W siódmej części cyklu [ SYPIAJĄC Z WROGIEM ] rozmowa z Zuzanną Celmer*, licencjonowanym terapeutą , autorką wielu książek o związkach. Wychodząc od pytania "Dlaczego rozpadają się związki?", doszliśmy do wniosku: "Bycie z drugim człowiekiem jest czymś cudownym. Śmianie się, złoszczenie, kochanie, kłócenie - jeśli wiem, że to jest ktoś ważny".
Zuzanna Celmer: To paradoks naszych czasów - cały czas mamy z tym problem, choć tyle spotkań, tyle relacji, tak łatwo kogoś poznać. Wchodzimy w związki ze swoim własnym scenariuszem i oczekujemy, że druga osoba się do tego dostosuje. Treść scenariusza zależy od środowiska, w którym żyliśmy, od doświadczeń rodziców, od tego, co nam mówią koledzy, wzorców telewizyjnych. A co gorsza - przynajmniej na początku - od bezkrytycznego podejścia, że bycie w związku jest łatwe. Nie jest.
Każdy związek może być poligonem doświadczalnym, o ile czegoś się w nim uczę, odkrywam, co w moim scenariuszu jest nie do przyjęcia. Niestety, bywa, że przechodzę przez związki i ciągle kończę je z przekonaniem, że "on jest nie taki" albo "ona jest nie taka". A z tego wynika, że może to ja jestem nie taka, ze mną jest coś nie w porządku.
Ta świadomość często przychodzi po czasie. Przychodzą do mnie dojrzali mężczyźni czy dojrzałe kobiety i mówią: Teraz dopiero widzę, że spotkałem kobietę dla siebie, ale wtedy nie potrafiłem tego docenić. Związek wymaga uważnego zastanowienia, pracy nad sobą. Łatwo jest się "zakochać", pójść we flirt, bo mi się spodobał, bo się zafascynowałam. Szybko idziemy do łóżka. Tyle że to wszystko jest treningiem do uczuć, uroczym skądinąd, ale treningiem.
- Przez cztery lata pracowałam w zakładzie poprawczym. Wszystkie dziewczyny były już dawno po inicjacjach. Seks był dla nich namiastką intymności. Ten akt wymaga na ogół objęcia, fizycznego złączenia, wymruczenia czegoś do ucha, pocałunku. Nawet jeżeli to się odbywało w jakiejś bramie, było to dla nich bardzo ważne.
Potrzeba seksu to wyznacznik, że gdzieś w ludziach jest straszny głód bliskości, spotkania. Problem, jeśli spłyca się całą relację, sprowadza jedynie do tych kilku chwil uniesień.
Seks jest naprawdę bardzo ważny, ale - ogromnie mi przykro - dobry związek to ciężka praca. W dobrym związku codziennie trzeba inwestować w siebie! To przede wszystkim Ja muszę wiedzieć, jaką jestem osobą, nieustannie siebie poznawać, mieć świadomość, dlaczego zachowuję się tak, a nie inaczej.
- Te wszystkie związki po drodze są pouczające pod pewnym warunkiem. Jeżeli mam szacunek dla drugiego człowieka i dla siebie, to w tych wczesnych związkach wiele się uczę. Dowiaduję się, jaką jestem osobą. Sprawdzam, czego nie chcę w moim związku. Jeżeli zależy nam, by dojść, czego naprawdę chcemy od życia, nie załatwią nam tego nawet najbardziej upojne noce przez trzy miesiące. Wtedy cudownie się dogadujemy, bo jesteśmy na wielkim haju. Ale to nie znaczy, że ten związek będzie super. Trzeba tam coś dołożyć.
Tymczasem w miarę upływu czasu związek zastyga: on powiedział "kocham", ona powiedziała "kocham", tak jakby kupili sobie kawałek cielęciny i włożyli do zamrażarki. Zawsze można wyjąć, rozmrozić, zachowując jakość. W bliskości tak się nie da. Bez stałego dopływu pozytywnych bodźców - wygasa. Nie można też zapominać o przestrzeni osobistej: każdy z nas ma własne plany, wiedzę, naukę, nawet swoich znajomych, swoje pasje - wnosimy ten kapitał we wspólnotę i wtedy związek się nie nudzi.
- Myślę, że generalnie brakuje nam inicjacji w dorosłość i być może właśnie wejście w związek jest takim rytuałem inicjatywnym w dorosłość. Ze świata dziecka wchodzimy w związki. Ona ma 14 lat, już ma chłopaka, już zakochana, już się całuje. Bo ogląda różne filmy, bo starsze koleżanki już mają chłopaków, bo przecież nie wypada go nie mieć. Presja środowiska, szczególnie w młodym wieku, skłania do zachowań, do których nie jest się jeszcze dojrzałym. Oczywiście, jak się ma sensownych rodziców, mądry dom, jak się ma ojca, który ciepło wspiera dojrzewającą kobiecość, jak się ma matkę, która jest szczęśliwa w swoim małżeństwie, dobrze w sobie osadzona i dlatego jest wzorem kobiecości dla córki - sytuacja wygląda inaczej.
- Do piątego roku życia kształtujemy w sobie postawę emocjonalną, która - w największym skrócie - mówi: "Jestem godny miłości, szacunku. Mam prawo do istnienia. Świat należy do mnie. Mam wiele do dania. Mimo niedoskonałości jestem świetny/świetna". Lub też mówi coś zupełnie przeciwnego. Rodzice powinni pokazać dziecku jego potencjalne możliwości i uwrażliwić na innych ludzi. Niestety, w wielu przypadkach tak się nie dzieje, obniżając nasze poczucie własnej wartości.
Oprócz tego, że słuchamy wskazówek i pouczeń rodziców, przyglądamy się również relacjom, które ich łączą lub jednego z naszych rodziców z nowymi partnerami. Widzimy np. cierpienie, bo właśnie jeden z rodziców został opuszczony i bardzo to przeżywa. Słuchamy, co mówi na ten temat. To ważne, ponieważ rodzice słowami wyznaczają niejako dzieciom program życia. Jeżeli źle nami pokierują, źle ukształtują swoim przykładem, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że będziemy pakować się w złe, toksyczne związki.
- Analiza transakcyjna wymienia trzy stany naszego "ja": Rodzic, Dziecko. Dorosły. W związek możemy wejść z poziomu każdego z nich. Podejmując związek z pozycji Rodzica, będziemy mieli albo sztywny scenariusz, jaki być powinien, albo - jeśli nasz rodzic jest przesadnie opiekuńczy - pozwalać, aby partner nas wykorzystywał. Ze stanu Dziecko - będziemy ciągle oczekiwać lodów, karuzeli i waty cukrowej, czyli "Baw mnie, bo inaczej mi się nudzi.". Tylko Dorosły jest w stanie wziąć odpowiedzialność za swoje wybory, przewidywać konsekwencje swoich poczynań oraz dotrzymać złożonego sobie i drugiej stronie przyrzeczenia. Łatwo się zauroczyć i zakochać, trudniej pokochać i umiłować. Jeżeli tego nie zrozumiemy, będziemy wchodzić w różne bezsensowne związki.
Ludzie często po kilku czy kilkudziesięciu latach ze zgrozą zauważają, że powtórzyli nieudane małżeństwo swoich rodziców. Dlaczego tak się stało? Bo nie pracowali od początku nad swoją relacją i weszli w buty swoich rodziców. A przecież my sami jesteśmy najbardziej interesującym obiektem swojej własnej analizy. Nasze życie jest jak rzeka - początek bierze z domu rodzinnego. Najpierw trzeba przejrzeć i przeanalizować wzory, jakie mieliśmy w tym domu: zrozumieć, co się działo, wziąć, co dobre, i uświadomić sobie przekonania, jakie mamy w głowie
- Nie próbujemy się poznać. Wystarcza nam projekcja, nasze wyobrażenie, przekonanie dotyczące drugiej osoby. Pamiętaj, że musisz naprawdę poznać tę drugą osobę. Szczególnie że na początku związku podświadomie dostosowujemy się do jej oczekiwań. Jeśli jestem bałaganiarą, to posprzątam, gdy on ma przyjść. Jak on kocha chodzić po górach, to ja z nim chodzę i mi nie przeszkadza, że siusiu robię pod jakimś krzakiem. Ale potem, po ślubie, wymagam, żebyśmy jeździli na Mazury albo nad morze. Wymagania, pretensje, żale - tak nie może być. Związek to ciągłe staranie się o siebie wzajemnie, ale przede wszystkim o siebie samego. Uprawianie siebie. I trzeba sobie ciągle przypominać: dlaczego zdecydowałam się związać z tym człowiekiem, co było ważne.
- Żeby był współżywicielem rodziny i dobrym ojcem. Trend na ojcostwo wspaniale zrobił mężczyznom. Pobudził w nich całe obszary wrażliwości, której poprzednio nie ośmielali się ujawniać. To też pomogło w relacjach damsko-męskich.
Kolejna rzecz: żeby był dobrym kochankiem. Kiedyś się o tym nie mówiło. Co matki mówiły córkom? "Małżeństwo też ma swoje ciemne strony. Kobieta musi to znieść". Nasze podejście jest inne: kobieta ma się tym cieszyć, ma być szczęśliwa.
Z badań prof. Izdebskiego na temat seksualności Polaków wynika jednoznacznie, że mężczyźni mają ogromny niepokój, że nie sprostają oczekiwaniom kobiet. Szczególnie że wiek inicjacji seksualnej się przesunął i dziewczyny mają zwykle doświadczenia w tej materii. Dorosły mężczyzna rzadko trafi na zupełnie nierozbudzoną, młodą kobietę, dla której on jest tym pierwszym. Ona już wie mniej więcej, czego chce, co lubi, a czego nie. Z punktu widzenia mężczyzn to dość trudne - boją się, że będą tu gorsi od poprzedników.
Seks bywa też, niestety, bardzo silnym obszarem przetargowym. Z jednej strony to niezwykle subtelna dziedzina życia, z drugiej - obszar ogromnych nadużyć i różnorakich manipulacji. Jak zauważył jeden z moich pacjentów: jak jestem grzeczny i robię to, co żona chce, to sklepik jest otwarty, a jak mam własne zdanie, z czymś się nie zgadzam, sklepik się zamyka.
- To następstwo niezrozumienia, na czym polega istota związku i czym naprawdę jest miłość. Mówi się przecież, że to ona tworzy związek. W moim przekonaniu tej miłości często nie ma. Bywa, że zakochujemy się w samym odczuciu miłości. W tym, że ktoś się nami zainteresował, że znajdujemy odbicie w czyichś oczach. Ktoś nas stwarza swoim zainteresowaniem. Dla kogoś jestem piękna, dla kogoś jestem ciekawy.
- To bardzo istotne! Dla mężczyzny ważne, by kobieta za coś go podziwiała, szanowała, widziała w nim coś, co go odróżnia od innych, co jej się w nim podoba. Cudownie majsterkuje, ciekawie opowiada historie, dobrze wykonuje swoją pracę. Jest kimś. I wie, że jest z niego dumna. Również kobieta musi wiedzieć, że bez względu na to, czy przytyje te trzy kilo czy nie, to nie jest ważne, bo liczy się ona jako osoba. Jej wyjątkowość, intelekt, dusza. Czy nie jest tak, że codziennie rano budzimy się i wybieramy siebie nawzajem?
W związku trzeba codziennie coś dokładać. Drobne iskierki serdeczności podsycają płomień uczuć. Wystarczy, że przechodząc obok, przytulisz tę drugą osobę. Że zapytasz, czy by się nie napiła herbaty i jej tę herbatę zrobisz. Ocieplisz głos, jak rozmawiasz przez telefon. Takie proste gesty pokazujące, że ona lub on jest dla ciebie kimś wyjątkowym.
- Przychodzi nowy etap. Uniesienia mamy już za sobą, wzięliśmy ślub i wchodzimy w kolejny gotowy scenariusz - czas na dziecko. A dziecko wprowadza zupełnie nową jakość, jest papierkiem lakmusowym, który wyciąga wszystko to, co mieliśmy w domach rodzinnych - dobrego i złego - w tym sposób wychowania.
Dziecko dla mężczyzny często staje się nadzwyczajnym darem. Nagle tata czuje się za kogoś całkowicie odpowiedzialny, to małe jest naprawdę jego, od początku do końca. Dla kobiety również. I tu się ścierają przeciwstawne poglądy, jak należy je wychowywać: jedno na wszystko pozwala, drugie uważa, że trzeba stawiać granice - zupełnie słusznie zresztą.
Na domiar złego często wchodzą rodzice mamy i taty, zaczynają wprowadzać swoje metody. Wtedy należy powiedzieć "stop", koniec, to moja rodzina, my decydujemy, a wy możecie być głosem doradczym.
Dziecko może też sprawić, że nagle uświadamiamy sobie, że - przynajmniej w pierwszym okresie po jego urodzeniu się - tracimy część wolności. Nie można już, kiedy się chce, pójść na całonocną imprezę, albo ot tak, z marszu, wyskoczyć na weekend do Kazimierza. Itp. Dziecko wymaga ustrukturalizowanego czasu. Dlatego mężczyzna, gdy kobieta idzie tylko w to dziecko i wyłącznie się na nim koncentruje, czuje się spętany, odsunięty i po jakimś czasie zaczynają się problemy.
- Ludzie przychodzą do gabinetu w kryzysie, zamiast profilaktycznie. A powinni przechodzić treningi, kiedy są we dwoje, zanim jeszcze zaczną razem mieszkać. Wtedy masa rzeczy się ukazuje. Nie o to chodzi, by ich skłócać, tylko żeby każdy z nich dotarł do siebie i potrafił się otworzyć przed drugą osobą. Jeśli ma w sobie dobre osadzenie.
- Ugruntowaną samoocenę, rodzaj luzu, że dobrze się pan sprawdza, nie musi być we wszystkim perfekcyjny i ma pan prawo do popełniania błędów. Wtedy nic pana nie przestraszy. Pewna kobieta wdała się w romans, w trakcie seksu facet jej powiedział: "Oj, nie umiesz zadowolić mężczyzny". A ona uśmiechnęła się - jest doświadczoną i pewną siebie kobietą - i powiedziała spokojnie: "To mnie naucz". I on odpadł po prostu. To było coś, czego się nie spodziewał. Zamilkł. Pozamiatane.
Mamy w sobie niekiedy przymus trzymania się schematów, sztywnych rozwiązań: "Nie mogę odpuścić, bo świat się rozsypie". Proszę sobie wyobrazić, że idzie pan z dziewczyną na spacer. Ona chce iść jedną drogą, a pan drugą. No i dobrze, idźmy tamtą, co za różnica. Następnym razem pójdziemy moją. Ale ludzie nie odpuszczają. Para zgłasza się do mnie przed Bożym Narodzeniem. Są dwa lata po ślubie, postanowili sami zrobić wigilię. U niej zawsze był barszcz, u niego grzybowa. No i straszna awantura, bo to przecież tradycja.
- Prosta rzecz, prawda? Ale to jak w anegdocie, którą opisał Thomas A. Harris w książce "W zgodzie z sobą i z tobą". Świetnie pokazująca, jak silnie mamy wtłoczone niektóre przekonania. Otóż młode małżeństwo kupiło szynkę, by ją upiec na uroczystość. Mąż widzi, jak żona bierze się do odkrawania końców. Pyta: "Co ty robisz, dlaczego odkrawasz te końce?" A ona na to, że zawsze tak się robi. On mówi: "Ale u mnie się tak nie robiło", a ona, że u niej i owszem. "To zadzwoń do mamy i zapytaj dlaczego" - mówi mąż. Dzwoni, pyta. Mama mówi, że babcia tak zawsze robiła. "Dzwoń do babci". "Chyba zwariowałeś?". Ale dzwoni. "Babciu, dlaczego odkrawałaś zawsze końce w szynce?". "Bo miałam za małą brytfankę i cała się nie mieściła".
Cudowna anegdota. Mamy wbite pewne przekonania, które powstały na użytek chwili, a następnie przechodzą w konwencję, w zwyczaj, którego się trzymamy. Widać to, gdy mówimy, że żona coś powinna. Że tak musi być i kropka. Że coś się robi w taki, a nie inny sposób. Mamy cały arsenał takich przekonań.
- W każdym człowieku jest ogromna potrzeba kochania i bycia kochanym. To nasze niezbywalne prawo. Nieoszlifowany brylant trzeba jednak dobrze osadzić. Początki związków są świetne. Jesteśmy spontaniczni, nie mamy narzuconych ról. Ale jak nie daj boże zamieszkamy razem, to natychmiast wchodzimy w cały system uwarunkowań, konieczności i z tej naszej radości, frajdy, wolności często niewiele zostaje. Bo coś trzeba, coś należy, coś wypada, bo ktoś sobie pomyśli. Jedna ze stron, która była tak wychowywana, wpasowuje się w ten schemat i zaczyna wymagać. A druga się dusi. I jeżeli kocha, naprawdę jej zależy, poddaje się, składa siebie na ołtarzu miłości, zupełnie bez sensu.
- Poświęcać to się można, rezygnując z części wolnego czasu, bo na przykład trzeba się zająć chorymi rodzicami, albo z własnych planów, kiedy wymaga tego stan naszego dziecka. I koniec. Niech nikt dla nikogo się nie poświęca. Nie ma takiego powodu. Ważne, żeby w związku przestrzegać zasady "Jestem równie ważna jak ty. A ty jesteś równie ważny jak ja".
A jeśli czasami coś się tu chwieje, staramy się, żeby ta równowaga wróciła. Jeśli jej nie ma, nic z tego nie będzie. Jedna strona będzie się poświęcać dla dzieci, dla niego, dla niej, z innego powodu i to się źle skończy, albo któreś z nich skończy, chorując.
Niektóre pacjentki mówią mi, że w ich rodzinie zawsze jedna kobieta w każdym pokoleniu musiała wziąć na siebie rodzinny krzyż. "No i ja jestem tą osobą". Tym tłumaczą ponoszenie wszystkich obciążeń z tytułu rodzinnych powinności, bo pozostali jakoś się do tego nie kwapią. "To odstaw ten krzyż, nie musisz go nieść" - mówię. Jeśli matka była nieszczęśliwa, to jej uwarunkowania, konieczności i wybory. Nie musisz ich powielać.
- Nie. Nie mam prawa. Co to znaczy "wymagać"? Chyba że to jest jakiś nałóg, zachowanie, które niszczy. Na przykład on na każdej imprezie, jak tylko gdzieś razem idą, upija się do nieprzytomności. Albo ona uwodzi wszystkich naokoło. Jeśli on się tak zapija, to musi poszukać pomocy, bo jest jakaś przyczyna, dla której on to robi. Jeśli ona wszystkich wokół uwodzi, mówiąc, że to nic nie znaczy, a jego to boli - bo to boli - to wtedy powinien powiedzieć, żeby poszła na terapię, przyjrzała się sobie, zajrzała w siebie. Jest powód, dla którego ona to robi.
Lub też: on ją wyśmiewa. To jest, niestety, w dzisiejszych czasach bardzo częste. Idą na spotkanie do znajomych, ona przegląda z koleżankami jakiś magazyn i mówi, że taką kieckę to by sobie chętnie kupiła. A on patrzy na zdjęcie modelki i mówi, że wszystko spoko, ale do tego to trzeba mieć figurę. Bo ona przytyła po ciąży na przykład, albo po prostu. To jest bardzo bolesne. W tym przypadku nie trzeba się zastanawiać, co to mu robi, bo to jest zły nawyk wyniesiony z dzieciństwa, z własnego domu. Lub krzyki zamiast spokojnej rozmowy, rękoczyny, awantury o głupstwo. Wtedy trzeba jasno powiedzieć: ja się na to nie godzę. Jeszcze raz tak powiesz, zachowasz się i koniec. Jest jakaś granica.
- Tylko w ekstremalnych. Jeżeli ktoś przejawia zachowania, których nie akceptuję, to albo ja mam to nieprzepracowane ze sobą, mnie to razi i złości, albo ten człowiek ma jakiś problem i ja mu to mówię.
Mówię otwarcie, ale bez pretensji: Uważam, że jesteś wartościową osobą (jeśli tak uważam), bardzo chcę z tobą być, jest mnóstwo fajnych rzeczy, które nas łączą, natomiast tu jest obszar, z którym ja absolutnie nie mogę się pogodzić. To jest kropla dziegciu, która psuje nam beczkę miodu i ja nie chcę tego znosić. Ale mogę postarać się zrozumieć, co się dzieje, jeżeli ty będziesz nad tym pracował, co nie znaczy, że to akceptuję. Ale jeżeli powiesz "Jestem jaki jestem" czy "Jestem jaka jestem", odchodzę. Wiem, że to nie zawsze możliwe (dzieci, dom, rodzina, kredyty). Wtedy trzeba pracować nad własną postawą wobec takich zachowań. Zmiana naszej postawy procentuje zmianą zachowań drugiej strony.
Trzeba pamiętać, że to jest nasze życie. Musimy chronić siebie. Nie możemy pozwolić, by ktoś się na nas wydzierał, źle nas traktował czy poniżał. To kwestia szacunku do samego siebie. Dlaczego są osoby, których nikt nie ośmieli się obrazić? Może i ma czasem ochotę, ale się powstrzymuje. To są osoby dobrze w sobie osadzone, o jasno określonych granicach osobistej przestrzeni i nawet jeśli ktoś tę granicę przekroczy, ta osoba spokojnie popatrzy i powie: "Przepraszam, ale to chyba nie do mnie. Dziękuję, do widzenia".
- Trzeba nauczyć się odpuszczać. Życie składa się z drobiazgów. Ona jest przyzwyczajona, że w soboty się odkurza cały dom, a on w sobotę chciałby gdzieś pojechać, pójść na spacer, do kina, na Mazury skoczyć. Ona na to, że nie, bo trzeba robić sprzątanie. Ludzie, zostawcie to sprzątanie! Powiedz jej, że innego dnia jej pomożesz.
- Ona to przeniosła z domu, że musi być czysto. Oczywiście, że musi, ale bez przesady. Pamięta pan jesiotra u Bułhakowa, który był drugiej świeżości? Ja uważam: jesiotr musi być pierwszej świeżości, a podłoga, jak po niej koty nie latają, może być drugiej. Ważne, żebyście dobrze się bawili, gdzieś wyjechali, mieli czas na rozmowę i dobre przeżycia na cały tydzień. Żebyście potwierdzili, że jest wam ze sobą naprawdę fajnie. Ale musicie się dogadać. Jesteście przecież dwojgiem niezależnych, dorosłych ludzi, więc zachowujcie się dorośle. Ustalcie coś.
- Ludzie czegoś się od siebie nauczyli i przychodzi czas, że muszą pójść swoimi drogami. Niepewna siebie kobieta, która wyszła za dobrze w sobie osadzonego, wspierającego ją mężczyznę, odzyskała wigor i nie potrzebuje już w takim wymiarze tego, co dotychczas jej dawał. Albo przeformułują zasady swojego układu, albo ona musi odnaleźć swoją drogę. Dalej się rozwijać, ale już na swój rachunek, dalej iść w życie z kimś, z kim może ten uzyskany w dotychczasowym związku kapitał spożytkować. Jest teraz inną osobą.
Druga strona: kobiety mówią w gabinecie, że mają w domu kolejne dziecko zamiast faceta. A przy analizie sytuacji okazuje się, że one same tak ich ustawiają! Nie mówią im wielu rzeczy, bo uważają, że to niepotrzebne, albo będzie dla nich denerwujące. No to się zdenerwuje, trudno. To się pokłócicie. A potem pogodzicie. Traktowanie drugiej strony jakby była dzieckiem krzywdzi ją, ogranicza jej rozwój, ale krzywdzi też tak traktującego ją partnera. Może dlatego, że z upływem czasu ludzie przestają na siebie patrzeć lub patrzą jakoś tak nawykowo? Przestają siebie widzieć.
Przychodzą do gabinetu w kryzysie i są gotowi mówić. A ja proszę, żeby na siebie popatrzyli. Wie pan, jak im trudno? Na początku godzinami mogli się w siebie wpatrywać, a teraz jest blokada, odwracają wzrok, jest im trudno.
- Związek nie jest odizolowanym tworem, ale ważną częścią życia. A zatem to kwestia rozumienia, jaki jest sens mojego życia, do czego dążę. Takie pytania trzeba sobie stawiać już od bardzo wczesnego okresu. Takie pytania powinni stawiać rodzice: najpierw sobie, a potem przygotowywać do określenia tej wartości swoje dzieci. Powinna być w tym radość, spontaniczność, frajda, bo życie - mimo różnych przeciwieństw i kłopotów - jest fantastyczne, naprawdę. Bycie z drugim człowiekiem, jeśli kochamy się, jest czymś cudownym. Śmianie się, złoszczenie, kochanie, kłócenie - jeśli wiem, że to jest ktoś ważny. Po prostu chcę być z tą osobą. Akceptuję ją w pełni, ale nie przyzwalam na deprecjonowanie siebie i sama nie postępuję tak wobec niej. W miłości daję przestrzeń na rozwój i także ją dostaję. Może uczenie się umiejętności takiego miłowania jest właśnie współczesną inicjacją?
W związku z drugą osobą musimy poskromić swój egoizm, nauczyć się dawać, a nie tylko brać, nauczyć się wspaniałomyślności i co ważne - przebaczania. Również sobie. Trudne, ale fantastyczne, bo przecież w ten sposób się kształtujemy. A że nie obywa się bez tarć? Jest takie chińskie przysłowie: brylant nie powstanie bez tarcia.
Ważne jest, żebyśmy przynajmniej 15 minut codziennie ze sobą rozmawiali. O tym, co myślimy. O czym marzymy. Jakie mamy fantazje. Co mi się nasunęło, gdy ktoś mi o czymś opowiadał. O tym, że czegoś mi (ci) w naszej bliskości brakuje - to nie jest przeciwko tobie. To jest właśnie dla ciebie i dla nas, jeśli ja ci mówię, co mi wadzi. Bo chcę, żebyśmy byli na bieżąco, coraz mocniej ze sobą, na coraz głębszym poziomie. Nie tylko logistyka, kto kupuje, kto odbierze. Nie oglądaj jak leci telewizji, zaznacz, co cię interesuje, przytulcie się i obejrzyjcie razem. A potem wyłącz telewizor. Rozmawiaj. Bądź obecny.
[ SYPIAJĄC Z WROGIEM ] to cykl wywiadów, w których szukamy odpowiedzi na pytanie, dlaczego rozpadają się nasze osobiste relacje. Co robimy źle, jaki wpływ na nasze zachowania, oczekiwania i wymagania ma wychowanie, rodzina, nasze otoczenie i my sami - świadomie bądź nie. Jeżeli chcielibyście podzielić się z nami swoimi historiami, piszcie na adres lukasz.glombicki@agora.pl.
*Zuzanna Celmer jest psychologiem i licencjonowanym psychoterapeutą. Od kilkunastu lat prowadzi seminaria szkoleniowe dla firm, na temat stresu, asertywności, komunikacji, procesów motywacyjnych, inteligencji emocjonalnej, budowania związków. Prowadzi również treningi interpersonalne, między innymi zajęcia dla psychologów w Rosji. Odbyła wiele staży zawodowych: dwumiesięczny w USA na zaproszenie Departamentu Stanu, w Finlandii, Szwecji, Francji i wieloletnie szkolenia w byłej Czechosłowacji, w tym ukończyła trzystopniowy kurs hipnozy. Jest licencjonowanym terapeutą małżeńskim, prowadzi terapię indywidualną, świadcząc pomoc w różnorodnych problemach życiowych.
Prowadziła badania pod kierunkiem prof. dr. hab. Jerzego Piotrowskiego w ramach ogólnopolskiego badania nad sytuacją gospodarstw domowych w Polsce na grupie 500 małżeństw. Przedmiotem badania były fazy życia rodzinno-małżeńskiego. Badanie to zostało następnie powtórzone w kilka lat później przez prof. dr. hab. Adama Kurzynowskiego, w którym Autorka prowadziła i zakończyła raportem (następnie książką) ten sam temat.