Tegoroczne pożary, o których zaczęto informować około 4 kwietnia, pochłonęły blisko 60 tys. hektarów powierzchni (płoną zarówno lasy, jak i torfowiska w Zonie), czyli około 600 kilometrów kwadratowych. Dla przykładu Warszawa ma powierzchnię około 515 kilometrów kwadratowych.
Jak blisko zabudowań Czarnobyla dotarły pożary, widać na zdjęciach Aleksandra Siroty, bywalca Zony.
Pożary w Zonie, pełna nazwa to Strefa Wykluczenia wokół Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, to nic nowego. Wracają co kilka lat, o czym niedawno na Facebooku przypominał Ihor Krywoszejew, deputowany do Rady Najwyższej Ukrainy. Polityk zresztą w ostatnich dniach odwiedził Zonę. Jak wyliczał, pożary z 1992 roku dotknęły 21 tys. hektarów strefy, później, w latach 1993-2019, wszystkie osiągnęły powierzchnię 21 tys., a tegoroczne to aż 60 tys.
Krywoszejew pożary od razu przełożył na zmiany klimatu, stwierdzając, że styczeń 2020 był najcieplejszym od 1881 roku. Wskazał również, że w ostatnim czasie w obwodzie kijowskim tegoroczna zima była ekstremalnie sucha - opadów było prawie czterokrotnie mniej niż zwykle. "Teraz żyjemy na takiej planecie! Dzień dobry!" - skwitował.
Na zdjęciach widoczna "Duga", czy też "Oko Moskwy", i jej zabudowania, pod które dotarły pożary. Choć radar jest monumentalny, rozstawiony z rozmachem, wiąże się z nim raczej kuriozalna historia. Radziecki radar pozahoryzontalny miał wykrywać pociski Stanów Zjednoczonych. Takie były założenia, ale radar operował na falach krótkich, które łatwo było usłyszeć w reszcie Europy. Wielkie przedsięwzięcie, które zasilano z elektrowni jądrowej, okazało się więc klapą. Dorobiło się przydomku "Russian Woodpecker", czyli "rosyjski dzięcioł", od charakterystycznego "stukania", jakie było słyszalne w radioodbiornikach.
W krytycznym momencie ogień znalazł się blisko samego Czarnobyla. W centrum miasteczka stoi pomnik, bezpośrednio związany z katastrofą z 1986 roku. Wyjaśnienie tego, co przedstawia, jest odrobinę zawiłe. Potrzebny do tego jest cytat z Apokalipsy św. Jana:
Pomnik nawiązuje więc do apokaliptycznego anioła z trąbą, który "skaża" rzeki. To jasne. Jest jednak drugie dno. Piołun to potoczna nazwa na bylicę piołun, a gdyby dosyć luźno tłumaczyć nazwę Czarnobyl na język polski, to ta brzmiałaby: "czarny piołun". Pomnik nabiera więc bliższego temu miejscu znaczenia.
Tak wyglądał, gdy płonęły okoliczne lasy, a jedno z ujęć zamieszczono na profilu Napromieniowani.pl.
Ogień dotarł np. do leżącej na południe od Prypeci stacji Janów, otoczonej lasami. Stacja to jeden z punktów, które zalicza większość osób odwiedzających Zonę. Poza nią to sama Prypeć (zwłaszcza centrum miasta) i leżące nieopodal zakłady Jupiter. Co więksi fani dark tourismu, którzy w Zonie byli po kilkadziesiąt razy, dosłownie żyją Prypecią. Gdy wskazują sobie warte odwiedzenia miejsca, podają ulice, numery bloków, radzą, jak dostać się do kolejnych lokalizacji. A jest czego szukać. Jeśli oczywiście nikt tego wcześniej nie rozkradł, teraz to wręcz niemożliwe, ale w latach 90. zwłaszcza różne metalowe elementy padały łupem złodziei.
Jak na standardy lat 80. Prypeć i okolice były naprawdę dopieszczonym przez władzę rejonem w ZSRR. Miasto było wcześniej zaplanowane, a warunki były powyżej standardów, głównie po to, by ściągnąć tam lepiej wykształconą kadrę, która pracowała przy elektrowni. Mieszkańcy mieli do dyspozycji przystań wodolotów, czy szereg udogodnień, jak np. ośrodek wypoczynkowy dla dzieci "Szmaragdowy".
Składał się z niewielkich, drewnianych domków, w kilku miejscach rozmieszczono huśtawki. Niestety, odwiedzane przez turystów miejsce spłonęło doszczętnie, co uwiecznił Aleksandr Sirota.
Czarnobylska Zona to nie tylko opuszczone budynki, ale też flora i fauna. Ponieważ od lat teren jest opuszczony (za wyjątkiem samosiołów, którzy wrócili do swoich rodzinnych stron, czy turystów). W tamtych stronach można spotkać wilki, ale też dziko żyjące konie Przewalskiego. W sieci już pojawiły się nagrania, jak konie Przewalskiego przemierzają spalone tereny strefy. Autorem tego jest aktywny w Zonie Jarosław Jemelianenko.
Czarnobylski Radiacyjno-Ekologiczny Rezerwat Biosfery opublikował z kolei nagrania z fotopułapki, która uchwyciła zwierzęta w czasie pożarów. Dopiero za linią drzew widoczna jest łuna ognia. Na koniec widoczny jest pożar w objętym fotopułapką miejscu.
W Zonie zaobserwowano też, poza wilkami, także niedźwiedzie, ale i rysie. Na razie niewiele wiadomo o sytuacji zwierząt w tym swoistym rezerwacie. Na stronach Openforest.org pojawił się komunikat, że zwierzęta będą tam dokarmiane, a przedstawiciele ukrańskiego zarządu Zony nie odnaleźli trucheł "dużych ssaków", jak wcześniej wymienione drapieżniki.
Jak dotąd Ukraińcom nie udało się opanować pożarów, gdy wydawało się po kilku dniach, że to koniec, ogień wybuchł w nowych miejscach. Jednocześnie przez pożary pojawiło się mnóstwo nieprawdziwych informacji, jakoby "radioaktywny dym" miał docierać do Kijowa czy nad Polskę. Do niczego takiego nie doszło i nie dojdzie.
Choć pożary obudziły demony przeszłości, bo ukraińskie władze na początku nie wysłały tam wystarczającej liczby ludzi - obecnie z ogniem walczy około tysiąca strażaków - zapanował też chaos informacyjny, to zagrożenia radiologicznego nie ma. Ukraińskie Państwowe Centrum Naukowo-Techniczne ds. Bezpieczeństwa Jądrowego i Radiacyjnego kilka razy dziennie informuje o sytuacji radiologicznej, podpiera się też danymi ze stacji europejskich. Nie doszło do przekroczenia norm, choć płonęły drzewa w Czerwonym Lesie, na które spadł radioaktywny opad w trakcie katastrofy w 1986 r.
Niecały tydzień temu Polskę obiegły za to "łańcuszki" o ciotce/wujku/znajomym z jakiegoś instytutu, że nad Wisłę nadciąga "chmura radioaktywna". Był to klasyczny fake news, który mimo dostępu do wiedzy z sieci, rozlał się po kraju. Doprowadziło to do tego, że Państwowa Agencja Atomistyki wydała oświadczenie w tej sprawie, zaprzeczając plotkom.
Jeśli w przyszłości takie "łańcuszki" wrócą, warto spojrzeć na stronę Państwowej Agencji Atomistyki, na której podawana jest aktualna sytuacja radiacyjna: [MAPA PAA].
Po katastrofie w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, wg raportu m.in. ONZ, u 134 osób biorących udział w akcji ratunkowej wystąpiła choroba popromienna. W tym samym roku zmarło 28 z nich, kolejne 19 w następnych latach po katastrofie.
Kolejnych 4 tys. osób zmarło wskutek śmiertelnych nowotworów, które mogły rozwinąć się właśnie przez promieniowanie.