Mężczyzna mówi, że do eksplozji doszło bardzo blisko, zaledwie półtora metra od niego. - Inni biegacze byli dalej. Ja byłem bardzo blisko, blisko... Huk był bardzo głośny. To wszystko mnie przeraziło - opowiada. Iffrig wyszedł z zamachu cało, jeśli nie liczyć otarcia na kolanie. - Wolontariusz pracujący przy maratonie pomógł mi wstać. Minąłem metę i przeszedłem kilometr, który dzielił mnie od hotelu - relacjonuje biegacz.
Fot. John Tlumacki, AP
- A ja nic nie wiedziałem. Śledziłem bieg ojca w internecie i nie zorientowałem się, że coś się stało. Dowiedziałem się dopiero, jak wszedłem na Facebooka, żeby napisać, że ojciec ukończył bieg - opowiada syn Billa Iffriga, Mark. - Od razu do niego zadzwoniłem. Mówił, że to był potężny wybuch. Był trochę oszołomiony. Ktoś pomógł mu wstać - mówi Mark Iffrig. I dodaje, że "od razu rozpoznał ojca na zdjęciu z "Boston Globe", które błyskawicznie obiegło cały świat.
- To instynkt, jesteś fotografem, więc niezależnie od wszystkiego robisz zdjęcie - powiedział w rozmowie z serwisem LightBox John Tlumacki, fotograf, który zrobił zdjęcie maratończyka leżącego na ziemi. - Pobiegłem w kierunku eksplozji. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem, były ogromne ilości krwi - opowiadał.
- 15 sekund po pierwszym wybuchu była druga eksplozja. Wtedy wybuchła panika. Policjanci mówili, ze mogą być inne ładunki - mówił Tlumacki.
W poniedziałek na mecie Maratonu Bostońskiego doszło do dwóch eksplozji. W zamachu zginęły co najmniej trzy osoby, ponad 130 zostało rannych. Na razie nie wiadomo, kto i dlaczego dokonał ataku.
Tragedia na Maratonie Bostońskim: kluczowe fakty | relacja na żywo | relacje świadków | zdjęcia | poszukiwania sprawców | relacje wideo