W środę lekarze rezydenci z Małopolski nie poszli do pracy. Chcieli w ten sposób wyrazić poparcie dla młodych medyków głodujących w Warszawie i innych miastach. Zapewniali jednak, że małopolski protest nie obejmie tych, którzy pracują na ostrych dyżurach.
Rezydenci protestują od 2 października. Młodzi lekarze w warszawskim szpitalu klinicznym przy ulicy Banacha głodują od 24 dni. Protest, który rozpoczął się w Warszawie, rozprzestrzenił się na inne miasta, m.in. Szczecin, Leszno, Kraków i Łódź. Rezydenci domagają się m.in. zwiększenia nakładów na ochronę zdrowia (do 6,8 proc. PKB w 2021) oraz podwyższenia płac młodych lekarzy.
Obecny kryzys to kolejny spór na linii rząd PiS - służba zdrowia. Politycy obecnej partii rządzącej w latach poprzednich rządów spierali się m.in. z pielęgniarkami i mówili o "braniu lekarzy w kamasze".
12 października, gdy posłanka PO Lidia Gądek przestrzegała z mównicy, że młodzi lekarze będą zmuszeni do wyjazdów, mimo że tego nie chcą, posłanka PiS Józefa Hrynkiewicz krzyknęła "Niech jadą!".
W rozmowie z TVN 24 tłumaczyła, że mówiła "w rozgoryczeniu i żalu". Stwierdziła, że jej słowa były skierowane do tych, którzy "używają szantażu i straszą wyjazdem za granicę".
Dodała, że jej zdaniem głodówka nie jest adekwatna do postulatów rezydentów.
- Te wszystkie prace, które prowadzimy, nie są przedmiotem debaty z rezydentami. Oni nie chcą debatować, a podejmują takie formy protestu, które przystoją do walki o niepodległość. Ludzie walczyli o wolność sumienia, natomiast to jest walka o pieniądze. Te pieniądze idą do systemu ochrony zdrowia w miarę możliwości. Są takie, jakie ma Polska, tyle ile wypracowuje gospodarka - powiedziała.
Słowa posłanki Józefy Hrynkiewicz pokazują, że postawa posłów PiS wobec lekarzy nie zmieniła się od czasu ich poprzednich rządów.
Wystarczy wspomnieć słowa Ludwika Dorna z 30 grudnia 2005 roku, gdy trwał konflikt między rządem a lekarzami z Porozumienia Zielonogórskiego.
Ówczesny wicepremier oraz minister spraw wewnętrznych i administracji podczas konferencji prasowej dotyczącej sytuacji w służbie zdrowia straszył lekarzy wysyłaniem "w kamasze".
Protestujący medycy zapowiadali wtedy, że po Nowym Roku nie otworzą gabinetów. - Jeżeli wystąpi i będzie się nasilać niebezpieczeństwo dla obywateli, istnieje możliwość brania lekarzy w kamasze - powiedział zatroskany o pacjentów Dorn.
Ludwik Dorn popisał się też przy innej okazji. Gdy był marszałkiem Sejmu, w sierpniu 2007, powiedział inne słynne zdanie. Podczas konferencji prasowej dotyczącej ustawy, która miała podtrzymać podwyżki dla pracowników służby zdrowia, powiedział: "Ja się bardziej troskam troskam pielęgniarkami, a nie lekarzami, bo pokaż, lekarzu, co masz w garażu".
Medycy byli oburzeni. Szef warszawskiej izby lekarskiej, Andrzej Włodarczyk, tak skomentował słowa Dorna:
"Wypowiedź ta jest kolejnym publicznym - po pamiętnej groźbie wzięcia lekarzy w kamasze - wystąpieniem Ludwika Dorna deprecjonującym środowisko lekarzy, a także przeciwstawiającym je społeczeństwu. Przytoczone sformułowania są nie do przyjęcia, szczególnie jeśli wypowiada je druga po prezydencie RP osoba w państwie. (...) Odbieramy to jako chęć skłócenia nas z pielęgniarkami. PiS zabiega o ich głosy, oczerniając lekarzy. Mówiąc o "garażu lekarza", daje do zrozumienia, że nam podwyżki są niepotrzebne. Bo pewnie mamy jakieś lewe dochody. Gdybym chciał uprawiać retorykę na poziomie pana marszałka, odpowiedziałbym mu starym wierszykiem: "Mówiła mi mama, bym się nie bał chama". Ja się nie boję i mówię: panie marszałku, wstyd!" - powiedział.
O tym, jak PiS w rzeczywistości "troskał" się o pielęgniarki, krążą legendy. Gdy w czerwcu 2007 roku pielęgniarki rozbiły pod KPRM "białe miasteczko", rok później Janusz Kaczmarek, ówczesny szef MSWiA, zdradził w RMF FM, że w trakcie narad zespołu kryzysowego padł pomysł, by wywieźć spod gmachu protestujące pielęgniarki. Zdaniem Kaczmarka, na pomysł miał wpaść wicepremier Przemysław Gosiewski. - Uważał, że problem może być załatwiony w przeciągu kilku godzin, kiedy zjadą się radiowozy policyjne. Panie pielęgniarki weźmie się za ręce i nogi, i do tych radiowozów się wsadzi - relacjonował Kaczmarek. Gosiewski tłumaczył później, że nie pamięta szczegółów. Zapewnił, że premier Jarosław Kaczyński był zdecydowanym przeciwnikiem takiego rozwiązania.
Janusz Kaczmarek w wywiadzie dla RMF FM dodał, że w trakcie okupacji pomieszczeń w Kancelarii Premiera, telefoniczne rozmowy pielęgniarek były zagłuszane przez służby - Takie zagłuszanie nastąpiło. Z tego co wiem, urządzenia były wypożyczane przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego - powiedział.
Z kolei Jarosław Kaczyński, ówczesny premier, tak wtedy mówił o okupacji KPRM: Panie opuszczą ten gmach, będziemy rozmawiać. Nie opuszczą, nie będziemy. Nie mogę rozmawiać z pielęgniarkami w warunkach, kiedy jest łamane prawo karne, bo wtedy nie mógłbym wydawać ministrowi sprawiedliwości poleceń walki z przestępczością.
Dodał, że "gdyby to byli mężczyźni, to już by ich tutaj dawno nie było".
Symbolem problemów PiS ze służbą zdrowia była jednak słynna konferencja Zbigniewa Ziobry, ówczesnego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, z lutego 2007 roku.
- Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie - powiedział o Mirosławie Garlickim, ówczesnym szefie Kliniki Kardiochirurgii Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie. CBA zatrzymało Garlickiego 12 lutego 2007 roku, gdy został wyprowadzony ze szpitala w kajdankach. Słynna konferencja Zbigniewa Ziobry odbyła się dwa dni później.
Lekarz wytoczył ówczesnemu ministrowi sprawiedliwości proces cywilny, który wygrał w dwóch instancjach. Ostatecznie, w styczniu 2009 roku Zbigniew Ziobro przeprosił Mirosława Garlickiego i wypłacił mu 30 tys. zadośćuczynienia. Przeprosiny ukazały się po wieczornych dziennikach w stacjach TVN, TVP i Polsat 9 stycznia 2010 roku.
10- sekundowy spot brzmiał: "W wykonaniu orzeczenia sądu: Ja Zbigniew Ziobro przepraszam Pana dr Mirosława Garlickiego za wypowiedzenie pod jego adresem słów - już nikt nigdy przez tego Pana życia pozbawiony nie będzie - które naruszyły cześć Pana dr Mirosława Garlickiego".
Warszawski Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa skazał Mirosława Garlickiego na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata oraz grzywnę za przyjęcie łapówek od pacjentów. Wyrok skazujący dotyczył też części z 42 zarzutów korupcyjnych. Jednocześnie, sąd uniewinnił lekarza z 23 zarzutów dot. m.in. mobbingu wobec podwładnych.
"Czarnym momentem zwrotnym, rzecz można: załamaniem polskiej transplantologii był rok 2007, kiedy to ówczesny minister sprawiedliwości wypowiedział słynne słowa o doktorze Mirosławie G. Nieprzemyślane działanie, wypowiedź, spowodowała spadek zaufania społeczeństwa do tej metody leczenia, co oczywiście skutkowało mniejszą ilością wykonanych przeszczepów, a także niechęcią do deklarowania się jako pośmiertny dawca" - czytamy w raporcie Poltransplantu z 2010 roku.
Głodujących lekarzy rezydentów dziwi postawa ministra zdrowia, Konstantego Radziwiłła, który jako prezes Naczelnej Izby Lekarskiej wypowiadał się w zupełnie innym tonie niż dzisiaj. W 2006 roku postulował trzykrotność średniej krajowej dla lekarzy posiadających drugi stopień specjalizacji oraz dwukrotnego średniego wynagrodzenia dla rezydentów.
W 2006r Prezes NRL K.Radziwiłł żądał od rządu PIS dwukrotnej średn kraj dla rezydentów. Dzisiaj Min Radziwiłł odmówił Prezesowi Radziwiłłowi pic.twitter.com/E1F5QQ3POQ
- Bartosz Arlukowicz (@Arlukowicz) 7 października 2017
Z kolei w liście do prezydenta Lecha Kaczyńskiego minister Rzdziwiłł używał kolejnego postulatu protestujących lekarzy rezydentów. Napisał, że "Polska przeznacza na ochronę zdrowia swoich obywateli najmniej ze wszystkich państwa członkowskich UE. W liczbach bezwzględnych, oznacza to prawie dwa razy mniej niż w krajach o podobnej historii, drodze przemian i zamożności, np. w Słowacji".
Ówczesny prezes NIL tłumaczył wtedy, że problemy w polskim systemie ochrony zdrowia są "balastem wielu dziesięcioleci".