Europejczycy o Polakach: W autobusach jesteście cicho, wszystko zmienia się na imprezach

Kochają polską kuchnię, doceniają otwartość i pracowitość Polaków, czasem męczy ich nasze narzekanie. Przy okazji 15. rocznicy wstąpienia do Unii Europejskiej zapytaliśmy Europejczyków - obcokrajowców, mieszkających w naszym kraju - co sądzą o Polsce i Polakach.
Janez Bogataj Janez Bogataj Michał Zych

Janez Bogataj, Słowenia

Przyjechałem tutaj prawie siedem lat temu.  Do Polski przyciągnęła mnie miłość. Poznaliśmy się w Lublanie. A potem, jak skończyła się ta miłość, pojawiła się do Warszawy i Polski. Wcześniej, tak jak pewnie wielu osobom, wydawało mi się, że Polska to zacofany, postkomunistyczny kraj, którego obywatele na zagranicznych autostradach wsuwają zapakowane w domu kanapki.

Kocham Warszawę, kocham to, że tętni życiem. Z drugiej strony, czasem tego miasta nienawidzę, a konkretnie w miesiącach jesienno-zimowych. Jest szaro, za mało słońca. Za to latem Warszawa zmienia się w takie małe San Francisco, a w zasadzie 'San Warszysko'.

Zaskakuje mnie pracowitość Polaków. Tutaj naprawdę nauczyłem się zapieprzać. W Słowenii po przyjściu do pracy wypija się na spokojnie kawkę, potem godzinna przerwa na obiad. A w Polsce? Kupuje się coś od 'pana kanapki' i zjada przy biurku. Mam wrażenie, że Polacy pracują tak dużo, bo boją się, że w przeciwnym wypadku spotka ich coś złego.

Przez tę pracowitość trudniej się tu planuje spotkania towarzyskie. W Słowenii wystarczy zadzwonić do kogoś i zapytać 'skoczymy na kawę?'. W Warszawie trzeba się umawiać z tygodniowym albo dwutygodniowym wyprzedzeniem. Na 'już' umawiam się tylko z ludźmi pochodzącymi z Bałkanów.

Podoba mi się polski patriotyzm. Kojarzy się z czymś pozytywnym. Jesteście świadomi tego, co jako naród przeżyliście, co musieliście przetrwać. Nie podoba mi się jednak to, że ludzie śmiecą i że nie ma klarownie zorganizowanej i promowanej segregacji śmieci. Pamiętam, jak byłem w Tatrach i zbierałem po drodze śmieci. Pracownik parku przy wyjściu patrzył na mnie jak na kosmitę.

Uśmiech za uśmiech

Przed przyjazdem do Polski nie wiedziałem, że można robić zupę ze szczawiu! A ogórkowa? Moja mama była w szoku, że jest taka potrawa. Uwielbiam żurek, smalec ze skwarkami, z jabłkiem. Szkoda, że nie wspieracie w Polsce lokalnych przysmaków. Kiedyś byłem w Muzeum Wsi Lubelskiej, usłyszałem tam o potrawie z kaszy gryczanej, twarogu i ziemniaków, zawijanych w liście chrzanu. Chodziłem potem po tamtejszych restauracjach, chciałem koniecznie tego spróbować. Nikt o tym nie słyszał.

Macie niesamowitych artystów. Po przyjeździe do Polski odkrywałem m.in. Kult, Brygadę Kryzys, potem Julię Marcell, The Dumplings. Zdziwiłem się, że w Polsce nie słucha się amerykańskiego hip-hopu. Teraz już rozumiem - nie musicie słuchać czegoś obcego, bo wasza scena hip-hopowa ma o wiele większy wybór w porównaniu ze słoweńską.

To prawda, że Polacy na pewno są bardziej ponurzy niż na południu Europy, mają mniej luzu. Z drugiej strony, kiedy się do kogoś uśmiecham na ulicy, ta osoba zawsze ten uśmiech odwzajemnia.

Nie planuję powrotu do Słowenii. W Polsce dorosłem, ukształtował się tu mój charakter. Partnerka ze Słowenii miałaby problem ze zrozumieniem polskiej części mnie, która w międzyczasie się tu urodziła.

Nauczyłem się języka polskiego, bo uważam, że tego wymaga szacunek do narodu i kraju, w którym mieszkam. Piszę teksty piosenek po polsku, wymyślam własne słowa, na przykład 'krokpokroczność', czyli robienie czegoś krok po kroku. Jestem też żywym dowodem na to, że imigranci mogą z powodzeniem tworzyć własne suchary. 'Jak przemawia ziomski Budda? Ziommmmm'. Mam tego tyle, że można książkę napisać.

Estefania Huertas-Ortiz Estefania Huertas-Ortiz fot. arch. prywatne

Estefania Huertas-Ortiz, Hiszpania

Kiedy byłam na Erasmusie w Portugalii, poznałam kilkoro Polaków. Zasugerowali, żebym odbyła nauczycielskie praktyki właśnie w ich kraju. Wysłałam swoje zgłoszenie, udało się. Przyjechałam do Polski w 2012 r. Zostałam na dłużej.

Wcześniej, przed wyjazdem na Erasmusa, nie miałam z Polakami żadnych kontaktów. Wiedziałam, że w Polsce są dwa duże miasta: Warszawa i Kraków. To było wszystko. Byłam ciekawa tego, co zastanę.

Pierwszego dnia pobytu w Polsce udałam się w podróż pociągiem z Krakowa do Bydgoszczy, miała trwać ok. 11 godzin. Nie wzięłam jednak ze sobą niczego do picia ani do jedzenia, byłam przekonana, że kupię sobie coś w trakcie podróży. Okazało się, że nie było tam żadnego wagonu restauracyjnego. Przyznam, że się tego zupełnie nie spodziewałam. Na szczęście obok mnie siedziała miła dziewczyna, która podzieliła się ze mną swoim prowiantem.

Zaskoczyło mnie to, że Polacy w pociągach i autobusach zachowują się niezwykle cicho. Wszystko zmienia się jednak podczas spotkań towarzyskich, kiedy potrafią być głośni jak Hiszpanie! Zabawne jest też to, że lubicie lody, niezależnie od pogody i pory roku. O właśnie - pogoda. Bardzo dużo o niej rozmawiacie, co oczywiście rozumiem, bo przecież ona bardzo wpływa na nasze codzienne życie.

'Doceniajcie swój kraj'

Niektórzy Polacy lubią narzekać. Narzekanie to naturalna rzecz, ale czasami bywa to trochę zbyt pesymistyczne i irytujące, jeśli nie towarzyszy temu poszukiwanie rozwiązań. Atmosfera staje się wtedy ciężka.

Polaków dziwi bardzo to, że ktoś może przeprowadzić się do Polski z innego kraju, nie mieści się im to w głowie. Wydaje im się, że w Polsce jest gorzej niż w pozostałych państwach Europy, co przecież nie jest prawdą. Powinniście zdecydowanie bardziej doceniać swój kraj.

Macie pyszną kuchnię, uwielbiam pomidorową, barszcz, nie przepadam za to za flaczkami. Bardzo lubię sernik, jabłecznik, makowiec. Latem brakuje mi lekkich potraw, wszystko wydaje się wtedy bardzo ciężkie.

Szczerze mówiąc, wolę spędzać Wielkanoc i Boże Narodzenie w Hiszpanii. Obchodzimy te święta bardziej aktywnie, spotykamy się z bliskimi, znajomymi. W Polsce ludzie głównie zostają w domach, w Hiszpanii wychodzimy na ulice.

Lubię Polskę, czuję, że zawsze będę z nią bardzo związana, ale prędzej czy później wrócę do Hiszpanii. Tam mam swoją rodzinę, przyjaciół, tęsknię za słonecznymi dniami.

Massimo Bruza Massimo Bruza fot. arch. prywatne

Massimo Bruza, Włochy

10 lat temu poznałem we Włoszech Polkę. Z miłości nic nie wyszło, ale w Warszawie zostałem. Szybko znalazłem pracę, poza tym miasto mi się spodobało.

Jako Włoch jestem na szczęście pozytywnie postrzegany przez Polaków, nie miałem dużych problemów z integracją. Zaskakujące jest dla mnie to, że spotkałem wielu ludzi po 30-tce, którzy nigdy nie byli za granicą i którzy mogą mieć nieco stereotypowy obraz obcokrajowców. Jestem Włochem, więc reakcje były miłe, ale wyobrażam sobie, że osoby z innych krajów mogą spotykać się czasem z niechęcią.

Bardzo podobają mi się polskie domówki. Nie trzeba wiele, żeby się dobrze bawić - wystarczy towarzystwo, coś do picia i coś dobrego (lub niekoniecznie dobrego) do jedzenia. I już impreza się rozwija.

Będąc w Polsce, musiałem przyzwyczaić się do ciszy w publicznych środkach transportu. Kiedy powie się coś odrobinę za głośno, to ludziom to przeszkadza, momentalnie się odwracają. Ciekawe jest to, że obcy ludzie na ulicy potrafią nawiązywać ze sobą kontakt wzrokowy. Po kilku latach mieszkania w Warszawie pojechałem do Paryża do znajomych i zdałem sobie sprawę, że tam ludzie tego kontaktu nie nawiązują. Każdy patrzy w inną stronę, nie dochodzi do wymiany spojrzeń.

Święta przy pustej lodówce

Kuchnia polska wydawała mi się na początku ciężka, zimowa, nie czułem się do niej zachęcony. Z biegiem czasu polubiłem te potrawy, na przykład bigos i pierogi, zawsze się cieszę, jeśli mogę je zjeść w domowej wersji. Zauważyłem też, że polska kuchnia się zmienia, jeszcze 10 lat temu nie używano tak często np. oliwy z oliwek, awokado, imbiru.

Zaskoczyło mnie, że w Boże Narodzenie wszystko jest zamknięte. Kiedyś przyleciał do mnie kolega na święta, stwierdziliśmy, że nie będziemy nic gotować i zjemy coś na mieście. Okazało się, że lokale nieczynne, na ulicach nikogo, a lodówka przecież pusta. Uratowały nas wtedy jakieś zapasy w szafkach.

Nie wiem, czy zostanę tu na stałe. Problemem jest brak stabilnego zatrudnienia, często spotyka się umowy o dzieło i umowy zlecenie. Nie wiem, co będzie z moją emeryturą. Nie mam tu zbyt dużego poczucia bezpieczeństwa.

Eliso Adamia Eliso Adamia fot. arch. prywatne

Eliso Adamia, Gruzja

Mój małżonek dostał w 2017 r. pracę w Polsce, przenieśliśmy się do Bydgoszczy całą rodziną. Wcześniej nie wiedziałam o tym państwie praktycznie nic.

Okazało się, że Polska to naprawdę wspaniały kraj, a Polacy to bardzo przyjacielscy i pomocni ludzie, sympatyczni dla obcokrajowców. Kiedy nie wiedziałam, jak trafić w jakieś miejsce, zawsze mogłam liczyć na pomoc przechodniów, którzy bardzo starali się wskazać mi drogę, nawet jeśli nie znali dobrze języka angielskiego. Nie spotkałam się z żadnymi groźbami, niebezpieczeństwami.

W porównaniu do innych europejskich krajów, w Polsce jest niezwykle tanio, a jednocześnie jest bardzo dobra jakość, szczególnie jedzenia i ubrań. Naprawdę, nie ma na co narzekać.

Podoba mi się architektura miast. Odwiedziłam już Toruń, Kraków, Gdańsk, Poznań. Ulice, parki i place zabaw są zadbane.

Ludzie darzą się tu szacunkiem. Mówi się, że Polacy za mało się uśmiechają, ale wolę właśnie, kiedy ktoś jest prawdziwy. Bez sztucznych, wymuszonych uśmiechów.

Za jakiś czas będę musiała wrócić do Gruzji. Mam tam rodziców, brata. Kocham mój kraj, ale jeśli miałabym wskazać inne miejsce do życia, byłaby to właśnie Polska. To byłby najlepszy wybór, mówię całkowicie szczerze.

Sebastien Ducourtioux Sebastien Ducourtioux fot. arch. prywatne

Sebastien Ducourtioux, Francja

20 lat temu studiowałem we Francji handel zagraniczny, musiałem odbyć obowiązkowy czteromiesięczny staż w kraju spoza Unii Europejskiej. Padło na Polską Agencję Inwestycji Zagranicznych. Zupełny przypadek, bo nie byłem związany z Polską w żaden sposób, nie miałem tam znajomych. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, do tego stopnia, że oprócz złotówek wziąłem ze sobą też dolary i funty. Na miejscu obca waluta okazała się zupełnie nieprzydatna, to był w końcu 1997 rok.

Pierwsze zderzenie z Polską okazało się mało pozytywne. Procedury związane z wizą załatwiałem w polskim konsulacie w Lille, a że miałem jechać do Polski autokarem z Paryża, uznałem, że odbiorę dokumenty w tamtejszej ambasadzie, tuż przed podróżą. Dzień przed wyjazdem pojechałem więc do ambasady i poprosiłem o wizę. Pani w okienku o niczym nie wiedziała, stwierdziła, że trzeba wyrobić dokument od nowa.

Polska Agencja Inwestycja Zagranicznych na moją prośbę dwa razy wysyłała faks do ambasady z potwierdzeniem, że będę u nich pracować. Dokumenty jednak nie dochodziły, przez co musiałem przełożyć wyjazd. Okazało się, że faksy jednak dotarły, ale były zaadresowane do konsula. Konsul akurat był wtedy w podróży, a urzędnikom nie wolno było dotykać jego pism. Kolejny telefon do PAIZ i prośba o trzeci już faks, tym razem do wicekonsula. W końcu się udało.

Będąc na miejscu przeżyłem jednak miły szok, Polacy okazali się ogromne otwarci i gościnni. Po zakończeniu stażu wróciłem do Francji na obronę pracy magisterskiej, by potem spędzić w Polsce wakacje. Zanim zadomowiłem się na dobre, musiałem jeszcze odbyć w swoim kraju służbę wojskową. Na początku stałego pobytu w Polsce trafiłem do firmy sprzedającej francuskie wino, później zająłem się nauczaniem języka. Zrobiłem magistra, a potem doktorat na Uniwersytecie Warszawskim.

Wielkanocna wpadka

Wszyscy Francuzi to potwierdzą - Polacy są najlepsi, jeśli chodzi o radzenie sobie w sytuacjach kryzysowych, doskonale rozwiązują problemy, szukają nowych rozwiązań, mają inne pomysły od reszty. Szkoda, że w Polsce panuje tendencja do skupiania się bardziej na cierpieniach niż na osiągnięciach. W przypadku II wojny światowej pamięta się tylko trudne momenty, a zapomina chociażby o sukcesach i waleczności na frontach.

Przed przyjazdem do Polski nie miałem pojęcia, jak ważna dla Polaków jest Wielkanoc. Moja żona, która jest Polką, zabrała mnie kiedyś do swoich rodziców na Wielkanocny obiad. Ubrałem się normalnie, miałem na sobie koszulę flanelową. Nie znałem jeszcze wtedy języka polskiego. Oburzony teść zapytał moją żonę, dlaczego nie jestem w garniturze. Kolejnym nieporozumieniem okazała się godzina podania posiłku. We Francji jada się obiady o 12-13, a wielkanocny obiad był dopiero o 15. Pamiętam, że byłem strasznie głodny, nie jadłem nic od śniadania.

Nieco zamieszania na początku mojego pobytu w Polsce wywołała także kwestia sera. Kiedy byłem na stażu, z kolegą uznaliśmy, że przygotujemy sobie coś na obiad. Szukaliśmy mrożonek i znaleźliśmy w sklepie naleśniki z serem. Nawet to nas ucieszyło, bo we Francji naleśniki z serem są bardzo popularnym daniem. Nie wiedzieliśmy jednak, że ser w polskich naleśnikach nie jest serem żółtym. Kolega ugryzł kawałek kupnego naleśnika i wszystko wypluł. Sprawdziliśmy datę ważności, ale wszystko było w porządku. Zupełnie nie byliśmy przyzwyczajeni do smaku białego sera.

Dzień później zostaliśmy zaproszeni do znajomych - a tam na stole sernik. Znów kolega próbował jako pierwszy i znów nieprzyjemne zderzenie z polską kuchnią.

Nie zakładam powrotu do Francji, tu założyłem rodzinę, firmę, poza tym od siedmiu lat mam podwójne obywatelstwo. Przyznaję, że krajobrazy we Francji miałem zdecydowanie piękniejsze, niż tu w Warszawie. Wkurza mnie jednak mentalność Francuzów, którzy bardzo zazdroszczą innym sukcesów.

Więcej o: