"W dzisiejszym świecie firmy nie poszukują pracownika, tylko partnera do realizacji określonego zadania"

Im wcześniej dana osoba zdecyduje, czego tak naprawdę chce , i będzie konsekwentnie realizować swój zawodowy plan, to wcześniej czy później odniesie sukces, na swoją własną miarę i chęci. I nie będzie przez całe życie zajmowała się czymś, co nie daje jej żadnej satysfakcji. Trauma "pobudki" w 40 roku życia jest gigantyczna - mówi Michał Knap, Managing Partner w firmie Knap Consultants zajmującej się rekrutacją.

Dlaczego firmy przekazują rekrutację pracowników w ręce zewnętrznych wyspecjalizowanych instytucji?

Monika Toppich: Dlaczego firmy przekazują rekrutację pracowników w ręce zewnętrznych wyspecjalizowanych instytucji? Każda z firm potrzebuje przecież zupełnie innego typu pracowników.

Michał Knap: Pierwszym i głównym powodem są kwestie kosztowe.

Jest taniej?

Nie, jest inaczej. Chociaż w dłuższej perspektywie czasowej może być taniej. Jeżeli firma zatrudnia specjalistów z wąskiej dziedziny ? na przykład z informatyki czy z zarządzania zasobami ludzkimi ?  to musi przyjąć do wiadomości istnienie tzw. kosztów stałych,. związanych z wynagrodzeniami, podatkami, ZUS-ami, kosztami szkoleń, etc.

Powstaje więc pytanie, jak często rekruterzy faktycznie są potrzebni; może się okazać, że w krótkiej perspektywie czasowej mają oni bardzo dużo pracy, ale później przez pół roku właściwie nie robią nic. Więc po co firma miałaby przez pół roku ponosić koszty stałe związane z ich zatrudnieniem?

Co więcej większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że "urobienie pracownika do konsystencji wymaganej przez korporację" - jak to nazywam - to nie tylko nakład czasu, ale również ogromnych pieniędzy. No i ostatnia kwestia - wzrost kosztów stałych działa jak płachta na byka na udziałowców firmy (źle wygląda w raportach finansowych).

Korporacje starają się więc ograniczać koszty stałe na rzecz kosztów zmiennych, przerzucając je na poddostawców, a więc również na firmy rekrutacyjne.

Firmy wolą zapłacić rzadziej nawet większe pieniądze, niż utrzymywać pracownika?

Tak. Bo pracownika nie można tak po prostu zwolnić, to są kolejne koszty, nie mówiąc już o tym, że sam proces zwalniania nie jest przyjemny ani dla pracownika, ani dla pracodawcy. A kiedy okaże się, że znów potrzebny jest ktoś do rekrutacji, trzeba będzie znów kogoś zatrudnić, przyuczyć... Błędne koło.

Ale rekruterzy nie mogą znać się na wszystkim. Firma żywieniowa może potrzebować dietetyka, a firma informatyczna programisty. Nie ma możliwości sprawdzenia wiedzy tych osób przez jednego rekrutera.

Chodzi o zrozumienie intencji klienta, dokładne  sparametryzowanie stanowiska i samego projektu rekrutacyjnego. Jeśli zrozumiemy, jakie dana osoba ma mieć kompetencje, jakie relacje z innymi pracownikami, umiejętności, gdzie i jak jej szukać, to dalej pozostaje już tylko kwestia znalezienia odpowiednich kandydatów. A na to firmy rekrutacyjne mają swoje sposoby.

Na przykład jakie?

Najważniejszą drogą dotarcia jest sieć networkingowa własna, a więc grupa życzliwych nam osób, która może nam otworzyć furtki w różnych branżach. Wystarczy do nich zadzwonić i powiedzieć: słuchaj, szukam osób, o takich parametrach. Czy wiesz, gdzie mam ich szukać albo kto może mnie pokierować dalej?

Druga opcja to portale społecznościowe. Nie mówimy o Facebooku, bo to jest narzędzie w zasadzie bezwartościowe i mówię to z pełną odpowiedzialnością.

Facebook Facebook Fot. Wikipedia/LJ

Podczas poszukiwania pracy profil na Facebooku może zaszkodzić?

Często spotykam się z głosami, że podczas poszukiwania pracy profil na Facebooku może bardzo zaszkodzić. Rekruterzy faktycznie sprawdzają go drobiazgowo?

Oczywiście, mimo że jestem wielkim przeciwnikiem tego mechanizmu, bo jest on bardzo mało miarodajny. Każdy z nas ma jakieś swoje życie zewnętrzne, zawodowe, i życie wewnętrzne, prywatne. W mediach i portalach można znaleźć takie rzeczy na temat osób publicznych, że włosy się jeżą na głowie. Wyciąganie zbyt daleko idących wniosków z tych publikacji to błąd założenia i jawne nadużycie.

Niektóre z tych osób same te informacje udostępniają.

Dokładnie. Ale podniecanie się tym, że znalazło się na Facebooku informację, która może deprecjonować daną osobą w naszych oczach, jest fałszowaniem obrazu sytuacji. Bo równie dobrze ktoś inny może znaleźć kompromitującą informację na nasz temat.

I co z tego wynika? Nie do końca wiadomo, bo nie można tych informacji zweryfikować ani wyciągnąć wiarygodnych wniosków na ich podstawie. Czy to, że ktoś na zdjęciu był pod wpływem alkoholu, świadczy o tym, że jest alkoholikiem? Czy po prostu zdarzyło mu się trafić na zbyt huczną imprezę?

Kto mi udowodni, że jego subiektywna interpretacja jest właściwa? Może być jakieś podejrzenie, ale każdego można takim podejrzeniem obrzucić.

Przykładowo jeżeli na rozmowie ktoś mi mówi, że nigdy nie miał alkoholu w ustach, a ma 40 lat, zadaję sobie pytanie czy to dobrze czy źle. Może powinien spróbować, szukam przecież kogoś doświadczonego, kto czasem jest w stanie nawiązać jakąś relację na zasadzie "wypijemy razem lampkę wina".

Wystarczy sam dyplom akademicki czy też zaangażowanie i doświadczenie?

W przypadku większości rekrutacji wystarczy sam dyplom akademicki czy też zaangażowanie i doświadczenie?

Równie dobrze można skończyć akademię rolniczą i SGH, a efekt będzie ten sam. Studenci potrafią bezbłędnie powiedzieć, z czego składa się młotek, są nawet w stanie podać średnią gęstość trzonka młotka. Problem jest jednak taki, że nie potrafią go użyć, kiedy przychodzi do wbijania tym młotkiem gwoździ.

I to jest bezpośrednia wina uczelni. Mogę wejść z każdym w polemikę na ten temat, Uczelnie powinny być odpowiedzialne za tworzenie platform komunikacji między środowiskiem akademickim i biznesowym, tworząc rozbudowane programy praktyk zawodowych, niestety tylko niewielka część z nich wywiązuje się z tego zadania.

A dlaczego tak się nie dzieje? Jestem bardzo ostry w swoich sądach, ale uważam, że środowiska akademickie się tego boją. Efekt: uczelnie opuszczają teoretycy, bez konkretnych umiejętności sprawczych.

Czego konkretnie się boją? Tego, że studenci mogą się okazać nieprzygotowani?

Boją się, że zdobywana wiedza praktyczna w środowisk biznesowym okaże się dla ich studentów cenniejsza niż teoretyczna nabyta na uczelni. Oczywiście są to obawy nieuzasadnione - oba te przestrzenie mają wiele do zaoferowania swoim studentom.

Kiedy patrzę na ową współpracę na przykład w Niemczech - tam sytuacja jest bardzo prosta - student idzie na uczelnię i ma na studiach kilka przerw, które muszą być wykorzystanie na przeprowadzenie praktyk zawodowych.

I to nie są praktyki na zasadzie - nauczy się obsługi kserokopiarki i za to ktoś podpisze papiery odbycia praktyk - tylko są to bardzo precyzyjnie opracowane programy, gdzie pracodawcy mają obowiązek raportować, co w danym dniu student robił i jaki przyniosło to efekt.

Kolejna kwestia jest taka, że polskie uczelnie kształcą teoretyków. I można powiedzieć, że nawet nieźle, bo może taki właśnie powinien być cel uczelni wyższych, ale pytam w takim razie, gdzie są szkoły zawodowe, z których zrezygnowano?

Wszytko prowadzi więc do dość oczywistego wniosku: papier niewiele oznacza, trzeba udowodnić, że umie się wbijać gwoździe.

Czego można spodziewać się podczas rozmowy kwalifikacyjnej?

Spróbujmy jeszcze obalić mity dotyczące rozmowy kwalifikacyjnej: czego można się na niej spodziewać i jak najlepiej się do niej przygotować?

Można się spodziewać wszystkiego... Ale nie (śmiech). Może ja zadam pani pytanie: z czym się pani kojarzy rozmowa kwalifikacyjna, do jakiego innego zachowania społecznego jest podobna?

Do zwykłej rozmowy, wywiadu?

Tak! Chociaż wielu ludziom rozmowa kwalifikacyjna kojarzy się również z przesłuchaniem. Niemniej jednak chodzi o to, żeby do takiej sytuacji nie dopuścić, wynika to z prostych zasad komunikacyjnych ? obie strony chcą się czegoś dowiedzieć. A jeżeli rozmowa będzie jednostronna, to skutku efektu "porozumienia" nie będzie dało się osiągnąć..

To dość oczywiste, że pracownika nie powinno się zniżać do parteru...

To prawda, choć czasem cała sprawa rozbija się o to, czy pracownik da się "zniżyć"... Większość osób - bez względu na to, czy są to studenci czy menadżerowie wyższego szczebla - wyobraża sobie, że jak powiedzą wszystko o sobie, przedstawią swoje kompetencje i doświadczenia to które spełnią oczekiwania rozmówcy, to coś z tego będzie. Nie będzie. Bo zachowują się dokładnie wbrew sobie.

Tak naprawdę - kto tu kogo poszukuje? Firma poszukuje pracownika, prawda?

Tak, ale pracownik też poszukuje pracy.

Owszem, ale to jest wtórne. Bo najpierw firma musi dojść do wniosku, że posiada niezaspokojone potrzeby kadrowe. To teraz wyobraźmy sobie, że firma jest człowiekiem, który chce kupić samochód - wchodzi do salonu i mówi: proszę pana, chciałbym kupić samochód, a sprzedawca samochód pierwszy z brzegu samochód z wystawy!

Chodzi o to, że przedstawia ofertę, zanim klient powie, czego tak naprawdę oczekuje.

Tak i taki klient wysłucha oferty, stwierdzi, że się ze sprzedawcą skontaktuje. I dokładnie to samo słychać na rozmowie kwalifikacyjnej. A sprzedawca nie zadał podstawowych pytań: a jaki samochód jest panu potrzebny? Będzie pan jeździł z rodziną czy sam? A jak liczną ma pan rodzinę? Jeśli się okaże, że klient ma piątkę dzieci, to raczej nie kupi małego sportowego samochodu.

Tak naprawdę rozmowa kwalifikacyjna ma głęboki sens dopiero wtedy, gdy odwrócimy jej strukturę - jeśli pracownik zapyta, przed czym firma stoi, jakie ma potrzeby, jakie zadania przed nią stoją. Będzie prawdopodobnie pierwszym, który zapytał, czym dokładnie będzie się zajmował. Do tego trzeba mieć siłę charakteru.

Ważne jest też to, że w dzisiejszym świecie firmy nie poszukują pracownika, tylko partnerów do realizacji określonych celów. Jest pewnego rodzaju koszyk zadań, który firma chce dzięki temu partnerstwu zrealizować. W związku z tym trzeba pokazać, że kompetencje kandydata będą wartością dodaną dla firmy.

A czy są jakieś pytania, które należy sobie zadać przed rozpoczęciem poszukiwania pracy?

Pytania, które najczęściej pojawiają się w momencie poszukiwania pracy, to: jak poszukiwać pracy, jak ją znaleźć i jak zachować się w czasie rozmowy kwalifikacyjnej. Ale pierwotnym pytaniem, którego właściwie nikt sobie nie zadaje - a to jest błąd, który może zaważyć na całym życiu zawodowym - jest pytanie: co chcę w życiu robić?

W populacji ludzi, którzy wchodzą na rynek, to pytanie zadaje sobie może 5% osób. Prowadzę zajęcia dla menadżerów, którzy zmieniają albo stracili pracę. I w 90% przypadków dochodzą do wniosku, w trakcie tych spotkań, że przez wiele lat robili coś, czego w ogóle nie chcieli robić.

Przez dekadę lub dwie realizowali wizję narzuconą im prze rodzinę, środowisko i przesądy społeczne, lecz niestety nie własną. A później ci ludzie budzą się w wieku czterdziestu lat z traumatyczną świadomością, że droga, którą obrali była błędna.

Jeśli dana osoba postanowi, czego tak naprawdę chce i będzie konsekwentnie realizować swój zawodowy plan, to wcześniej czy później odniesie sukces, na swoją własną miarę i chęci. I nie będzie przez całe życie zajmowała się czymś, co nie daje jej żadnej satysfakcji. Bo trauma pobudki w 40 roku życia jest gigantyczna.

Więcej o: