Kampania prezydencka rządzi się prawami zupełnie innymi niż te parlamentarne czy samorządowe. Wymusza na sztabach przede wszystkim dbanie o to, by cały blask spadał tylko na jedną osobę oraz aby nic nie "przykleiło się" do kandydata.
Rozwój internetu i mediów społecznościowych jednak trochę zmienił specyfikę wyborczej batalii o pałac prezydencki. Jeszcze w latach 90. można było mówić o "gamechangerach", jakimi były starcia kandydatów w debatach, później zaczęło się to rozmywać. Najwięcej emocji budziły zaś debaty przed drugą turą wyborów.
W dodatku I tura wyborów prezydenckich w Polsce to trochę festiwal, mały karnawał - startują ludzie z różnych środowisk, więc zwłaszcza w debatach (jak na dwóch tegorocznych w TVP) panuje chaos. Brakuje też wpadek, które odmieniały kampanie przed laty - politycy się sprofesjonalizowali. Co najwyżej można usłyszeć wrzutki, jak "Menelowe+" Stanisława Żółtka, czy odnotować bardziej ekscentryczne występy Pawła Tanajno. A po debacie z 17 czerwca wiele osób zastanawiało się, czy jeden z kandydatów, Waldemar Witkowski, rzeczywiście miał muchę na głowie.
#DebataPrezydencka | @StanislawZoltek: Oczywiście, że precz z tym euro. Szkoda zadawać mi takie pytanie. Wolę porozmawiać o wyjściu Polski z Unii Europejskiej. Polska będzie coraz więcej traciła w tej wspólnocie. Jest plan wydłubania z Polski całej forsy. Horror się szykuje. pic.twitter.com/RcOkUNwFWj
- TOP TVP INFO (@TOPTVPINFO) June 17, 2020
Pierwszą kampanią prezydencką z prawdziwego zdarzenia i już w wolnej Polsce była ta z 1990 roku. O dziwo w pierwszej turze było zaledwie sześciu kandydatów, z czego pięciu prosto z polityki i Stanisław "Stan" Tymiński, człowiek nie z teczki, a z teczką. Nieoczekiwanie w drugiej turze znalazł się właśnie Tymiński, w której zmierzył się z Lechem Wałęsą. Tymiński przegonił m.in. Włodzimierza Cimoszewicza czy Tadeusza Mazowieckiego.
Lider "Solidarności" był rozpoznawalny w Polsce i na świecie, ale Stan Tymiński był wielką niewiadomą. Rzadko zdarza się, by kandydat w zasadzie znikąd swój program zawarł w książce ("Święte psy"), choć Tymińskiemu trzeba oddać, że miał nosa. Grał tym, że jest "spoza układu", co przyniosło mu wejście do II tury. Praktycznie przetestował hasło, z którego potem często korzystali kolejni politycy, bo wielu właśnie takimi deklaracjami próbowało przekonać do siebie wyborców.
Tymiński znany jest jednak najbardziej ze swojej czarnej teczki, w której miał mieć esbeckie materiały na Lecha Wałęsę. Zresztą, być może bez Tymińskiego do polskiego języka nie weszłoby stwierdzenie "gry teczkami", później utrwalone po "nocy teczek". Mało który z kandydatów ostatnich lat może pochwalić się takim wkładem do przestrzeni publicznej. Tymiński zagrał "czarną teczką" w kluczowym momencie. Gdy 1 grudnia 1990 doszło do jego spotkania z Wałęsą, to w ramach obrony rzucił publicznie, że posiada w teczce kompromaty na szefa "Solidarności" i zagroził ich ujawnieniem. Wałęsa domagał się, by je pokazał, a Tymiński pozostawił teczkę zamkniętą. W ten sposób udało mu się do Wałęsy przykleić mnóstwo podejrzeń, ale w drugiej turze lider "Solidarności" zmiótł Tymińskiego w wyborach, wygrywając 75:25.
Teczka Tymińskiego wróciła zresztą po latach, już po książce Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka o Wałęsie. Gdy "Gazeta Wyborcza" ujawniła, że ktoś chciał sprzedać jej dziennikarzom zawartość "czarnej teczki", Tymiński tak komentował portalowi tvp.info sprawę: - W czarnej teczce miałem nieudolnie podrobione dokumenty opatrzone pieczątką z kartofla, które miały świadczyć o kontaktach Lecha Wałęsy z SB. Była to próba sprowokowania mnie do pokazania fałszywych dokumentów.
Wybory w 1990 roku wygrał Lech Wałęsa, ale to te z 1995 r. wydają się być najbardziej barwnymi. Polska odetchnęła, trochę zapomniano o PRL, zachłystując się Zachodem. No i królowało disco polo. Kto nie zna piosenki zespołu Top One "Ole Olek", ten nie wie, czym jest prawdziwy kampanijny hit. "Wybierzmy przyszłość oraz styl" - śpiewano o przyszłym prezydencie Aleksandrze Kwaśniewskim.
A jak czas pokazał, rzeczywiście Kwaśniewskiemu pomógł styl, a nie przeszkodziły mu wątpliwości wokół jego wykształcenia.
W 1995 roku najpierw było 17 kandydatów, a po serii rezygnacji i oddawania pola innym, na placu boju zostało 13 nazwisk. Kwaśniewski i Wałęsa przeszli do drugiej tury, a tuż przed nią odbyły się dwie debaty, które porządnie nadszarpnęły wizerunek urzędującego prezydenta.
Wałęsa jest i był wybuchowy, ale np. w trakcie debaty z Alfredem Miodowiczem potrafił trzymać nerwy na wodzy, czym zapunktował o Polaków. Po pięciu latach niespokojnej prezydentury i otrzymaniu - bądź co bądź - sporej władzy, Wałęsa nie potrafił zapanować nad sobą. Po pierwszej debacie prezydenckiej, takiej z prawdziwego zdarzenia, Wałęsa, zamiast pożegnać się z Kwaśniewskim na koniec, wyparował: - Panu to ja mogę nogę podać.
Wałęsę miało rozsierdzić to, że jego kontrkandydat z SLD przywitał się z każdym w studio na początku debaty, ale jego pominął. W dodatku Kwaśniewski spóźnił się wtedy do studia, zresztą celowo, by w ten sposób wyprowadzić Wałęsę z równowagi.
Ledwo opadł kurz po pierwszej debacie, a przyszła drugia, która przyniosła kolejne "powiedzonko". Na koniec Wałęsa podał rękę Kwaśniewskiemu, ale zrugał oponenta słowami:
Skończyło się tym, że Wałęsa - chcąc uderzyć w Kwaśniewskiego - napytał sobie tylko problemów i przegrał w drugiej turze. Doczekał się za to uwiecznienia swoich słów w piosence. Bohdan Smoleń śpiewał bowiem:
Kampania prezydencka z 2000 roku przebiegała pod dyktando lustracji - nowa ustawa sprawiła, że za kłamstwo lustracyjne można było stracić możliwość startowania w wyborach. Oczy były więc zwrócone na Kwaśniewskiego i Wałęsę. Nie doszło za to do żadnej debaty.
Ubiegający się o reelekcję Kwaśniewski wygrał w cuglach, pokonując m.in. Mariana Krzaklewskiego, trzęsącego wówczas AWS-em, któremu nie pomogły hasła "Krzak - tak" czy piosenka "Piękny Maryjan, mądry Maryjan". Za to Kwaśniewskiemu nie zaszkodziło tak bardzo nagranie z Kalisza, które wyciekło w trakcie kampanii. Prezydencki minister Marek Siwiec, wychodząc z helikoptera, zrobił znak krzyża, a namówiony przez Kwaśniewskiego ucałował ziemię - odebrano to jako kpiny z Jana Pawła II.
Rok 2000 przyniósł za to pierwsze spoty nastawione na uderzenie w kontrkandydatów. Tu prym wiódł Krzaklewski, który nagłośnił sprawę z Kalisza, a także atakował Kwaśniewskiego za jego zachowanie w Charkowie, gdy ten miał słynny "niedowład goleni".
Rok 2005 to już zupełnie inna Polska. Wstąpiliśmy do UE, a władzę trochę nieoczekiwanie od 2001 roku sprawowało SLD. W kontrze do tej formacji powstały na początku XXI wieku zresztą dwie partie, które od 2005 roku zdominowały polską scenę polityczną. Tyle tylko, że wtedy jeszcze nic nie zapowiadało krwawych rozpraw między PiS a PO.
Podwójne wybory z 2005 roku miały być zwycięstwem obydwu formacji, które później miały stworzyć koalicyjny rząd. Najpierw wybory parlamentarne wygrało PiS (dwa punkty procentowe przewagi nad PO), a dopiero później ruszyła batalia o Pałac Prezydencki. Spośród dwunastu kandydatów aż czterech osiągnęło wyniki dwucyfrowe: Marek Borowski (10,33 proc.), Andrzej Lepper (15,11 proc.) oraz Lech Kaczyński (33,1 proc.) i Donald Tusk (36,33).
Ten ostatni, mimo zwycięstwa w pierwszej turze, musiał uznać wyższość Kaczyńskiego w ostatecznym starciu.
Pod górkę w trakcie kampanii miał Tusk. Spadały na niego gromy, że w 2005 roku tuż przed wyborami wziął ślub kościelny, choć cywilny brał, mając lat 21. Debata między Donaldem Tuskiem a Lechem Kaczyńskim była nudna, przypominała raczej pogawędkę dwóch kolegów aniżeli starcie. Kaczyński mówił zresztą o Tusku, że mógłby określić go jako swojego przyjaciela. Dzisiaj - trudne do wyobrażenia, że tak może przebiegać debata.
To nie jednak spokojne rozmowy dwóch polityków zdominowały finisz kampanii. Jacek Kurski wyczarował nagle Tuskowi dziadka w Wehrmachcie.
Tyle tylko, że po kilku dniach okazało się, że dziadek Tuska nie wstąpił do Wehrmachtu na ochotnika, a został do niego siłą wcielony. Od tego ataku Kurskiego dystansował się sam Lech Kaczyński, a późniejszego prezesa TVP wykluczono z partii za całą akcję.
Akcja Kurskiego zmieniła jednak wszystko. Tusk, dotychczasowy lider sondaży, w II turze przegrał z Kaczyńskim. Były badania dające remis obydwu kandydatom, ale już np. sondaże CBOS i OBOP wskazywały na zwycięstwo Tuska: 54 lub 53 proc. do 46-47 dla Kaczyńskiego. W wyborach było jednak odwrotnie: Lecz Kaczyński dostał 54 proc. głosów, Tusk - 45.
Kampania wyborcza z 2010 roku była prowadzona na zupełnie innych emocjach, co oczywiste - Polską wstrząsnęła katastrofa smoleńska i śmierć m.in. Lecha Kaczyńskiego. Dlatego też potrzebne były przedwczesne wybory prezydenckie (powinny odbyć się jesienią 2010). Te wygrał Bronisław Komorowski, pokonując Jarosława Kaczyńskiego w drugiej turze.
Spokojna kampania nie sprawiła, że np. kandydat SLD Grzegorz Napieralski zrezygnował z piosenki i pląsów:
Dopiero rok 2015 przyniósł powrót do dawnych emocji.
Reelekcja Komorowskiego wydawała się być pewna, ba, ówczesny prezydent miał wygrać już w I turze. Czas pokazał, że nie jest tak teflonowy jak Kwaśniewski i takie nagrania jak to o "szogunie", potrafią się przykleić do kandydata. Komorowski popełnił szereg błędów, bo np. nie przyszedł na debatę przed I turą. Wykorzystał to Paweł Kukiz, który do TVP zabrał ze sobą krzesełko dla nieobecnego prezydenta i rozstawił je w studio.
Trzeba pamiętać też o nieoczekiwanej kandydatce SLD, Magdalenie Ogórek. Tak odpowiadała na pytania na temat swojej wizji prezydentury:
W 2015 roku najdynamiczniejszą kampanię miał Andrzej Duda (zresztą wygrał i w I, jak i w II turze), ale wiele działo się nie tylko na osi Duda-Komorowski. Doszło np. do małej "zdrady" Janusza Korwin-Mikkego. Przez pewien czas wydawało się, że ma on pakt o nieagresji podpisany z Kukizem. Gdy doszło do debaty przed I turą wyborów, Korwin-Mikke zmiażdżył marzenia Kukiza o Jednomandatowych Okręgach Wyborczych, przywołując za przykład Wielką Brytanię i nadchodzące wybory na Wyspach.
Druga tura przyniosła ostatecznie debatę przed wyborami z udziałem prezydenta. Wtedy ważną rolę odegrał pewien rekwizyt. Teraz to trochę chichot historii, bo Andrzej Duda wytykał urzędującemu prezydentowi, że "unika partii, która go firmuje". Po czym podszedł do stanowiska Komorowskiego i postawił tam proporczyk z logo Platformy Obywatelskiej. - Chciałem postawić to oznaczenie, żeby wyborcy wiedzieli, z czyim kandydatem mają do czynienia - oznajmił Duda. Komorowski, zamiast zostawić proporczyk na pulpicie, oddał go prowadzącej debatę Monice Olejnik.
W 2015 roku Polacy mogli też szerzej poznać obecnego posła Konfederacji Grzegorza Brauna i jego hipnotyzujący głos: