Proces w Marsylii. Pół miliona powódek kontra producent implantów piersi

Pół miliona kobiet na całym świecie dotkniętych jest aferą wokół tanich implantów piersi francuskiej firmy PIP. Dzisiaj w Marsylii rozpoczął się proces.

Wielka hala targowa pod Marsylią została przebudowana na salę sądową. Jeszcze do wczoraj trwały tam prace budowlane. Mieści się w niej 1,5 tysiąca ludzi. Tylko adwokatów jest trzystu. I pięć tysięcy powódek.

Jedną z nich jest Catherine. Także jej wszczepiono wadliwe implanty francuskiej firmy Poly Implant Prothese (PIP). Dziś Catherine jest usatysfakcjonowana, bo szef upadłej już firmy, Jean-Claude Mas nareszcie zasiadł na ławie oskarżonych. Z nim czterech jego byłych pracowników. - Nareszcie musiał się ten proces zacząć. Czekamy już tak długo. Nawet jeżeli wszystko nie jest dopięte na ostatni guzik, bo na ławie oskarżonych brakuje niektórych winnych, czas, by odpowiedzialni ponieśli konsekwencje - mówi Catherine.

Silikon stosowany m.in. do wyrobu materaców

Na całym świecie poszkodowanych jest pół miliona kobiet, głównie w Europie - oprócz Francji także w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i w Niemczech, ale też w Ameryce Łacińskiej. Na implanty zdecydowały się z powodów estetycznych, wiele z nich to kobiety po raku i usunięciu piersi. Zamiast wkładek ze specjalnego, wysokowartościowego silikonu, otrzymały dziesięciokrotnie tańszy silikon przemysłowy stosowany m.in. do wyrobu materaców.

Trzy lata temu oszustwo wyszło na jaw, kiedy zaczęły się mnożyć doniesienia o pękających wkładkach i wyciekającym silikonie. Już w 2009 roku francuskie organy ścigania otrzymały anonimową wskazówkę o oszustwie. Doniesienie o przestępstwie złożyło 5 tysięcy kobiet, co najmniej 1100 pojawiło się dzisiaj w sali sądowej.

Trzy czwarte produkowanych protez wypełniali tanim silikonem

Wiele poszkodowanych jest oburzonych, że jednym z oskarżycieli jest TÜV Rheinland, odpowiedzialny za wystawianie certyfikatów protez. Ich zdaniem miejsce TÜV jest raczej na ławie oskarżonych. Firma broni się, że jako jedna z pierwszych wniosła sprawę do sądu. - Śledztwo wykazało, że firma PIP latami systematycznie wprowadzała TÜV w błąd - argumentuje adwokat TÜV Rheinland, Olivier Gutkes.

73-letni dziś założyciel PIP Jean-Claude Mas potwierdził już podczas policyjnych przesłuchań, że jego firma latami nabierała TÜV. Jakby nie było, kontrolerzy zapowiadali wizytę zawsze dziesięć dni wcześniej. Wystarczająco dużo czasu, żeby usunąć kompromitujące materiały.

Mas przyznał się także, że od 1995 roku trzy czwarte protez produkowanych przez jego firmę, wypełnianych było tanim silikonem. Nie ma jednak pewności, że data ta odpowiada prawdzie. W czasie przesłuchań oskarżeni składali sprzeczne zeznania.

Jean-Claude Mas: Jestem emerytem, mam 1800 euro emerytury miesięcznie

Produkowane przez firmę PIP implanty kruszeją i pękają, silikonowy żel przedostaje się do organizmu. Pacjentki cierpią na zapalenia, opuchlizny. Niesprecyzowany jest jednak jeszcze stopień zagrożenia, jaki stanowi dla zdrowia trefny silikon. Nie zostało też jak dotąd wyjaśnione podejrzenie, że silikon ten jest rakotwórczy. Kwestie te nie będą przedmiotem procesu. Najpóźniej w 2014 roku prokuratora zamierza wszcząć drugi proces. Oskarżeni staną wtedy pod zarzutem nieumyślnego uszkodzenia ciała i nieumyślnego spowodowania śmierci.

Poszkodowane kobiety, z których wiele zdecydowało się na kosztowne usunięcie implantów, domagają się zadośćuczynienia finansowego. PIP jest niewypłacalny, firma dawno ogłosiła upadłość. Jean-Claude Mas stwierdził na otwarciu procesu, że jest emerytem i pobiera 1800 euro emerytury miesięcznie. Publiczność skwitowała to gwizdami.

Kto zapłaci?

Adwokat ofiar Philippe Courtois opowiada się za utworzeniem funduszu odszkodowawczego. - Pieniądze mogłaby wpłacać Francja. Każda z poszkodowanych kobiet mogłaby otrzymać od tysiąca do trzech tysięcy euro. Nie jest to na pewno dużo, ale pomogłoby przynajmniej tym, których nie stać było dotąd na usunięcie implantów - mówi Courtois.

Koszty procesu szacowane są na 800 tys. euro. Głównemu oskarżonemu Masowi i czterem współoskarżonym grożą kary sześciu lat więzienia. Ogłoszenie wyroku oczekiwane jest w końcu roku.

Artykuł pochodzi z serwisu ''Deutsche Welle''

embed
embed
Więcej o: