Tak pandemia zmieniła nasze życie. "To był najgorszy rok, tak źle było chyba w stanie wojennym"

Pandemia koronawirusa odcisnęła się na życiu milionów Polaków, w każdym przypadku w inny sposób. Dla niektórych oznaczała zmianę stylu pracy, innych zmusiła do walki o przetrwanie, a dla jeszcze innych oznaczała przymusową wielomiesięczną przerwę. Oto spostrzeżenia pięciu osób, każda z nich o tegorocznej pandemii opowiada z własnej perspektywy.
Artur Barciś Artur Barciś Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.pl

Artur Barciś, aktor

To był najgorszy rok w moim życiu, tak źle ostatnim razem było chyba w stanie wojennym. Jestem człowiekiem bardzo aktywnym, kocham swoją pracę, kocham aktorstwo. To jest sens mojego życia. Nagle się okazało, że nie mogę tej pracy wykonywać. Gram głównie w teatrze, nie pojawiam się w serialach ani filmach, a większość spektakli została przecież odwołana.

Jakąś aktywność artystyczną miałem pod koniec roku. Przeczytałem audiobook z autobiografią Woody'ego Allena, wyreżyserowałem w Gorzowie Wielkopolskim musical z utworami Marka Grechuty, do którego napisałem też scenariusz. Wcześniej jednak prawie w ogóle nie pracowałem.

Znajdowałem sobie oczywiście zastępcze zajęcia. Jak wszyscy, posprzątałem swój pokój, poukładałem książki, posegregowałem zdjęcia. Nauczyłem się piec ciasto drożdżowe, czego nigdy wcześniej nie robiłem. Nic nie było jednak w stanie zrekompensować tego, co straciłem, wypadając z życia, które kochałem.

Doszedłem do wniosku, że skoro jestem człowiekiem popularnym i mam jakiś wpływ na pewną grupę osób, spróbuję przekonać ludzi do stosowania się do zaleceń sanitarnych. Pisałem różne wierszyki, zamieszczałem je na swoim fanpage'u, a ponieważ spotkało się to z ogromnym zainteresowaniem, otworzyłem swój kanał na YouTube. W sierpniu, kiedy tłumy ludzi ruszyły bez maseczek na plażę, napisałem wiersz 'Czy was wszystkich...'. Z jednej strony spotkało się to ze śmiechem, z drugiej - z ogromną falą hejtu.

A potem sam zachorowałem. Po tygodniu zmagań z chorobą, kiedy trochę wydobrzałem, namówiono mnie, bym to opisał. Nie chciałem epatować tzw. prozą życia i opisywać tego zbyt dosłownie, więc ubrałem to w wiersz pt. 'Obcy'. Obejrzało go już prawie 0,5 mln widzów. Chciałem przekonać, że to nie są żarty, że pandemia jest czymś bardzo poważnym i groźnym.

Jestem ozdrowieńcem, nie mam już w sobie 'covida', ale wciąż nie wyzdrowiałem i odczuwam skutki zachorowania. Z perspektywy czasu wiem, że otarłem się o śmierć. Nie chciałbym tragizować, ale lekarze powiedzieli mi, że było bardzo kiepsko.

Widzę światełko w tunelu, bo szczepionka w dużym stopniu ten kryzys załatwi. Jakie będą koszty i konsekwencje tego kryzysu, to się okaże w ciągu najbliższych paru, albo nawet kilkunastu lat. Nie jestem optymistą, jeśli chodzi o świat. W końcu kryzys klimatyczny postępuje, jest już chyba nie do zatrzymania. Jestem za to optymistą, jeśli chodzi o nasz kraj. Widzę od niedawna, że coś się zaczyna w Polsce zmieniać. I to też jest już chyba nie do zatrzymania.

mł. asp. Marlena Leszczyniak mł. asp. Marlena Leszczyniak fot. podkom. Sabina Chyra-Giereś, Komenda Miejska Policji w Częstochowie

mł. asp. Marlena Leszczyniak, Komisariat Policji II w Częstochowie

Jestem dzielnicową od roku. Pandemia wiele zmieniła. Na terenie komisariatu poruszamy się w maseczkach, nie witamy się, jak kiedyś, nie spotykamy po pracy, staramy się jak najbardziej ograniczyć kontakty w jednostce.

Mam syna, mam rodzinę, nie mogę narazić bliskich na zagrożenie związane z chorobą, dlatego dbam o to, by zachować wszelkie środki bezpieczeństwa. Wiele się słyszy o bezobjawowych przypadkach, więc wychodząc w teren, nie mam pewności, czy ktoś, z kim się spotkam, nie będzie zakażony. Zawsze mam przy sobie kilka maseczek, kilka par rękawiczek jednorazowych, płyn do dezynfekcji. Podczas obchodu rejonu spotykam się także z bezdomnymi, zimą szczególnie potrzebującymi pomocy. Nie mogę przejść obok nich obojętnie, 'bo jest pandemia'.

Do moich zadań należy również sprawdzanie, czy osoby przebywające na kwarantannie respektują przepisy. Samo sprawdzenie odbywa się telefonicznie, na odległość, ale jeśli dana osoba potrzebuje pomocy, musimy reagować natychmiast. Żaden policjant nie czeka wtedy na przyjazd karetki, tylko od razu działa.

Do tej pory udało mi się uniknąć sytuacji związanej z bezpośrednim zagrożeniem. Mniej szczęścia mieli niektórzy moi koledzy z komisariatu, którzy ciężko przechodzili Covid, część funkcjonariuszy była też na kwarantannie.

Najczęstsze interwencje obecnie związane są z brakiem maseczek w sklepach, środkach komunikacji miejskiej, na ulicach. Muszę przyznać jednak, że coraz więcej ludzi te maseczki nosi. Nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby ktoś na moją prośbę odpowiedział, że 'nie założy, bo nie ma ochoty'. Niektóre osoby, z którymi się spotkałam, miały za to zaświadczenie od lekarza o tym, że nie muszą mieć maseczek.

Kocham swoją pracę. Wkładam serce w to, co robię. Dlatego przykre jest to, jak postrzegani są teraz policjanci na podstawie wyrywkowych sytuacji. Każdy oczekuje od nas zrozumienia i my je ludziom dajemy. Oczekujemy jednak tego samego.

Ten trudny czas wiele mnie nauczył. Dostrzegam więcej, doceniam więcej i cieszę się z tego, co mam. Wiem, że to przetrwamy, jeżeli będziemy działali razem. Życzę wszystkim zdrowia, siły i wiele optymizmu.

Dominika Szpilska, Witold Patris Dominika Szpilska, Witold Patris Facebook.com/Taverna Patris

Dominika Szpilska, Witold Patris - właściciele restauracji Taverna Patris w Warszawie

Dominika Szpilska

Skończyłam SGH, mama myślała, że będę dyplomatą albo bizneswoman. A otworzyłam restaurację. Kocham to. Mogę zmywać, szykować jedzenie, obsługiwać gości jako kelnerka. Zresztą, kiedy lokal był otwarty, cały czas pracowałam na sali.

Pandemia spowodowała, że robię coś, czego nie znoszę: dostarczam jedzenie. Ja, osoba aktywna, jeżdżąca na co dzień rowerem, musiałam usiąść za kierownicą. Nie uważam, żeby to było upokarzające. Po prostu nie lubię pracować jako dostawca.

Gości mamy naprawdę wspaniałych. Są kochani, wierni, wracają do nas. Podczas pierwszej fali pandemii, na wiosnę, prosiliśmy ich o pomoc, chętnie kupowali vouchery. Teraz już nie mamy śmiałości. Wszyscy są przecież w trudnej sytuacji, więc staram się nie epatować w mediach społecznościowych takimi prośbami. Jest tak dużo osób o wiele bardziej potrzebujących ode mnie, że byłoby to nie na miejscu. Mam co jeść, mam gdzie mieszkać. Po prostu chciałabym normalnie pracować, prowadzić biznes.

Jestem urodzoną optymistką, wydaje mi się, że już gorzej być nie może. Szczepionka jest przecież tak blisko. Nie mogę pozwolić na to, by restauracja upadła. Wpakowałam w to mnóstwo oszczędności, wiele lat swojego życia. Będę walczyć tak długo, jak będę miała siłę. Mam nadzieję, że przetrwam i będę mocniejsza.

Witold Patris

Restaurację prowadzimy w obecnym miejscu od maja 2018 r., przenieśliśmy się z innej lokalizacji. Klientów zdobywaliśmy na nowo, to się dopiero rozkręcało. Pandemia położyła nas na łopatki. Kiedy pierwszy raz zamykano restauracje, mieliśmy już zatowarowany lokal. Wszystko stało się to z dnia na dzień. Nigdy czegoś takiego nie przerabiałem.

Pierwsze uderzenie było zdecydowanie delikatniejsze. Dzięki letniemu okresowi zaczęliśmy wstawać z kolan, udawało nam się to, dosyć szybko się odrodziliśmy. Wydawało nam się, że to rzeczywiście cud. Dużą rolę odegrały komunie, było wielu gości, to dawało nadzieję. 

Teraz jest trzy razy gorzej, nakłada się na to duża liczba zachorowań, nakłada się na to pogoda, obawa wielu osób o przyszłość. Wraz ze wspólniczką osobiście dowozimy zamówienia. Nie jesteśmy właścicielami siedzącymi, tylko pracującymi od podstaw. To działanie bardziej dla podtrzymania działalności, kontaktu z gośćmi.

Przekonaliśmy się, że mamy bardzo fajny zespół. Robimy wszystko, żeby ich nie stracić. To też jest motywacja do tego, by ta restauracja działała. To wspaniali ludzie, to, co robią, jest szczere, przejmują się restauracją i wkładają w nią serce. Wielokrotnie myślą za nas i zdejmują z naszych głów wiele spraw. 

Nie wiem, na ile zmienią się nawyki ludzi, na pewno będą inne niż były. Dla nas najważniejsze jest to, żeby nie było znowu otwierania i zamykania restauracji. To jest tak, jakby rozpędzić samochód i za chwilę ostro zahamować.

Michał Rudaś Michał Rudaś fot. Facebook.com/Michał Rudaś

Michał Rudaś, wokalista

Miałem w swoim artystycznym zawodzie dużo wzlotów i upadków, czasami ta praca jest, czasami jej nie ma, panuje sezonowość. A i tak ten rok był najtrudniejszy z moich dotychczasowych zawodowych lat, zarówno pod względem finansowym, jak i psychicznej niepewności, lęku o przyszłość. Ten lęk wciąż jeszcze gdzieś się tli.

Kilka terminów zostało odwołanych, nie mogłem też rozpocząć różnych projektów, które planowałem. Zazwyczaj moje plany wybiegają na 2-3 miesiące w przód. W ostatnich miesiącach nie było możliwości liczyć na cokolwiek.

Już od samego początku pandemii zacząłem organizować u siebie w domu minikoncerty emitowane na Facebooku. To przede wszystkim dobrze działało na moją psychikę, miałem poczucie, że jestem w trybie pracy. Do każdego koncertu trzeba się przecież przygotować, poćwiczyć, rozgrzać głos, ubrać się lepiej, ogarnąć kwestie techniczne. Miałem namiastkę, podkreślam: namiastkę, normalności, którą sam sobie próbowałem stworzyć. Nie przynosiło to jednak zysków, a kwoty, które wpadały do 'wirtualnego kapelusza' były bardzo symboliczne.

Mam wrażenie, że ludzie w pewnym momencie zmęczyli się koncertami i spektaklami online. To nie jest żaden substytut dla spotkania na żywo. Widzę to też zresztą nie tylko z mojego doświadczenia, ale również mówiło o tym też wiele moich koleżanek, kolegów, którzy próbowali sprzedawać bilety na wydarzenia online. Nie jestem rozczarowany postawą publiczności, uświadomiłem sobie po prostu, że kontakt fizyczny jest kluczowy.

W trakcie pandemii straciłem dużą liczbę prac, ale miałem dzięki temu dużo czasu na refleksję, samorozwój, czytanie, szukanie innej zawodowej drogi. Możliwe, że gdybym był w pędzie działań, nie miałbym szans się zastanowić nad tym, co jeszcze poza muzyką i śpiewaniem mógłbym robić. Obecnie przyuczam się do drugiego, alternatywnego zawodu. Na razie nie mogę zdradzić szczegółów. Nie jest to branża artystyczna. Stwierdziłem, że chcę znaleźć takie zajęcie, które będę mógł wykonywać online i dzięki temu będę mógł się uniezależnić od rynku muzycznego.

Uważam, że branża muzyczna w przyszłym roku nie stanie całkiem na nogi. Będzie mniej firm eventowych, mniej artystów pracujących w pełnym wymiarze. Myślę, że wzrośnie liczba takich osób jak ja, które będą pracować równolegle w innym zawodzie.

Mimo nowego zajęcia będę dbał o to, by znaleźć czas na muzykę. Na pewno nie przestanę śpiewać. 

Ewa Borowska Ewa Borowska fot. arch. prywatne

Ewa Borowska, nauczycielka

2020 r. był rokiem trudnym i pełnym zaskoczeń. Mimo młodego wieku i stałej obecności w mediach społecznościowych, przejście na pracę zdalną było wyzwaniem również dla mnie.

Wszystko stało się nagle, zostaliśmy postawieni z dnia na dzień przed nową rzeczywistością. Największym wyzwaniem było zadbanie o to, aby żadnego z uczniów nie dotknęło wykluczenie cyfrowe. Wspólnie z dyrekcją szkoły przeprowadzaliśmy rozmowy z rodzicami uczniów na temat dostępności sprzętu multimedialnego w ich domach i w przypadkach, gdy go brakowało - wypożyczaliśmy niezbędne urządzenia ze szkoły. Trudność polegała też na tym, że nie można było po prostu przenieść nauczania stacjonarnego do przestrzeni wirtualnej. Z drugiej strony, dzieci lubią mieć stały harmonogram dnia. Było dla nich ważne to, by dalej pisać w zeszytach, korzystać z podręczników. Dawało im to poczucie bezpieczeństwa i sprawiało radość.

We wrześniu wróciliśmy na pewien czas do nauki stacjonarnej, która jest najlepszym i najefektywniejszym sposobem pracy z uczniami. Jednak gdzieś z tyłu głowy towarzyszyła mi obawa o zdrowie swoje, uczniów, najbliższych.

Nie spotkałam się jeszcze z nauczycielem, który powiedziałby, że pracując zdalnie, pracuje mniej. U mnie ta liczba godzin jest praktycznie taka sama, czasem nawet większa, bo tyle czasu zajmuje przygotowanie materiałów. Im dłużej nauczanie zdalne trwało, tym bardziej chwilami opadała motywacja uczniów. Dlatego zastosowałam następujące rozwiązanie: uczniowie za zaangażowanie w lekcje online zdobywali punkty. Dzięki temu mogli hodować na specjalnej platformie wirtualne drzewo. Był to jednak tylko dodatek. Wychodzę z założenia, że najważniejsza jest motywacja wewnętrzna i przypominanie dzieciom, że uczą się dla siebie, a nie dla ocen.

W tym trudnym okresie zależało mi też na tym, by jednocześnie zadbać o emocje dzieci, ponieważ ich kontakty społeczne zostały znacznie ograniczone. Trzeba było zwracać uwagę na to, jak się w tym wszystkim odnajdują. Zwykłe 'co słychać' nie było wystarczające, starałam się stworzyć im okazję do tego, by mogły opowiedzieć o swoich odczuciach. Dzieci w tym wieku bardzo chcą się nimi dzielić i mają potrzebę, by ktoś ich wysłuchał.

Szukając pozytywów całej sytuacji, mogę stwierdzić, że pandemia postawiła nas wszystkich przed wyzwaniem polegającym na nabyciu nowych kompetencji. Pozytywnie zaskoczyło mnie również to, jak uczniowie, mimo wszystko, dzielnie starali się podołać nowym szkolnym wyzwaniom. To fantastyczne móc obserwować, jak się rozwijają. Cieszę się, że ich umiejętności opierają się już nie tylko na komunikatorach, aplikacjach i grach, jak często bywało wcześniej, ale znają też narzędzia związane ze szkołą, nauką.

Poza tym pandemia pokazała nam jeszcze wyraźniej, że nie powinniśmy skupiać się na ocenianiu uczniów, sprawdzianach, kartkówkach, a na mobilizowaniu ich do odkrywania własnego potencjału, pasji i zainteresowań.

Czego spodziewam się po przyszłym roku? Każdej możliwej opcji. Może się jeszcze wydarzyć naprawdę wszystko. Myślę jednak, że wszyscy bardzo czekamy na powrót do szkoły stacjonarnej.

Więcej o: