Nacjonalistyczne "rajdy na nielegałów" i patrole emerytów na ulicach. Rosja walczy z imigrantami

Grupa młodych ludzi wpada do jednej z moskiewskich piwnic: blokują drzwi, od mieszkańców żądają dokumentów, wypytują o zatrudnienie. Nie reprezentują żadnej służby - to rosyjscy nacjonaliści, którzy w nocnych "rajdach" zatrzymują nielegalnych imigrantów. - Odpowiadają na oczekiwania społeczne - wyjaśnia Katarzyna Jarzyńska z Ośrodka Studiów Wschodnich.

Zjawiają się zwykle w nocy. Część z zamaskowanymi twarzami, inni chętnie ujawniają swoją tożsamość. Tak jak Aleksiej Chudiakow, który mówi: - Dziś tu pracują, jutro pójdą kraść. Kocham moje miasto i nie chcę, żeby ludzie mieszkali tu po piwnicach.

Chudiakow to lider Tarczy Moskwy - jednej z organizacji nacjonalistycznych, której samozwańcze patrole przeczesują Moskwę w poszukiwaniu nielegalnych imigrantów. - Podawajcie adresy "nielegałów". Sprawdzimy - zachęcają członkowie Tarczy na swoim profilu w mediach społecznościowych. Później publikują w sieci nagrania z "rajdów" i szczegółowe raporty o liczbie imigrantów oddanych w ręce policji.

 

27 marca "Tarcza Moskwy" patrolowała moskiewską dzielnicę Zuzino. Sprawdzili 14 domów, w 4 z nich mieszkali nielegalni imigranci. 17 osób, przede wszystkim obywateli Uzbekistanu oddali w ręce policji.

W identyczny sposób działa też nacjonalistyczny ruch Swietłaja Ruś. Choć jego lider Igor Magnuszew przyznaje, że pod względem światopoglądowym wiele ich różni od Tarczy Moskwy, obie organizacje zgodnie współpracują w walce z nielegalną imigracją. Podzieliły nawet między siebie terytoria, które kontrolują podczas nocnych "rajdów" po stolicy

 

Patrol "Swietłoj Rusi" z 11 października 2012 roku.

Imigranci pod "kryszą": policja wie, ale...

Władze Moskwy oceniły na początku roku, że obecnie w tym mieście legalnie pracuje ok. 200 tys. obcokrajowców, w tym 35 proc. to specjaliści. Liczbę nielegalnych imigrantów pracujących w Moskwie ocenia się na ok. 2 mln, w zeszłym roku deportowano 16 tys. z nich

Nacjonalistyczne patrole sprawdzają przede wszystkim piwnice, gdzie swoje prowizoryczne mieszkania urządzają przybysze z Kaukazu i Azji Środkowej, którzy nielegalnie pracują w Rosji. W jednej takiej piwnicy może żyć nawet trzydzieści osób. Mają tam wszystko, co niezbędne do codziennego funkcjonowania: meble, komputery, urządzają łazienki i toalety.

- Policja wie o wszystkim, tylko po prostu nie chce działać - mówi w reportażu telewizji NTW Iwan Ponomarenko, aktywista Tarczy Moskwy. Sugeruje, że przyczyną mogą być łapówki wręczane przez imigrantów przedstawicielom służb. Dlatego hasłem rosyjskich nacjonalistów jest "Zmuszamy służby do działania".

Każdy z "rajdów" kończy się wezwaniem patrolu i zatrzymaniem imigrantów do czasu przyjazdu policji. Nie zawsze jednak reakcja służb zadowala patrolujących. Nagranie jednego z nocnych patroli Tarczy pokazuje 10 nielegalnych imigrantów, jednak policja nie zdecydowała się na ich zatrzymanie. Działacze organizacji zapowiadają, że będą dążyli do ukarania policjantów, którzy nie dopełnili obowiązków.

 

Nacjonalistyczne patrole? "Nic o tym nie wiemy"

Oficjalnie Federacyjna Służba Migracyjna nic nie wie o takich patrolach nacjonalistów. - Nie słyszałem o tym - twierdzi w rozmowie z dziennikarzami telewizji NTW Nikołaj Azarow z FSM. - Każdemu wolno zbierać i przekazywać informacje o nielegalnych informacjach, zabronione jest tylko dokonywanie samodzielnych zatrzymań - wyjaśnia.

Służby migracyjne chętnie korzystają jednak z takiej pomocy społecznej. Od lutego na ulicę wyszło 300 patroli wolontariuszy przeszkolonych przez FSM. Zadanie: informowanie imigrantów o przepisach i pomoc prawna oraz fizyczne wsparcie dla FSM podczas kontroli dokumentów. W praktyce nie wiadomo, jak wolontariusze mieliby pomagać, jeśli większość z nich to emeryci - młodych przyjmuje się niechętnie, żeby uniknąć nacjonalistycznych incydentów.

Propaganda i nic więcej

Sami pracownicy FSM przyznają nieoficjalnie w rozmowie z dziennikarzami "Nowoj Gaziety", że wolontariusze to dla FSM tylko kłopot. Teraz do podstawowych zadań służby doszło jeszcze jedno: przeszkolić i kontrolować wolontariuszy, którzy - nie mając praktycznie żadnych uprawnień - odbywają cztery dwugodzinne patrole w miesiącu.

Po co więc to wszystko? - To zagrywka propagandowa. Władza rozgrywa konflikty narodowościowe politycznie - mówi Katarzyna Jarzyńska z Ośrodka Studiów Wschodnich, którą zapytaliśmy o rosyjską walkę z nielegalną imigracją.

Anna Pawłowska, Gazeta.pl: Rosyjscy nacjonaliści zwykle działali bardzo brutalnie, znane były ich ataki na sklepy prowadzone przez imigrantów, pobicia na ulicach, mieli na koncie kilka zabójstw. Teraz namierzają nielegalnych imigrantów i oddają ich w ręce policji. Skąd ta zmiana?

Katarzyna Jarzyńska*: - W Rosji funkcjonuje wiele organizacji nacjonalistycznych o bardzo różnych sposobach działania. Choć nadal niektóre nielegalne działają brutalnie, to takich napaści jest ostatnio zdecydowanie mniej. To przede wszystkim efekt silnej kontroli ze strony władz. Środowiska nacjonalistyczne są kontrolowane pod kątem działalności ekstremistycznej, infiltrowane, policja zna każdy krok działaczy. Dlatego nacjonaliści częściej działają w granicach prawa, zdarza się, że podejmują współpracę z policją. W ten sposób odpowiadają też na oczekiwania społeczne.

No właśnie, na swoich profilach w mediach społecznościowych podkreślają, że sprawdzają adresy, które zgłaszają im sami mieszkańcy. Twierdzą, że to Rosjanie czują się zagrożeni i zwracają się do nich o pomoc.

- Poziom umiarkowanego nacjonalizmu w społeczeństwie rosyjskim jest bardzo wysoki. Takie hasła jak "Rosja dla Rosjan" czy "Nie chcemy karmić Kaukazu" zdobywają coraz większą popularność wśród zwykłych Rosjan, szczególnie w dużych miastach, które przyciągają imigrantów zarobkowych z Azji Centralnej i rosyjskiego Kaukazu Północnego. Przy czym nacjonalizm ten wynika przede wszystkim z tzw. pobudek bytowych, jest związany z koniecznością codziennego obcowania z imigrantami, którzy są nosicielami innej kultury i języka. Powszechne jest przekonanie, że "obcy" zabierają Rosjanom pracę i generują przestępczość.

Rzeczywiście tak jest? Nielegalni imigranci mogą przecież ubiegać się głównie o ciężkie, nieprzyjemne i niskopłatne zajęcia.

- Najczęściej pracują jako stróże, sprzątają ulice, pracują na budowach. Rzeczywiście niewielu Rosjan chciałoby pracować w taki sposób, a już na pewno nie za tak niewielkie pieniądze. Pracodawcy również wolą zatrudniać imigrantów, którzy są tanią siłą roboczą. Funkcjonuje cały system oparty na nielegalnej imigracji, w pewnym stopniu "kryszowany", czyli chroniony przez władze. Wszyscy wiedzą, jak funkcjonują schematy korupcyjne z nim związane, ale ponieważ wiele osób czerpie z nich korzyści finansowe, władze nie mają motywacji, żeby uporządkować tę sferę. Przyjezdni kupują nielegalne dokumenty u pośredników, często płacą służbom migracyjnym, żeby przymykały oko na procedury. Przy tym nie mają żadnej opieki socjalnej, żyją w ciągłym strachu, więc nie sprzeciwiają się ani niskiej płacy, ani fatalnym warunkom życia.

Na filmach publikowanych przez nacjonalistów widać, że imigranci dobrowolnie rozmawiają z "patrolami", pokazują im swoje dokumenty, mówią, gdzie pracują. I to mimo że uczestnicy nacjonalistycznych rajdów nie mają żadnych uprawnień do przeprowadzania takich kontroli.

- Problemem jest to, że imigranci często przebywają w Rosji nielegalnie, słabo znają język, nie znają prawa - nie wiedzą, kto i jak może ich kontrolować. Są więc łatwą ofiarą takich działań. Może być też tak, że część tych nagrań jest w jakiś sposób reżyserowana z myślą o publikacji.

Taka współpraca z władzą w walce z nielegalną imigracją bardzo się nasiliła. Od lutego w Moskwie działają patrole wolontariuszy wspierających służbę migracyjną. To często emeryci bez żadnych realnych uprawnień. Czemu to wszystko służy?

- W Rosji panuje obecnie moda na tego typu inicjatywy społeczne, które często działają pod auspicjami Kremla. Funkcjonują na przykład patrole kozackie, patrole prawosławne. Członkowie patroli rzeczywiście nie mają żadnych uprawnień. Patrole spełniają więc przede wszystkim funkcję propagandową: mają pokazać, że władza i służby porządkowe działają ramię w ramię z "narodem", że mają poparcie społeczeństwa. Stanowią też przeciwwagę dla niezależnych organizacji społecznych, które obecnie podlegają presji ze strony Kremla i są poddawane kontrolom.

Widać wyraźnie, że aktywność władz w walce z nielegalną imigracją bardzo się zwiększyła w ostatnim czasie. Są inicjatywy patroli, pojawił się pomysł, by dwa razy w miesiącu kontrolować moskiewskie mieszkania i sprawdzać meldunki.

- Dzieje się tak, ponieważ napięcia wynikające z napływu imigrantów są w Rosji ogromnym problemem społecznym. Władze to dostrzegają i z jednej strony doraźnie próbują niwelować napięcia, z drugiej strony, wykorzystują je do umocnienia swojego poparcia w społeczeństwie. Dlatego też temat walki z nielegalną imigracją został wyeksponowany w retoryce prezydenta Władimira Putina od początku jego nowej kadencji. Społeczeństwo cały czas dostaje sygnały, że Kreml próbuje aktywnie rozwiązywać palące problemy społeczne.

A czy istnienie tego problemu nie jest Putinowi na rękę? Wiadomo, że zawsze uchodził za polityka dobrego na trudne czasy, który potrafi twardo rozwiązywać konflikty. Jego pierwsza prezydentura była poprzedzona serią zamachów bombowych, o które oskarżono czeczeńskich terrorystów.

- Rzeczywiście, na początku kariery prezydenckiej ostra reakcja na ataki terrorystyczne przysporzyła Władimirowi Putinowi popularności. Choć teraz źródło napięć leży gdzie indziej - nie chodzi bowiem o zagrożenie terrorystyczne, a o problemy bytowe - to jednak władza w dalszym ciągu próbuje rozgrywać konflikty narodowościowe politycznie. Na przykład, żeby zwiększyć poparcie wśród elektoratu o przekonaniach nacjonalistycznych, w mediach prokremlowskich nagłaśnia się incydenty z podkreśleniem narodowości, religii i pochodzenia etnicznego sprawców.

Głośna była też w rosyjskich mediach sprawa dagestańskiego wesela, którego orszak został zatrzymany i doszło do aresztowań wśród gości.

- Takie doniesienia dają również pretekst do podkreślania, że władze są aktywne i dbają o interesy rdzennych Rosjan. Tego typu demonstracyjne akcje mają umocnić społeczeństwo w przekonaniu, że tylko obecna władza jest w stanie zagwarantować porządek w rosyjskich miastach. Z drugiej strony działania Kremla w dłuższej perspektywie przyczyniają się do wzrostu wrogości wśród Rosjan wobec przedstawicieli innych narodowości. Konsekwencją takiej polityki jest to, że wśród zwykłych obywateli wzmaga się przekonanie, że władza nie radzi sobie z konfliktami narodowościowymi, a jej polityka podsyca jedynie podziały etniczne.

* Katarzyna Jarzyńska jest ekspertem Zespołu Rosyjskiego w Ośrodku Studiów Wschodnich.

Więcej o: