Po naszych tekstach o mieszkaniach trzydziestolatków dostaliśmy mnóstwo maili. Piszecie o problemach z uzyskaniem kredytu i o kredytach, które właśnie spłacacie. Spieracie się, czy wystarczy tylko ciężko pracować, by dorobić się własnego M, czy współcześni trzydziestolatkowie skazani są na najtańsze pokoje i wynajęte mieszkania. Tutaj przeczytasz historie i zobaczysz zdjęcia mieszkań naszych 30-letnich bohaterów
Po wczorajszej publikacji listu 30-latka, którego nie stać na założenie rodziny, dostałyśmy od Was wiele odpowiedzi i kolejnych historii. Oto list naszej czytelniczki*, która ma 31 lat, córkę, kawalerkę na kredyt. I mieszka z rodzicami.
"Jest godzina 21. W łóżeczku obok śpi moja 7-miesięczna córka. Ja mam lat 31. Mamy wspólny pokój. Mieszkam z rodzicami. Wróciłam do nich po 11 latach dorosłości, bo nie miałam za co żyć.
Skończyłam 3 kierunki studiów. Filologię polską (5-letnie, dzienne, magisterskie), dziennikarstwo i PR (2-letnie, podyplomowe), MBA (jednoroczne, podyplomowe).
Pracuję od 18 roku życia. Idąc po kolei: Mc'Donalds, recepcjonistka w hotelu, dziennikarka radiowa, dyrektor artystyczny festiwalu kabaretowego, specjalista ds. sprzedaży i marketingu, specjalista ds. marketingu i PR, specjalista ds. sprzedaży (telemarketer), specjalista ds. eventów, kierownik biura festiwalowego, kierownik planu filmowego. Obecnie osoba bezrobotna bez prawa do zasiłku. Za mało zarabiałam przez ostatnie 12 miesięcy.
Zawsze wydawało mi się, że praca "się znajdzie". W końcu pracuję od 12 lat, skończyłam studia, znam dwa języki obce, właściwie nigdy nie byłam bezrobotna. Gdy traciłam pracę lub z niej rezygnowałam (za małe zarobki lub brak umowy), po niedługim czasie znajdowała się kolejna, w moim mniemaniu również "tymczasowa", w trakcie której będę szukać lepszej, tej "właściwej".
Czas płynął i gdy w wieku 27 lat dostałam pracę jako specjalista ds. marketingu i PR w 4-gwiazdkowym hotelu, na umowę o pracę na czas nieokreślony, odłożyłam trochę pieniędzy i w 2010 r. kupiłam małą kawalerkę. Wzięłam kredyt hipoteczny na 110 tys. Pozostałą kwotę na zakup mieszkania dostałam od rodziców. Głupio mi było, bo wolałabym kupić je za własne środki, ale schowałam dumę do kieszeni. Mogą pomóc, więc skorzystam. Na szczęście do dziś nie wypominają mi tego zbyt często.
Tuż po zakupie mieszkania zaczął się efekt domina. Zrezygnowałam z pracy w hotelu. Miałam umówioną kolejną posadę. Niestety, na tydzień przed jej rozpoczęciem dowiedziałam się, że jednak nie znajdą dla mnie etatu i jest im "bardzo przykro". Zostałam bez pracy, z kredytem i - na szczęście - oszczędnościami na parę miesięcy. Zaczęłam szukać pracy. Wysłałam dziesiątki CV - każde pisane bezpośrednio pod inną ofertę, podobnie jak list motywacyjny. Nie szukałam w tylko w jednej dziedzinie. Brałam pod uwagę PR, marketing, sprzedaż, managera projektu - wszystko to, co przykuwało moją uwagę. Na 67 wysłanych ofert dostałam 3 zaproszenia na rozmowę kwalifikacyjną. Na każdej było bardzo miło, spełniałam wszystkie kryteria, zawsze słyszałam "zadzwonimy".
Po 2 miesiącach poszukiwań dostałam pracę jako telemarketer w firmie windykacyjnej. Sprzedawałam przez telefon umowy. Nienawidziłam tego zajęcia. Żeby wyrobić normę musiałam codziennie wykonać min. 50 połączeń telefonicznych, na min. 1,5 h. Rzadko kiedy się udawało, były punkty karne. Ale były też wypłaty - ok. 2 tys. na rękę. Wystarczało na kredyt. Wtedy rata wynosiła ok. 750 zł. Czynsz i rachunki - ok. 300. Reszta szła na życie. Co mogłam, to odkładałam na czarną godzinę. Po 3 miesiącach tej męczarni i wyzwisk słyszanych w słuchawce, dostałam zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną. Zaowocowało to pracą w agencji PR, pracą marzeń. Razem ze mną do pracy przyszły dwie osoby. Razem ze mną odeszły. Okazało się, że pracodawca zatrudnia tylko na okresy próbne, bo tak mu się bardziej opłaca. Znowu zostałam na lodzie.
Wtedy rękę do mnie wyciągnął mój ostatni pracodawca - instytucja budżetowa. Praca na umowę zlecenie, 1500 zł brutto miesięcznie, ale zapewniano mnie, że etat dostanę lada moment. Z umowami-zleceniami, jak to z umowami śmieciowymi - pieniądze nieregularnie, czasem jednorazowa wypłata za 3 miesiące, potem 3 miesiące nic. My, pracujący na śmieciówkach, stoimy w kolejce do wypłat za etatowcami. Pracujemy 2 razy więcej, żeby się pokazać i zasłużyć. W każdym razie, mimo obietnic i zapewnień, etatu nigdy nie dostałam.
Po niecałym roku pracy okazało się, że jestem w ciąży. Planowanej, bo przecież na mnie czekał etat, partner dobrze zarabiał, myślałam, że damy radę. Do tej pory jakoś dawaliśmy, być może dlatego, że każde z nas żyło na własną rękę, za własne pieniądze. Parę miesięcy później okazało się, że zarówno praca, jak i partner, to ogromne pomyłki. Etatu nie było, pieniędzy z umowy-zlecenia nie starczało na nic - lekarza (150 zł za wizytę), leki (50 zł miesięcznie), USG (ok. 200 zł). Partner zaczął remont swojego mieszkania i nie dawał mi żadnych pieniędzy, bo on ma "swoje wydatki" (ktoś mógłby powiedzieć: dlaczego taki drogi, prywatny lekarz. No tak, mogłam iść do NFZ. Ale zależało mi na tym konkretnym lekarzu. Dzięki temu urodziłam zdrową, śliczną córeczkę). Na dodatek okazało się, że ciąża jest przeszkodą w mojej pracy - mój kierownik ma alergię na "ciężarówki".
W 6. miesiącu ciąży zostałam zmuszona iść na zwolnienie i utrzymać się za 1100 zł na rękę. Kredyt - 700 zł, czynsz - 250 zł, rachunki - 50 zł. Czyli na życie zostawało 100 zł. Oszczędności topniały na lekarza i kredyt. W końcu konto było puste. Kredyt pomogli spłacać rodzice.
Tuż po porodzie wynajęłam swoją kawalerkę, spakowałam rzeczy i wróciłam z podkulonym ogonem do rodziców. Mieszkam z córką z nimi. Pieniądze za wynajem kawalerki idą na kredyt i rachunki, pozostałe paręset złotych - na pieluchy. Partnera kopnęłam w dupę. Teraz wprawdzie mu się odmieniło - pokazuje, że mu zależy, stara się, daje drobne kwoty na dziecko, kocha córkę. Ale ja nie mogę zapomnieć, że w ciąży zostawił mnie samą, bez środków do życia. Nigdy mu tego nie wybaczę. Nie chcę z nim być.
Moja córka ma teraz 7 miesięcy. Nie wiem, co będzie potem. Czy znajdę pracę za odpowiednie pieniądze, kto mnie zechce, co z opieką dla córki, skoro żłobki są tak oblegane? Babcia nadal pracuje. Na opiekunkę bądź prywatny żłobek mnie nie stać.
Patrząc na mnie, nikt by nie powiedział, że mogę być bezrobotna. Jestem wygadana, inteligentna, atrakcyjna, zaradna, pracowita. To ja powinnam przebierać w ofertach pracodawców. Przecież po to pracowałam na studiach, uczyłam się po nocach... Wszystko po to, żeby mieć w życiu lepiej. Nie mam lepiej. W ogóle nie mam. Jedyne, co mam, to 31 lat na karku, 7-miesięczną córkę i 0 złotych na koncie. Liczba nieprzespanych z płaczu nocy jest trudna do określenia.
Tyle mi musi wystarczyć.
*imię i nazwisko do wiadomości redakcji
***Już w poniedziałek opublikujemy galerię zdjęć mieszkań polskiego pokolenia 30-latków. Wciąż czekamy na kolejne fotografie. Ty też masz około 30 lat? Mieszkasz w podobnych warunkach co nasi bohaterowie? A może powiodło Ci się znacznie lepiej lub gorzej? Pokaż nam, jak mieszkasz. Zdjęcia swojego mieszkania czy domu z krótkim opisem i prześlij autorkom cyklu o 30-LATKACH: agnieszka.wadolowska@agora.pl, anna.pawlowska@agora.pl.