Drugie i trzecie piętro biurowca Zebra Tower w Warszawie wypełnia hałas i śmiech dzieci. W jednej z klas 7-letni chłopiec wykleja choinkę z pasków kolorowego papieru. - To nie wyhladaje jak jelinka – mówi co chwilę, uspokaja go Wowa, nauczyciel, że jest bardzo ładna. Chłopiec nie wie, że niewiele brakowało, żeby nie miał okazji integrować się tutaj z innymi dziećmi.
8 milionów – tyle osób z Ukrainy według UNHCR przekroczyło granicę z Polską od 24 lutego, uciekając przed wojną. Od tego czasu ponad 6 mln z nich wróciło do ogarniętego wojną kraju, jednak 1,5 mln ludzi zostało w Polsce, w większości kobiety, dzieci i osoby starsze.
Według ministerstwa edukacji do polskich szkół uczęszcza ok. 200 tys. dzieci z Ukrainy – spośród 700 czy 800 tysięcy, które znalazły się w Polsce. Większość uczy się zdalnie, a część w ogóle nie pobiera nauki, największą barierą jest język. To z myślą o nich Fundacja Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM) stworzyła w centrum Warszawy jedenaście klas dla 220 uczniów i uczennic. PCPM w ramach programu Cash for Work, przy wsparciu finansowym mBanku, Pfizer Foundation i CAF America, zatrudniło też ukraińskich nauczycieli. Dzięki temu dzieci niezapisane do polskich szkół – w czasie, gdy w Ukrainie przez brak prądu nie ma zdalnego nauczania – zakończą rok szkolny z certyfikowanym dyplomem szkoły ukraińskiej w Kijowie. Po wojnie będą mogły dalej uczyć się w swoim kraju. Jeśli wojna potrwa dłużej, absolwenci Centrum Edukacji będą mogli od września zapisać się do polskich szkół. Dzięki intensywnym dodatkowym kursom polskiego bariera językowa będzie znacznie mniejsza.
W Ukrainie uczyła ukraińskiego, teraz to samo może robić w Polsce.
– To daje nam poczucie przydatności, możemy zrobić coś ważnego – mówi.
Dla Kateryny rosyjski atak na Ukrainę 24 lutego był szokiem. – Nikt nie przypuszczał, że w XXI wieku w Europie dojdzie do czegoś takiego – opowiada podczas przerwy między zajęciami.
Kateryna wyjechała z Ukrainy, gdy tylko zaczęła się wojna.
– Pochodzę z Konstantynówki w obwodzie donieckim. Na samym początku nie było wielkich ostrzałów. Zdarzały się bombardowania, ale nie aż tak intensywne. Tylko że na plac zabaw przed szkołą, w której pracowałam, spadła rakieta. Bardzo często bawiłam się tam z moim 5-letnim synem – mówi. – Na szczęście nikt nie zginął – dodaje.
Do Warszawy dotarła 15 marca. Zatrzymała się u ukraińskich znajomych, którzy w Polsce mieszkają od kilku lat.
– Jak minął już pierwszy szok, starałam się znaleźć pracę. Gdy człowiek jest zajęty, nie ma czasu myśleć o okrucieństwach – mówi. Mieszkała pod Warszawą; to oraz słaby polski nie ułatwiały znalezienia pracy.
– Gdy wracałam z jednej z rozmów o pracę, zauważyłam, że przy ulicy Królewskiej Fundacja PCPM prowadzi Centrum Edukacji i Kreatywności. W tym miejscu mogłam zostawić syna i skupić się na szukaniu pracy. Tymczasem szybko się okazało, że zatrudnienie znalazłam właśnie tutaj i od czerwca jestem opiekunką w CEK – cieszy się Kateryna. Jej synek może w CEK przebywać w gronie rówieśników. Misza wcześniej chodził do polskiego przedszkola, ale przez to, że nie rozumie po polsku, bardzo trudno było mu porozumieć się z dziećmi i opiekunami. To odbijało się na psychice.
– Jestem bardzo szczęśliwa, że pracuję w zawodzie. Mam poczucie, że robię coś ważnego i potrzebnego. Dzięki temu mogę wspierać mój kraj na polu edukacji – mówi Kateryna, która poznała nowych przyjaciół zarówno z Ukrainy, jak i Polski.
– Jestem Ukrainką, ale swego czasu częściej mówiłam po rosyjsku. Teraz chcę to zmieniać. Chcemy uczyć nasze dzieci ukraińskiego, żeby również w domu używały języka państwa, którego są obywatelami – tłumaczy.
– Pierwsze Centrum Edukacji i Kreatywności (CEK) założyliśmy przy Królewskiej, pełni funkcję integracyjną oraz pomocową – mówi Kinga Gromala, koordynatorka projektów z Fundacji PCPM. Poza licznymi aktywnościami można tu skorzystać z pomocy psychologa, a przede wszystkim zostawić dziecko pod opieką.
– Bardzo szybko okazało się, że potrzebna jest też placówka edukacyjna. I tak od słowa do słowa otworzyliśmy Centrum Edukacji. Wiele matek, które już pracowały w CEK, teraz naucza w Centrum Edukacji w biurowcu Zebra Tower przy Mokotowskiej. Szybko stworzyliśmy zgraną rodzinę.
– Byłam torturowana, musiałam uciekać najpierw z Białorusi, a potem przed Rosjanami z Ukrainy. Na Białorusi byłam zastępczynią niezależnego portalu internetowego, jednego z największych w kraju. Gdy w 2020 roku wybuchły protesty, reżim Łukaszenki zaczął masowo zatrzymywać dziennikarzy, musiałam uciekać. Z córką ukrywałam się kilka miesięcy, podróżując po kraju – mówi Olga, której córka uczęszcza teraz do Centrum Edukacji.
Jak udało się uciec – Białoruś była zamknięta z powodu kwarantanny covidowej. Potrzebny był oficjalny powód wyjazdu. Udało mi się otrzymać skierowanie do sanatorium, ale dokument był datowany na sierpień. Nie mogliśmy zabrać zbyt dużego bagażu, byłoby to podejrzane. Na granicy uratował nas płacz dziecka. Białoruscy pogranicznicy nie chcieli przepuścić mnie i kolegi, odpuścili, gdy moja córka się rozpłakała.
– Czym zajmowałam się po ucieczce? Gdy tylko znalazłam się w Ukrainie, chciałam coś robić. W Kijowie dołączyłam do inicjatywy Free Belarus Center, w której działam do tej pory. Udzielamy pomocy humanitarnej uchodźcom politycznym. Po wybuchu wojny przenieśliśmy się do Warszawy, zaczęliśmy wywozić ludzi, łącznie ponad 3 tysięcy osób. Nadal działamy, udzielamy pomocy humanitarnej, prawnej i psychologicznej Białorusinom i Ukraińcom w Ukrainie, a teraz w Polsce.
– Ukrainę opuściliśmy niemal natychmiast, w lutym. Kilka dni po rozpoczęciu inwazji byliśmy już we Lwowie. Wszyscy byli w szoku, nikt nie wiedział, jak to wszystko dalej się potoczy – opowiada Olga.
– Pierwszych dni wojny niemal nie pamiętam. Chciałam zabrać córkę jednym z pierwszych pociągów ewakuacyjnych. Gdy szłam z nią na dworzec, zawyły syreny, potem pojawiła się informacja, że Rosjanie chcą zbombardować stację… A tam miliony ludzi, wszyscy w panice… – Olga bierze głęboki oddech. – Kiedy składaliśmy wniosek o udzielenie ochrony międzynarodowej, pytano mnie o szczegóły przesłuchań w Białorusi. Nie chciałam opowiadać córce, że byłam torturowana. Powiedziałam jej potem, że to, o czym mówiłam, widziałam w filmie.
Olga przez kilka pierwszych miesięcy w Polsce mieszkała u wolontariuszy z diaspory białoruskiej. Pojawiło się ich bardzo dużo w Polsce po protestach w 2020 roku.
– Wielu musiało uciekać, tak jak ja – mówi mi Olga. – Później zaczęłyśmy wynajmować mieszkanie wspólnie z inną kobietą z Ukrainy. To ona powiedziała mi o Centrum Edukacji i Kreatywności, które prowadzi Fundacja PCPM w Warszawie przy Królewskiej – Olga mówi to z uśmiechem. – Od razu nam się tam spodobało. Moja córka znalazła nowe koleżanki, a ja osoby, z którymi mogłam porozmawiać. Potem dowiedzieliśmy się, że PCPM chce też otworzyć Centrum Edukacji, gdzie dzieci będą mogły chodzić normalnie na ukraińskie lekcje i na koniec dostaną ukraińskie świadectwa. Takie miejsca są bardzo ważne dla takich jak ja, ale nie tylko. Jest tu psycholog, do którego chodziłyśmy wspólnie z córką. To pozwoliło nam przepracować traumy, a przecież nie było nas stać na prywatnego specjalistę – tłumaczy mi.
Olga: – Do Ukrainy teraz nie wrócę, trwa tam wojna.
– Białoruś...?
Odpowiada milczeniem.
– Teraz ważne, żeby się organizować i wspierać nawzajem. PCPM bardzo w tym pomaga. Sam fakt, że mogłam zostawić córkę pod opieką na czas szukania pracy, albo że mogłam się gdzieś wypłakać, był bardzo ważny – mówi mi.
– W Centrum Edukacji i Kreatywności poznałam wiele kobiet i wspólnie zaczęłyśmy tworzyć nowe inicjatywy. Dzięki tym kontaktom zdałam sobie sprawę, że dalej mogę działać oraz dzielić się swoją historią. Nie ma znaczenia, czy jesteś Ukrainką, Białorusinką czy Polką. Wszystkie i wszyscy zostałyśmy zjednoczone przez wojnę.
Na potrzeby rozmowy imię jednej z bohaterek zostało zmienione.