Część protestujących zebrało się na Placu Bastylii - miejscu, w którym w 1789 roku rozpoczęła się Wielka Rewolucja Francuska. Jak podała agencja AP aresztowano 29 osób. Sześciu policjantów i trzech demonstrujących zostało rannych.
Francuzi zdecydowali w niedzielę, że centrowy polityk Emmanuel Macron i kandydatka skrajnej prawicy Marine Le Pen zmierzą się w drugiej turze wyborów prezydenckich. Frekwencja przy urnach przekroczyła 80 proc. Po ogłoszeniu wstępnych wyników m.in. na Placu Bastylii wybuchły zamieszki.
Kilkuset młodych Francuzów protestowało przeciwko kandydatom, którzy przeszli do drugiej tury wyborów prezydenckich. Rzucali butelkami i petardami oraz palili śmieci, demonstrując w ten sposób swój brak poparcia dla Emmanuela Macrona - centrysty i byłego bankiera - oraz skrajnie prawicowej Marine Le Pen.
Część protestujących zebrało się na Placu Bastylii - miejscu, w którym w 1789 roku rozpoczęła się Wielka Rewolucja Francuska. Jak podała agencja AP aresztowano 29 osób. Sześciu policjantów i trzech demonstrujących zostało rannych.
Protestujący machali czerwonymi flagami i śpiewali 'Nie dla Marine! Nie dla Macrona!'. - Zebraliśmy się tutaj, żeby wyrazić sprzeciw temu teatrzykowi nazywanemu wyborami - mówił jeden z nich AFP. Protesty rozpoczęły się pokojowo, ale między ludzi szybko wmieszać bardziej agresywni radykalni antyfaszyści - twierdzi brytyjski 'Express'.
Pokojowy protest odbył się również na Placu Republiki. Jak podaje Telegraph, zebrało się tam ok. 300 osób. Uczestnicy machali czerwonymi flagami i tańczyli dookoła ogniska. Padały propozycje, żeby ludzie palili swoje karty wyborcze.
Protesty zaczęły się, kiedy media podały wstępne wyniki wyborów. Jeden z organizatorów miał ogłosić przez megafon, że nie zaakceptują rezultatu II tury, niezależnie od tego, który kandydat wygra - podał 'Independent'.
Policja próbowała zakończyć protest na Placu Bastylii, za pomocą gazu łzawiącego. Jak podał francuski Le Monde, kilkaset osób rzucało w kierunku funkcjonariuszy butelkami i petardami.
Ok. 21 demonstracja przemieściła się w kierunku Bulwaru Beaumarchais'go. Część protestujących rozbijała witryny sklepowe, przystanki autobusowe, a nawet okna radiowozów policji - czytamy na stronie 'Independent'.
Macron obiecał, że jeśli wygra wybory, to zjednoczy Francję. - Będę prezydentem wszystkich Francuzów! - zapewniał. Le Pen po raz kolejny podkreślała, że jeśli obejmie władzę, to wzmocni granice kraju i zapewni obywatelom bezpieczeństwo.
- Muszę sprawić, by nasz kraj się pogodził, zjednoczył - powiedział w swoim powyborczym przemówieniu Macron, który zdobył 23,75 proc. głosów. Mówił, że jego kampania "zmieniła kurs Francji". - Francja musi być silniejsza w Europie, potrzebuję waszych głosów i zaufania - zaapelował kandydat En Marche!. Francois Fillon, na którego zagłosowało 19,91 proc. wyborców, zachęcał swoich zwolenników do głosowania na Macrona.
Marine Le Pen zdobyła 21,53 proc. głosów. Kandydatka Frontu Narodowego stwierdziła, że w wyborach to ona oferuje "wielką alternatywę". Powiedziała, że czas uwolnić Francuzów od "aroganckich elit". Podziękowała "francuskim patriotom". Wynik nazwała historycznym. Jej zdaniem "naród francuski podnosi głowę".