Pan Gerard opisał całą sytuację na swoim koncie na Facebooku. "Zdjęcia nie oddają skali dewastacji brudu i uszkodzeń" - zastrzega na początku swojego wpisu.
I wylicza straty: lepiące się podłogi i ściany, wybita szyba, zalane dwie kanapy i łóżko, zatkany zlew, dwie dziury w podłodze w panelach, zalane panele pod łóżkiem i pasta do zębów na ścianach.
A to wszystko po zaledwie sześciu dniach pobytu.
Właściciel przekonuje, że wynajmującymi była czteroosobowa grupa "warszawskiej młodzieży". "Podobno ze stolicy, to dobrze wychowana" - ironizuje pan Gerard, który szybko zaznacza, że to nie o miejsce pochodzenia tu chodzi. "Takie zachowanie przynosi wstyd dla każdego" - stwierdza.
W rozmowie z Gazeta.pl pan Gerard tłumaczy, że przecież sam był kiedyś w wieku swoich gości. - Ale w życiu by mi nie przyszło do głowy, żeby zostawić komuś taki apartament w takim stanie - zaznacza.
- Tym bardziej, że jest to nowy apartament, który uruchomiliśmy przed sylwestrem. Oni byli drugimi gośćmi zaraz po gościach z Norwegii - podkreśla. Dodaje, że część wyposażenia jest trwale uszkodzona, w związku z czym będzie musiał je wymienić po trwającym sezonie.
- Oni się musieli kleić do podłogi - stwierdza pan Gerard, opisując stan lokalu. - I to jest aż niewiarygodne, jak mogli w takim brudzie egzystować. Tym bardziej, że dzień wcześniej wynieśli na zewnątrz około 240 litrów śmieci - dodaje.
W rozmowie z nami wspomina, że kilka lat temu miał już podobną sytuację. - Również z młodzieżą ze stolicy i okolic, tylko nieco starszą - zaznacza pan Gerard. Jak mówi, straty sięgnęły wówczas czterech tysięcy złotych. - Połamane wszystkie krzesła i wyrzucone przez okno złamane łóżko na pół, wypalone dziury w wykładzinie i parkiecie, rozbite wszystkie talerze i szklanki - wylicza.
Jak mówi, wielu wydaje się, że wynajem tego typu pomieszczeń to "miły i dochodowy biznes". - Owszem, dochodowy. Do czasu, kiedy trzeba wejść po takiej ekipie i remontować obiekt, niejednokrotnie w środku sezonu wyłączając go z obiegu, odwołując rezerwacje itp. - tłumaczy pan Gerard.