Kuryłowicz walczy o ciszę: Nie jestem zmęczoną burżujką. To kwestia kultury

- Z tym się nie da żyć - mówiła Ewa Kuryłowicz o hałasie z klubu w jej sąsiedztwie. Architekt tłumaczyła w Radiu TOK FM, dlaczego po miesiącach przepychanek poszła do sądu. - To krzyk rozpaczy - przyznała. Pozew został oddalony, co jednak nie zamyka sprawy. Zdaniem Kuryłowicz Polacy mają skłonność do głośnej zabawy. Zbyt głośnej.

Profesor architektury Ewa Kuryłowicz pozwała władze Warszawy , domagając się, by urzędnicy ograniczyli hałas w klubie Cud nad Wisłą. Latem był jednym z najpopularniejszych lokali na Powiślu. Położony nad samą rzeką, w sąsiedztwie Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, Centrum Nauki "Kopernik" i ekskluzywnych apartamentowców. W jednym z nich mieszka Kuryłowicz.

Za głośno. Akustyk zmierzył

Biegły akustyk orzekł, że natężenie hałasu znacznie przekraczało dopuszczalne normy. - Pozew to krzyk rozpaczy - przyznała Kuryłowicz w audycji Jakuba Janiszewskiego w TOK FM. Pod koniec ubiegłego lata Gazeta.pl wielokrotnie pisała o skargach mieszkańców, nalotach policji, straży miejskiej czy próbach odebrania koncesji klubowi Warszawa Powiśle. - Klub nie troszczył się o to, by nasze protesty były uwzględnione. Koncerty nie kończyły się o 22, często się o tej porze zaczynały. Sposób, w jaki ta działalność była prowadzona, wymyka się jakimkolwiek przepisom - mówiła architekt. - Z tym nie da się żyć, nie da się funkcjonować.

"Nie przegrałam w sądzie. Pozew był zasadny"

- Okazało się, że jako obywatele nie jesteśmy w stanie sobie z tym poradzić. Byliśmy w sytuacji absolutnej opresji klubu, który działał wbrew wszelkim ustaleniom z dzierżawcą. Hałas, który generował, nie wytwarza się podczas działalności kulturalnej - tłumaczyła Kuryłowicz.

Dziś warszawski sąd pozew jednak oddalił . Powód? Od jesieni klub nie istnieje. - Uzasadnienie nie podważa zasadności pozwu. Nie przegrałam, jak pisano w gazecie - podkreśliła Kuryłowicz. Dodała, że uzasadnienie sądu przyda się, jeśli sytuacja się powtórzy. To niewykluczone, bo remontowane dziś bulwary za kilka lat wrócą do życia.

Kuryłowicz podkreślała, że nie chce być postrzegana jako "zmęczona burżujka, która kupiła sobie mieszkanie i uważa, że może tam wszystko robić". - Ja całym swoim dorobkiem zawodowym i życiowym jestem przykładem człowieka, dla którego względy społeczne są przeważające - tłumaczyła architekt.

"To kwestia kultury zabawy. Musimy ją wypracować"

Janiszewski zauważył, że sprawa Cudu nad Wisłą nie jest odosobniona. Podobne kontrowersje narastały wokół działalności Chłodnej 25 czy Warszawy Powiśle. Jak te miejsca mają radzić sobie z własną popularnością? - To jest kwestia tego, na czym się chce tę popularność budować - stwierdziła Kuryłowicz, podkreślając, że działalność klubu powinna być zgodna z wcześniejszymi obietnicami. - Jeśli to się później sprowadza do picia alkoholu, głośnej zabawy, krzyków i wrzasków, to nie jest to, co obiecywano.

- Wspólna zabawa nie jest tak bardzo hałaśliwa. To w Polsce charakterystyczne. Jeśli jesteśmy nad morzem, mamy przekrzykujące się nawzajem bary - mówiła Kuryłowicz. - Brytyjczycy, Francuzi bawią się po cichu? - powątpiewał Janiszewski. - Nie tak głośno - stwierdziła architekt. - To kwestia kultury zabawy. Musimy ją wypracować.

- To nie jest kwestia mieszkańców, którzy nie sprzyjają działalności rozrywkowej - zastrzegała Kuryłowicz. - Nie znam warszawiaka, który nie chciałby mieszkać w żywym, atrakcyjnym mieście, również w nocy. Mieście, w którym można iść na spacer - tłumaczyła. - Spacerowanie koło 11-12 w nocy, kiedy w klubie odbywały się imprezy, było kompletnie niemożliwe. Tam było zbyt dużo pijanych osób. Nie wyobrażam sobie, żeby to była oferta dla chcących integrować się warszawiaków.

Więcej o: