej, który jest podejrzany o organizowanie nielegalnych adopcji. - To prawo jest kulawe, nie umożliwia szybkich adopcji nawet w przypadku, gdy jedna strona chce oddać dziecko, a druga bardzo pragnie je przyjąć - powiedział. Jego działania nie popiera Beata Dołęgowska, szefowa fundacji Dziecko Adopcja Rodzina. Jednak według niej nie tyle niedomaga prawo, co jego zbyt swobodna interpretacja dokonywana przez ośrodki adopcyjne.

Robert Kowalik: - Czy łatwo jest w Polsce adoptować dziecko?

Beata Dołęgowska : - Niestety nie, nawet jeśli procedury adopcyjne są przez kodeks rodzinny i opiekuńczy jasno określone. Trzeba dużej determinacji, samozaparcia i łez, żeby zawitało w domu przyszłych rodziców. Dlatego dochodzi do omijania prawa.

Adoptować dziecko może małżeństwo, może zrobić to osoba samotna. Teoretycznie, bo ma do przejścia cierniową drogę. Małżonkowie muszą mieć odpowiedni wiek i różnica między dzieckiem a małżeństwem powinna być odpowiednia.

Co znaczy odpowiednia?

- Właśnie tego nie podaje ani kodeks rodzinny i opiekuńczy, ani kodeks postępowania cywilnego. Ośrodki adopcyjne mogą sobie ten przepis dowolnie interpretować. Co ośrodek, to inna procedura adopcyjna i inna interpretacja. Raz wymagany jest trzyletni staż małżeński, innym razem pięcioletni. Albo rodzice trzydziestopięcioletni są dla niemowlęcia za starzy, albo z kolei trzydziestoletni za młodzi. Panuje tak dowolna interpretacja, że ludzie chcący adoptować dziecko czują się sponiewierani przez ośrodki. Dlatego dochodzi do omijania prawa.

Jakie zaświadczenia musi przedstawić małżeństwo, by spełnić wymogi ośrodków?

- Tych wymogów jest cała masa. Są ośrodki, które wymagają zaświadczeń o niepłodności, udokumentowania jej leczenia. Potrzebna jest także opinia z zakładu pracy czy od proboszcza. A przecież nie każdy miał w życiu dobre stosunki z pracodawcą. Naprawdę tych dokumentów jest sporo.

Biurokracja odstrasza?

- Największym problemem jest brak dostępności ośrodków adopcyjnych. Niemal codziennie ktoś do nas dzwoni z prośbą o interwencję. My jako fundacja nie możemy tego zrobić. Możemy tylko pokierować małżeństwa, gdzie powinny zgłosić zażalenie na czasami niegodziwe traktowanie czy wręcz zniechęcanie.

Zniechęcanie? Sugeruje pani, że ośrodki nie chcą po prostu oddawać dzieci?

- Rodzinom po przyjściu do ośrodka przedstawia się przede wszystkim długi czas oczekiwania na dziecko. Jest on w Polsce bardzo długi. Ośrodki adopcyjne szkolą dwa razy do roku. W tej chwili są już zapisy na przyszły rok. Jeśli zatem rodzina ma cztero-, czy pięcioletnią perspektywę oczekiwania na dziecko, a jest w wieku 37 lat, to łatwo policzyć, że kiedy przekroczy czterdziestkę, na pewno już małego dziecka nie otrzyma.

Dodajmy, że są to rodziny po wielkich przejściach, po traumach związanych na przykład z poronieniem, po ciążach pozamacicznych. Jeżeli ośrodek mówi im o kilkuletnim oczekiwaniu na dziecko, to w swojej desperacji udają się do kancelarii prawnej, która oferuje pomoc w takich sprawach.

Tak jak to miało miejsce w przypadku Krzysztofa Orszagha, prezesa Stowarzyszenia przeciwko Zbrodni im. Jolanty Brzozowskiej, który jest podejrzany o organizowanie nielegalnych adopcji, o czym napisała dziś "Gazeta Wyborcza".

- Tych kancelarii jest dużo, dużo więcej. Ogłaszają one swoje oferty na stronach internetowych, na forach dyskusyjnych. W każdym większym mieście są dwie lub trzy takie kancelarie, które przeprowadzają adopcję ze wskazaniem.

Mówi pani, że ośrodki zbyt szczegółowo sprawdzają potencjalnych rodziców zastępczych. Jednak z drugiej strony mamy przykład rodziny z Pucka, która zamordowała dwójkę dzieci.

- Ale ja tu nie mówię o uciążliwości procedur adopcyjnych, bo oczywiście każdy powinien być zgodnie z ustawą zweryfikowany i przejść szkolenie. Problemem jest zbyt mała ilość ośrodków adopcyjnych w stosunku do potrzeb. Za mało jest też pieniędzy, bo ośrodki mogłyby szkolić pięć, zamiast dwa razy do roku. Teraz mówi się o likwidacji ośrodków niepublicznych, a to jeszcze pogorszy sytuację.