Dlaczego Weronika Marczuk stała się ofiarą agenta Tomka? - Nie ona była celem, ale środowisko TVN [PRACOWAŁEM W CBA, CZ. 3]

Dlaczego Sawicka stała się ofiarą agenta Tomka? - Napisał w notatce kilka słów więcej, niż było trzeba - i sprawa ruszyła z kopyta - mówi nasz informator, były funkcjonariusz CBA. - A Weronika Marczuk? - To nie ona była celem, ale środowisko telewizji TVN... Przychodzi tylko rozkaz, żeby konkretnie uderzyć. Cel wyznacza szef - dodaje.

Kilka tygodni temu do redakcji portalu Gazeta.pl i "Gazety Wyborczej" mężczyzna przedstawiający się jako były funkcjonariusz Centralnego Biura Antykorupcyjnego przyniósł dokumenty świadczące o tym, że w latach 2007-2010 był zatrudniony w CBA. Zgodził się rozmawiać wyłącznie anonimowo.

We wczorajszym odcinku rozmowy opowiedział nam szczegółowo o kosmicznych wydatkach na agenta Tomka. - On nie uznawał zamienników, nawet majtki i skarpetki musiały być markowe. Manicure, pedicure, fryzjera też finansowało Biuro - mówi nasz informator.

Tomek, czyli Tomasz Kaczmarek, był najsłynniejszym z tzw. przykrywkowców - czyli agentów Biura prowadzących tajne operacje, posługując się fałszywą tożsamością, w czasie gdy CBA kierował Mariusz Kamiński (dziś obaj są posłami PiS, a Kamiński pełni funkcję wiceszefa tej partii). Ci najbardziej tajni i najdrożsi agenci imprezowali wspólnie przy różnych okazjach i - jak się okazuje - lekkomyślnie robili sobie zdjęcia. Część z nich pokazał nam nasz rozmówca.

Dzisiaj trzecia i ostatnia część rozmowy z byłym funkcjonariuszem CBA:

Porozmawiajmy o akcji z Beatą Sawicką . Jak do tego doszło, że stała się figurantką agenta Tomka? Jakie podejrzenia istniały wobec niej, że nie dało się ich zweryfikować w inny sposób niż poprzez prowokację, użycie agenta pod przykryciem?

- Właściwie to była seria zbiegów okoliczności. Tomasz poznał Sawicką przypadkiem, gdy Biuro wysłało go na kurs dla członków rad nadzorczych. Miał zdobyć dodatkowe kwalifikacje, które by go uwiarygodniały w pewnych środowiskach. W ramach budowy swojej legendy funkcjonariusz dostaje pieniądze na samokształcenie albo zdobycie dodatkowego wykształcenia w danej dziedzinie. Nikt nie jest alfą i omegą. CBA widziało korupcję w różnego rodzaju przetargach. Potrzebowało osób, które znają się na budownictwie, nieruchomościach, formach przetargu, działaniu administracji. Tego akurat Tomasz Kaczmarek nie umiał, był jednym z pierwszych "przykrywkowców", którzy zaczęli pracować w CBA. Wcześniej, w CBŚ, prowadził sprawy kryminalne. Musiał więc szybko uzupełnić wiedzę. Kurs dla członków rad nadzorczych był trafnym wyborem.

Tomek jest na tym kursie, który ma go uwiarygodnić w różnych środowiskach i podnieść jego kwalifikacje. Wychodzi na papierosa, poznaje Sawicką przez jej koleżankę i nagle Sawicka staje się figurantką?

- Na początku agent buduje swoją legendę w taki sposób, by egzystować jak najdłużej. Zaangażowane są w to bardzo duże siły i środki. Nie "pali się" takiej legendy dla błahego powodu. Zwykle taki agent jest "przekaźnikiem" - ma umożliwić w przyszłości przepięcie innego funkcjonariusza np. pod danego figuranta. Agent sam się "nie pali", ale angażuje kolejnego. Tak było przy sprawie Sawickiej . Tomek wtedy był w trakcie budowania legendy, musiał m.in. poznawać osoby, które pomogłyby mu wejść w różne środowiska.

WIADOMO, JAKA PARTIA WTEDY RZĄDZIŁA

Kto i kiedy zdecydował, by znajomość z Sawicką przerodziła się w operację, której celem jest ona sama?

- Na początku to miał być kontakt referencyjny potrzebny do dalszych działań. Tomek potrzebował jak najwięcej takich kontaktów i najlepiej, żeby byli to ludzie znani. Taka osoba może potem potwierdzić, że go zna. Tu właśnie tak było. Z każdego takiego spotkania referencyjnego agent musi zdawać relację. Każdy krok: gdzie był, co robił, gdzie wydał choćby złotówkę, musi być zaznaczony w dokumentacji, w tzw. teczce legendy. Na którymś ze spotkań ze strony Beaty Sawickiej padła jakaś propozycja.

I "jakaś propozycja" wystarczyła, żeby rozkręcić całą akcję? Przecież mówił pan, że użycie agenta pod przykryciem to ostateczność. Że najpierw wydział dochodzeniowy prowadzi inwigilację, czy dana osoba mogła popełnić przestępstwo, później wydział operacyjny zbiera dowody, szuka świadków i dopiero jeśli to wszystko nie wystarcza, wkracza agent pod przykryciem. A tu co?

- Jest takie powiedzenie: "Dajcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf". Umiejętne napisanie notatki służbowej powoduje, że szefostwo wyraża zgodę na akcję. Jeśli w notatce padają słowa klucze sugerujące, że sprawa może zmierzać do korupcji, jeżeli ktoś wspomina, że może coś załatwić w zamian za coś, ale nie podaje żadnych konkretów, to można to zgrabnie przelać na papier. Tomek napisał notatkę, napisał kilka słów więcej, niż było trzeba - i sprawa ruszyła z kopyta.

Jak duże znaczenie miało, że była to posłanka PO?

- Cóż, wiadomo, jaka partia wtedy rządziła, kto był szefem CBA i jacy ludzie byli tam zatrudniani. Teoretycznie funkcjonariusze są apolityczni, ale każdy ma jakieś przekonania - i tu one wzięły górę.

Czy jakąś rolę odegrał fakt, że Sawicka mogła ułatwić dojście do bardziej znanych posłów?

- Uważam, że tak. W rozmowach kuluarowych w Biurze zastanawiano się, czy utrzymać to jako kontakt referencyjny, co miałoby miejsce w normalnych służbach, czy wszcząć operację specjalną wobec tej posłanki. Była opinia, że lepiej przymknąć oko na mniejsze zło i mocniej wejść w środowisko.

No i?

- W CBA jest takie powiedzenie, że my zdobywamy dowody, zbieramy informacje, a co się z nimi dzieje, nie wiemy. Nie wiemy, komu one są przekazywane i jak interpretowane. Przychodzi tylko rozkaz, żeby konkretnie uderzyć, dalej prowadzić działania... Cel wyznacza szef.

NIE CHODZIŁO O MARCZUK. TAMTA EKIPA NIENAWIDZIŁA TVN

Czy Kwaśniewscy to był cel polityczny?

- Ta operacja cieszyła się szczególnym zainteresowaniem szefostwa. Wchodziła w wysokie kręgi władzy. To był priorytet. Wszystko zostało odstawione na tamten czas, wszystkie środki były skierowane tylko i wyłącznie na jeden cel: Kwaśniewscy. Trzeba było udowodnić, że posiadają nielegalny majątek. Sprawa została przeniesiona do tajnego wydziału przez inną komórkę operacyjną, która w żaden sposób nie mogła udowodnić informacji o jakimś ukrytym majątku Kwaśniewskich. Postanowili wprowadzić FPP [funkcjonariusza pod przykryciem] w to środowisko. Chodziło o to, żeby nazwisko Kwaśniewskich padło w kontekście tej posesji.

Komu na tym zależało?

- Chodziło przede wszystkim o szum medialny, jaki by się podniósł. Wiadomo, z jakiego środowiska politycznego wywodzi się Aleksander Kwaśniewski i jaka w tamtym czasie partia rządziła. My wykonujemy polecenia i rozkazy, a co się później dzieje z ustaleniami - nie było nam dane się dowiedzieć.

Akcja była ważna dla CBA.

- To nie była sprawa na miarę CBA. Kwestie karno-skarbowe, których dotyczyła, to nie jest działka CBA. To świadczy o tym, że chodziło tylko o szum medialny. Na przykładzie tej operacji dobrze widać, jak pewne rzeczy się rozrastają. W przypadku Kwaśniewskich CBA miało sygnał w postaci nagrania, rozmowy przy wódce Józefa Oleksego z Aleksandrem Gudzowatym [nagranie upublicznili pracownicy Gudzowatego]. On tam powiedział o domu w Kazimierzu i zaczęto to sprawdzać. Tomek postanowił zacząć od zawarcia znajomości z synem właścicielki i administratorki tego domu, Jankiem. Janek był z kolei związany z telewizją TVN, więc szybko pojawił się pomysł, żeby poznać jeszcze kogoś z tego środowiska. Tak padło na Weronikę Marczuk . Ona także na początku miała być tylko kontaktem referencyjnym Tomka.

A on przerobił ją na kolejną operację?

- W pewnym momencie, zaprzyjaźniając się z panią Marczuk, Tomasz Kaczmarek uzyskał informacje, że ma ona znajomego - Bogusława Seredyńskiego, prezesa Wydawnictw Naukowo-Technicznych . Okazało się, że te wydawnictwa mają być prywatyzowane. Tomek doszedł do wniosku, że to kolejny trop, że może być przy tym korupcja. Przełożeni to zaakceptowali, bo nie widzieli przeszkód, by prowadzić dwie akcje równolegle. Przeciwnie. Jedna operacja mogła uwiarygodniać drugą.

 

To wszystko poszło w złym kierunku, bo wytwarzał się ogromny szum medialny. Profesjonalizm wyglądałby tak, że Tomasz Kaczmarek utrzymałby się w swojej legendzie. Bo gdyby wszedł w środowisko TVN czy w środowisko znajomych Kwaśniewskich, to naprawdę byłby jednym z najlepszych agentów. Ale trzeba też pamiętać, że chodziło o wybory, a wyborcami i sondażami można sterować, nagłaśniając pewne informacje o partiach, zrobić szum. No co tu dużo mówić - PiS ma tarcia z PO, a kierownictwo akurat nie przepadało za PO, tak jak za stacją TVN i "Gazetą Wyborczą".

W sprawie Marczuk celem było środowisko TVN?

- TVN czy "Gazeta Wyborcza" to były przez ówczesną ekipę najbardziej znienawidzone media. Przydawało się wszystko, co mogło postawić je w negatywnym świetle. Marczuk też miała być kontaktem referencyjnym , który mógłby wprowadzić Kaczmarka na salony. Żeby tam brylował i przekazywał to, co podsłucha.

ZA SAWICKĄ I MARCZUK AGENT TOMEK WZIĄŁ PO 20 TYS. ZŁ

Przy sprawie Marczuk i prezesa Seredyńskiego wiele spotkań było nagrywanych, np. słynne wręczenie łapówki 10 tys. zł Seredyńskiemu podczas imprezy pijackiej. Jak to wyglądało?

- Kaczmarek często używa słowa "profesjonalizm". Ta akcja jest przykładem, że jego profesjonalizm był na poziomie zerowym. Wiadomo było, że nie ma właściwie żadnych dowodów, szczególnie przeciwko Marczuk. Ale sprawę trzeba było zakończyć, nie można było się wycofać i stwierdzić, że cała akcja była na nic, bo te osoby są niewinne. Po prostu musiało być jakieś zakończenie, przynajmniej zatrzymanie. A co potem postanowi prokuratura - to już CBA nie obchodziło.

 

W przypadku Seredyńskiego nawet sąd wykazał, że to było wciśnięcie, a nie wręczenie łapówki. Tam miało miejsce wykreowanie pewnej sytuacji - spojenie alkoholem i wciśnięcie łapówki człowiekowi, który nie powoływał się na żadne wpływy, nie chciał tych pieniędzy.

Czyj to był pomysł?

- Tomasza Kaczmarka. Jego partner był niezadowolony z takiego przebiegu sprawy. Przewidywał, że będą kłopoty. I rzeczywiście, kłopoty się pojawiły.

Seredyński nie chciał łapówki i Kaczmarek to widział. Co więc nim kierowało, że tak bardzo chciał wcisnąć łapówkę? Chęć zakończenia sprawy?

- Tak, to był jedyny cel. To było na pograniczu wymiany szefostwa i kadr. I był pęd, żeby zakończyć szybko akcję, bo liczono się z tym, że pewne osoby, w tym Mariusz Kamiński, stracą stanowiska. Uważał, że zakończył sprawę w sposób pozytywny dla siebie i dla Biura, bo figurant przyjął łapówkę. A on jest funkcjonariuszem dobrym, bo uratował sytuację. Te dwie sprawy - Marczuk i willi - nie były profesjonalne, a nagrody za nie poszły.

Tomek dostał za to jakąś premię?

- Były nagrody za każdą akcję. Nie inaczej było w sprawie Marczuk i Seredyńskiego .

Przecież prokuratura oddaliła zarzuty wobec nich, stwierdzając, że nie popełnili żadnego przestępstwa, i oboje teraz starają się o odszkodowanie.

- Tak, ale dla Biura to bez znaczenia. Na etapie operacyjnym uznano to za sukces. Agenci zdobywają dowody i dostają premie. Za tego typu działania nagrody są nie mniejsze niż 20 tys. zł.

Od akcji?

- Tak, czyli jeżeli Tomasz Kaczmarek zakończył sprawę Marczuk i Sawickiej, to wziął razem 40 tys. zł na rękę. Oczywiście oprócz regularnej pensji i pieniędzy na koszty.

Za tę nieudaną akcję z willą w Kazimierzu też coś dostał?

- Z tego, co wiem, również. Akcja z Kwaśniewską była uważana za sukces, jeżeli chodzi o szum medialny - a o to chodziło.

Treść rozmów Jolanty Kwaśniewskiej m.in. z administratorką willi w Kazimierzu opublikował tylko jeden prawicowy portal. CBA sprawdzało, kto wyniósł te informacje dziennikarzom?

- Wszystkich to bardzo zdziwiło. Do takich rzeczy jak rozmowy z podsłuchów ma dostęp bardzo wąskie grono - szef, przełożeni i osoby prowadzące sprawy. No i oczywiście osoby sporządzające stenogramy.

Z tego wynika, że stenogramy wyciekły.

- W tej sprawie nowy szef CBA Paweł Wojtunik złożył zawiadomienie do prokuratury i jest to teraz badane. To musiała zrobić osoba, która miała do nich dostęp.

TOMEK WIERZYŁ W JEDNEGO BOGA: PIENIĄDZ

Agent Tomek przerzucał się ze sprawy na sprawę: Sawicka, willa w Kazimierzu, Marczuk... Nie bał się zdemaskowania?

- Dostał polecenie zmiany wizerunku. Ale zrobił to w takim zakresie, że poszedł do fryzjera i zrobił sobie pasemka na włosach. Siwe pasemka, niby się postarzył. Poza tym nie zmienił nic.

Jak pan ocenia dokonania Tomka?

- Był najkosztowniejszym agentem ze wszystkich. To mogę powiedzieć. A poniesione koszty były nieadekwatne do tego, co zrobił. Skazana została Sawicka i burmistrz Helu Wądołowski, ale jeżeli podliczymy koszty tej całej pracy, to naprawdę były niewspółmierne do efektów. Z drugiej strony to było takie przetarcie się CBA.

Po odejściu Kamińskiego nowy szef zarządził kontrole w wydziałach. Stwierdzono jakieś nieprawidłowości?

- Kontrola trwała kilka miesięcy, prowadziło ją 17 osób. Dla całej struktury były to miażdżące wnioski. Przede wszystkim taki, że pieniądze były wydawane nonszalancko. Funkcjonariusze budujący swoje legendy np. wyjeżdżali w celu opłacenia informatora i robili sobie całonocną eskapadę po kilku klubach, wszędzie spożywając alkohol. Albo dawali w restauracjach napiwki dochodzące do 30 procent rachunku. Zdarzało się, że nawet nie brali rachunków, co mogło rodzić nadużycia. To było niepotrzebne i nieuzasadnione. Funkcjonariusze uważali, że można się żywić, napić, pojechać, coś zobaczyć, uzasadniając to potrzebą, a wszystko za państwowe pieniądze.

 

Tam się żyło ponad stan. Rachunki były potężne. Niby naczelnik miał możliwość zatwierdzenia wydatku do 10 tys. zł, a dyrektor do 25 tys. Jeśli np. wydatek naczelnika miał wyjść poza 10 tys., a dyrektor nie miał o tym wiedzieć, to rozbijało się to na 2-3 wydatki i zatwierdzało np. po 6 tys. Kontrole to wyłapały. No i żeby nie ukarać funkcjonariusza, który ten wydatek zrobił (z polecenia np. naczelnika), a który jeszcze pracuje, obarczono winą, zresztą słuszną, osoby, które już odeszły. Nie był to dla nich wielki problem, bo zarzuty były z gatunku dyscyplinarnych, a nie karnych.

A co z agentem Tomkiem?

- Tomek pytał: "A co ze mną?". Zostało mu parę miesięcy do emerytury. Powiedzieli mu: "Nie martw się, po prostu przeczekaj". Tomek zapisał się na rozmowę do nowego szefa, Wojtunika. Jak później opowiadał kolegom, Wojtunik zapytał: "Czego ty, Tomek, ode mnie chcesz?". Tomek powiedział wprost: "Żebyś mnie utrzymał do końca służby, chcę praw emerytalnych, potem odchodzę". W mediach Tomek się skarżył, że został zmuszony do odejścia. Że chciał dalej pracować itd. Ale on zawsze chciał tylko doczekać do emerytury. Wojtunik się zgodził.

Dlaczego zdecydował się pan to wszystko nam opowiedzieć?

- Jest grupa funkcjonariuszy, z którymi Tomasz Kaczmarek pracował w CBA. Był naszym kolegą i odchodząc, ujawniając kulisy swojej pracy, udzielając wywiadów, a przede wszystkim kreując się na gwiazdora, zapomniał o nas. Bez ludzi, którzy pracują w CBA, bez tego całego zaplecza, w którym był Tomasz Kaczmarek, czyli bez prowadzenia logistyki - zakupu samochodów, mieszkań, wyposażania wszystkiego, robienia dokumentów, różnego innego wspomagania - nic by nie zrobił. Kaczmarek nie był sam, a kreuje się teraz na osobę, która w pojedynkę rozpracowała Beatę Sawicką, Weronikę Marczuk, "willę Kwaśniewskich" . Pracowało przy tym o wiele więcej funkcjonariuszy, którzy teraz mają żal do Kaczmarka.

Pan też nam teraz zdradza informacje, których nie powinien ujawniać.

- Tak, ale Tomek to zrobił dla własnego gwiazdorstwa. Żeby się lansować: perfidnie, pod płaszczykiem ideologii. Mami ludzi, którzy uważają go za bohatera, i pogrywa z nimi. Z ich uczuciami, ideologiami. Na przykład taki występ w Częstochowie, gdy Tomek czytał fragment Pisma Świętego podczas mszy. To czyste aktorstwo.

 

Biliśmy się z myślami, czy iść z tym do mediów, i trochę mam do siebie pretensje, że zdradzam kuchnię całej pracy. Jednak to, że pewni ludzie po przeczytaniu tego artykułu się spocą, będzie tylko z korzyścią dla nich. Będą musieli zejść głębiej do podziemia i działać bardziej profesjonalnie. Nie powinni brać potężnych pieniędzy za coś, co tak nonszalancko traktują.

 

A Tomek? Znamy go i wiemy, że nie jest osobą, na którą się kreuje. Tomasz Kaczmarek wcześniej nie wyrażał żadnych poglądów politycznych ani religijnych. Naśmiewał się z ojca Rydzyka i z praktyk religijnych. Wierzył w jednego boga: pieniądz. Kaczmarek żyje w swoim matriksie, dalej buduje swoją legendę. Teraz ta legenda to Tomasz Kaczmarek, polityk. Jego kolejne wcielenie.

Więcej o: