Do wyścigu o prezydenturę Warszawy wiceminister sprawiedliwości przystępował w charakterze pretendenta. Szeroko chwalona kampania szybko wywindowała jednak oczekiwania wobec polityka Zjednoczonej Prawicy. Jaki miał już nie tylko wziąć udział w wyborach w bastionie Platformy Obywatelskiej, ale co najmniej przejść do drugiej tury. W pewnym momencie niektórzy zaczęli nawet mówić o wygraniu pierwszej tury i później wyrównanym boju w dogrywce.
Fatalny finisz kampanii PiS-u - wniosek Zbigniewa Ziobry do Trybunału Konstytucyjnego, straszenie brakiem środków dla samorządów, w których nie będzie rządzić PiS czy wypowiedź samego Jakiego, zestawiająca Powstanie Warszawskie z wyborami samorządowymi - mocno zaszkodził ambitnym planom Jakiego. Nikt nie podejrzewał jednak, że aż tak mocno. Co prawda 28,53 proc. wiceministra sprawiedliwości (254 324 głosów) to najlepszy wynik PiS-u w stolicy od 2006 roku, ale nie starczył nawet na drugą turę. Rafał Trzaskowski zdeklasował konkurenta, zdobywając 56,67 proc., czyli 505 187 głosów, i rozstrzygając sprawę w pierwszej turze. Jak pisała Wirtualna Polska, powołując się na swoje źródła, prezes Kaczyński miał być zszokowany rozmiarem porażki Jakiego w pierwszej turze stołecznego głosowania.
Co dalej z 33-letnim politykiem? W PiS-ie nikt z powodu porażki nie będzie wyciągać wobec niego poważnych konsekwencji. Warszawa to bastion Platformy i od lat bardzo niesprzyjający dla formacji Jarosława Kaczyńskiego teren. Mimo tego, wiceminister sprawiedliwości osiągnął tu bardzo dobry wynik. Że nie starczyło na drugą turę? To kwestia bardzo wysokiej frekwencji w stolicy (66,9 proc., czyli o niemal 20 pkt proc. więcej niż w 2014 roku) i nadzwyczajnej mobilizacji elektoratu Koalicji Obywatelskiej. - Jaki buduje się jako przyszły lider prawicy. To jest jego scenariusz maksimum w perspektywie długoterminowej - przewidywał przed debatą prezydencką w Warszawie dr Olgierd Annusewicz, politolog i ekspert od marketingu politycznego. I w tej kwestii nic się nie zmieniło.
Syn Lecha Wałęsy sprawił Koalicji Obywatelskiej najgorszą niespodziankę w wyborach prezydentów miast. Jego 27,77 proc., czyli 58 561 głosów, nie dało nawet przepustki do drugiej tury. W tej zmierzą się urzędujący prezydent Gdańska Paweł Adamowicz (36,97 proc., 77 966 głosów) i wystawiony przez PiS Kacper Płażyński (29,68 proc., 62 594 głosów).
Dla Platformy to olbrzymi zawód, w końcu Gdańsk jest jej matecznikiem i jednym z głównych bastionów. Zwłaszcza, że większość gdańskich sondaży dawała Wałęsie zwycięstwo w pierwszej turze. Wejście do dogrywki wydawało się zatem pewnikiem. - Prowadziłem czysto merytoryczną kampanię. Być może ludzie rzeczywiście potrzebują trochę igrzysk. I być może tego zabrakło, jakichś takich bomb, może nawet procesów w trybie wyborczym. Ja tego nie robiłem, bo ja tak nie potrafię funkcjonować - skomentował swój wynik w rozmowie z Onetem polityk.
282 głosy. Dokładnie tyle dzieliło posła Platformy od drugiej tury wyborów prezydenta Szczecina. Ostatecznie znaleźli się w niej dotychczasowy prezydent miasta Piotr Krzystek (47,25 proc., 73 063 głosów) i Bartłomiej Sochański z PiS-u (21,99 proc., 34 005 głosów). - Czuję się jak piłkarz, który traci decydującą bramkę w doliczonym czasie gry. Gra się toczy do końcowego gwizdka, a nie do dziewięćdziesiątej minuty - przyznał po ogłoszeniu wyników Nitras. I dodał: - Biorąc pod uwagę wyniki wyborów w Szczecinie namawiam prezydenta Piotra Krzystka do współpracy z Koalicją Obywatelską.
Dla Nitrasa tak minimalna porażka musi być niezwykle bolesna. W szczecińską kampanię włożył bardzo dużo czasu i energii, za co zbierał liczne pochwały. Zdaniem kolegów z partii zaszkodziła mu ujawniona na finiszu kampanii mini-afera samochodowa. Dr Piotr Chrobak z Instytutu Politologii i Europeistyki Uniwersytetu Szczecińskiego w rozmowie z "Głosem Szczecińskim wskazuje jednak, że kluczowa była kwestia autoprezentacji i zmiany wizerunku. - Jego problemem może być nadmierna ekspresja w sposobie bycia, a zwłaszcza w sposobie wypowiedzi. Powiedzmy, że to takie polityczne ADHD. Nie może dawać się sprowokować - ocenia politolog. - Zamiast napastliwego przekonywania do swoich racji, powinien częściej się uśmiechać i okazywać więcej serdeczności, ciepła, troski i zrozumienia wobec wyborców. Nadmierna charyzma też nie jest dobra - dodaje.
Zapanować nad nadmiarem charyzmy Nitras będzie próbować w Sejmie. To niełatwe zadanie, bo czekają tam na niego politycy PiS-u - z marszałkowskim duetem Terlecki - Mazurek na czele - z którymi szczególnie często toczy słowne polemiki.
To miał być trzeci wynik w wyborach prezydenta Warszawy i jest. Rezultat na poziomie 2,99 proc. (26 689 głosów) to jednak zdecydowanie mniej, niż oczekiwał sam Śpiewak. Zwłaszcza, że gdy ruszała kampania, sondaże dawały znanemu z nagłośnienia afery reprywatyzacyjnej aktywiście 5-6 proc. poparcia. Jego sztab po cichu liczył więc na wynik w okolicach 8-10 proc. Wybory w stolicy okazały się jednak plebiscytem "za" i "przeciw" PiS-owi. Lewica była główną ofiarą tego plebiscytu.
Rozenek, podobnie jak Śpiewak, liczył na trzeci wynik w stolicy. Trudno się dziwić, skoro miał za sobą struktury dość mocnego w Warszawie SLD. 13 370 głosów (1,5 proc.) starczyło na dopiero szósty wynik w mieście. I trzeci spośród czterech lewicowych kandydatów - za Śpiewakiem i Justyną Glusman (2,32 proc., 20 643 głosy), a przed Piotrem Ikonowiczem (0,82 proc., 7 271 głosów).
Były poseł nie ma złudzeń, że bez zjednoczenia lewicy sytuacja tego środowiska z wyborów na wybory będzie się tylko pogarszać. Opowiadał o tym w cyklu "Puls kampanii" na łamach Gazeta.pl. - Na lewicy jest nas mało, coraz mniej, a animozje między nami są coraz większe. Nie mam też przekonania, że tąpnięcie, do którego doszło w tych wyborach było wystarczająco zimnym prysznicem na rozgrzane, lewicowe głowy, żeby zmusić nas do reakcji i stworzenia realnej alternatywy - podsumował.
Były burmistrz Ursynowa na ostatniej prostej kampanii połączył siły z Patrykiem Jakim i w razie wyborczej wygranej tego ostatniego w stołecznym ratuszu miał pełnić funkcję wiceprezydenta. Ceną za to miało być punktowanie Rafała Trzaskowskiego, z którego to zadania Guział przykładnie się wywiązywał. Kandydatowi Koalicji Obywatelskiej to jednak nie zaszkodziło, bo wygrał już w pierwszej turze. A Guział? Koło nosa przeszło mu i stanowisko wiceprezydenta u Patryka Jakiego, i mandat radnego dzielnicy Ursynów. To koniec jego 20-letniej kariery w stołecznym samorządzie.
Sam zainteresowany do sprawy odniósł się we wpisie na swoim facebookowym profilu. "Kończę bez żalu, pozostawiając po sobie na Ursynowie trwałe ślady, które ułatwiają życie mieszkańcom. Odchodzę w poczuciu spełnienia. Tylko nielicznym w Polsce jest dane przeżyć tak brawurowy i intensywny czas w polityce i samorządzie. Od dziś proszę mówić o mnie historia Ursynowa. A może i Warszawy" - pożegnał się z wyborcami.
O tym, że znane nazwisko to w polityce nie wszystko przekonał się w tych wyborach boleśnie Jarosław Wałęsa. Niedawne głosowanie pokazało też jednak, że nawet brat na stanowisku premiera nie jest gwarancją zdobycia mandatu. Anna Morawiecka walczyła o stanowisko burmistrza Obornik Śląskich, ale przegrała tę walkę z kretesem już w pierwszej turze. Uzyskała 30,7 proc. głosów, podczas gdy jej największy rywal, urzędujący burmistrz miasta Arkadiusz Poprawa, przeszło dwukrotnie więcej (69,3 proc.).