Carlos Arredondo ma 52 lata, jest imigrantem pochodzącym z Kostaryki. W jego życiu nie brakowało dramatycznych wydarzeń. W 2004 r. jego syn Alexander zginął w Iraku. W 2011 r. drugi syn - Brian od śmierci brata walczył z depresją i uzależnieniem od narkotyków. Tuż przed Bożym Narodzeniem w 2011 r. popełnił samobójstwo.
Sam Carlos Arreondo też chciał się zabić, gdy dowiedział się o śmierci syna. Ostatecznie zmienił imię na Alexander Brian w hołdzie dla zmarłych synów. Zaangażował się też aktywnie w protesty antywojenne. W Bostonie znalazł się, by kibicować zawodnikowi, który zadedykował swój bieg jego poległemu synowi.
Od razu po eksplozji pobiegł w kierunku miejsca, gdzie zdetonowano ładunek i włączył się do akcji ratunkowej. Na nagraniach widać, jak toruje służbom ratunkowym drogę do najciężej rannych, usuwając gruz i przewrócone po eksplozji barierki. Pomagał też ratownikom transportować rannego mężczyznę na wózku inwalidzkim, tamując krew tryskającą z jego rozerwanej nogi prowizorycznym opatrunkiem z podartej koszulki. - Cały czas z nim rozmawiałem i powtarzałem: 'zostań ze mną, zostań ze mną' - relacjonował w rozmowie z reporterami roztrzęsiony Arredondo.
- Tam wszędzie była krew, mnóstwo krwi. Na ulicy leżały kości - mówił, pokazując przesiąkniętą krwią amerykańską flagę. Trzymał ją w rękach, gdy doszło do pierwszej eksplozji. Arredondo nie uważa się za bohatera. Podkreśla, że w akcji ratunkowej brało udział wiele osób i liczył się każdy, nawet najdrobniejszy gest pomocy.