Zdaniem wielu ostatni sprawiedliwy brexitowego kataklizmu w brytyjskiej polityce. Jako spiker Izby Gmin, a więc brytyjski odpowiednik marszałka, niestrudzenie walczył z kłamstwami i populizmem brexiterów oraz histerycznymi lamentami opozycji. Opanowując chaos i awantury pomiędzy obiema stronami, niejednokrotnie ratował powagę całej izby i szacunek do wyborców. Jego gromki i przeciągły okrzyk "Ooordeeer! Ooordeeer!" ("Spokój! Spokój!"), którym pacyfikował rozjuszonych dyskutantów, będzie jednym z symboli całej kampanii brexitowej. Jak wyliczyło BBC, podczas swojej 10-letniej kadencji Bercow wykrzyczał wspomniane słowa aż 14 tys. razy.
Bercow zasłynął nie tylko jako sprawiedliwy i nieubłagany rozjemca politycznych sporów, lecz także jako ostry komentator wydarzeń w Izbie Gmin. Chociaż przez większość swojej politycznej kariery był związany z Partią Konserwatywną (próbującą przeforsować brexit), to przez swoich przeciwników w ostatnich miesiącach był oskarżany o sprzyjanie zwolennikom pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej i utrudnianie rządowi przeprowadzenia brexitu (Bercow m.in. nie zezwolił na głosowanie porozumienia z Unią Europejską, na co nalegał premier Boris Johnson). Doszło nawet do tego, że Partia Konserwatywna, z której się wywodzi, planowała w przedterminowych wyborach, wbrew obowiązującemu w brytyjskiej polityce zwyczajowi, wystawić kandydata w jego okręgu. W efekcie, uprzedzając rozwój wypadków, Bercow zdecydował o rezygnacji ze stanowiska. - Przy okazji wyborów w 2017 roku obiecałem żonie i dzieciom, że to będzie moja ostatnia kadencja. To obietnica, której chcę dotrzymać - mówił wówczas.
Brytyjski premier żegnając Bercowa i dziękując mu za sprawowanie urzędu, odniósł się do tenisowej pasji byłego już spikera Izby Gmin. Stwierdził, że był on brutalnym komentatorem, który "zarzucał wszystkie strony parlamentarnej izby swoimi myślami i opiniami niczym podajnik do piłek tenisowych". Sam Bercow nie krył emocji i wzruszenia, odchodząc ze stanowiska. Był najdłużej urzędującym spikerem Izby Gmin po drugiej wojnie światowej. Swoją funkcję pełnił przez dziesięć lat.
Polityczka z Nowego Jorku w zaledwie rok wyrosła na jedną z twarzy Partii Demokratycznej. Trudno się dziwić. Żeby zdobyć przepustkę na Kapitol, w prawyborach Partii Demokratycznej w swoim okręgu pokonała faworyzowanego Josepha Crowleya - kongresmena dziesięciu kadencji, który był typowany do objęcia funkcji szefa Demokratów w izbie niższej amerykańskiego parlamentu. Jak opowiadała, swoją kampanię oparła na kontaktach z ludźmi i tłumaczeniu im polityki na język zrozumiały dla zwykłego zjadacza chleba.
Już jako kongresmenka szybko wyrobiła sobie opinię zagorzałej krytyczki prezydenta Donalda Trumpa i jego administracji. - Nie boję się konfrontacji i pokazuję, że tak wiele ich działań nie ma podstaw moralnych - mówi, pytana o nienawiść, którą darzą ją Republikanie. 30-latka, najmłodsza kongresmenka w historii Stanów Zjednoczonych, słynie z bezkompromisowych wypowiedzi, dociekliwości i pracowitości. Czasami wpędza ją to jednak w kłopoty, bo szybciej coś powie, niż pomyśli. Jak choćby w przypadku Zielonego Nowego Ładu - programu reform globalnego systemu finansowego, podatkowego i energetycznego, który miałby przysłużyć się ochronie klimatu na skalę globalną - kiedy media wytknęły jej, że podawane przez nią szacunkowe wyliczenia były oderwane od rzeczywistości.
Mimo tego AOC - pochodzący od inicjałów przydomek nadali jej amerykańscy dziennikarze - i tak jest faworytką mediów. Do mistrzostwa opanowała skracanie dystansu z wyborcami, jest bardzo aktywna w mediach społecznościowych (na Facebooku śledzi ją ponad milion ludzi, na Instagramie przeszło cztery mln, a na Twitterze ponad sześć mln), zawsze mówi to, co myśli (i co dobrze sprzedaje się w przekazach medialnych). Jest "kongresmenką z sąsiedztwa", przy wielu okazjach akcentuje, że wyszła z biedy i pracowała m.in. za barem. Za oceanem uważają ją za jedną z najbardziej wpływowych postaci w Partii Demokratycznej. Nie ma w tym cienia przesady. Kolejne lata, a być może także dekady, w amerykańskiej polityce mogą należeć właśnie do urodzonej w Nowym Jorku 30-latki.
Najgorętsze nazwisko europejskiej polityki w 2019 roku. Od 1 grudnia oficjalnie szefowa "europejskiego rządu". Jej kandydatura była kompromisem pomiędzy skonfliktowanymi socjaldemokratami i chadekami. Von der Leyen jest pierwszą kobietą na czele Komisji Europejskiej w ponad 60-letniej historii tej instytucji. 61-letnia Niemka jest chadeczką i wywodzi się z niemieckiego CDU. To w tej partii zbierała polityczne doświadczenie, zarządzając kolejnymi resortami w kolejnych rządach kanclerz Angeli Merkel. Zaczęła od funkcji ministra ds. rodziny, osób starszych, kobiet i młodzieży (lata 2005-09), potem objęła ministerstwo pracy i spraw społecznych (2009-13), a w ostatnich latach kierowała niemieckim MON (2013-19).
Przez lata była uważana za wychowankę i przyszłą sukcesorkę kanclerz Merkel, ale w ostatnim czasie relacje obu pań uległy rozluźnieniu. Von der Leyen nieraz potrafiła skrytykować swoją mentorkę. Relacjom obu polityczek nie pomogło również to, że von der Leyen stała się bohaterką głośnej afery w MON - komisja śledcza Bundestagu badała sprawę zatrudnienia na koszt resortu za wielkie pieniądze zewnętrznych konsultantów - przez co dla Merkel zaczęła być politycznym i wizerunkowym ciężarem. - Pani von der Leyen w MON co prawda nie poszło, ale pamiętajmy, że ten resort ma w Niemczech opinię bardzo trudnego, złamał już niejedną polityczną karierę. Nie sposób znaleźć polityka, który się dzięki niemu wybił - mówił w lipcu tego roku w rozmowie z Gazeta.pl prof. Ireneusz Karolewski, politolog z Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy'ego Brandta Uniwersytetu Wrocławskiego.
Z polskim rządem von der Leyen na razie utrzymuje poprawne relacje, mimo wiszącego nad Warszawą i Brukselą sporem o tzw. reformę sądownictwa rządu Prawa i Sprawiedliwości. - Cenię u naszych krajów członkowskich to, że akceptują (wyroki), zgrzytając zębami i zaciskając pieści w kieszeniach, ale akceptują, gdy przemawia państwo prawa. To też jest powodem do dumy z Europy - oceniła postawę Polski i Węgier w niedawnym wywiadzie dla tygodnika "Der Spiegel". Wcześniej zaznaczyła jednak, że "w przypadku Polski i Węgier nasz przekaz jest jasny: praworządność jest jednym z podstawowych fundamentów Unii Europejskiej. Gdy sprawy biegną w niepożądanym kierunku, robimy użytek z procedur, którymi dysponujemy".
Polityczne odkrycie ostatnich tygodni 2019 roku. Zanim objęła funkcję szefowej rządu, zdobyła fotel przewodniczącej Socjaldemokratycznej Partii Finlandii, pokonując swojego kontrkandydata Anttiego Lindtmana ledwie trzema głosami (32:29). Wszystko to nie miałoby prawa się wydarzyć, gdyby nie dwutygodniowy strajk fińskiej poczty państwowej (Posti), który rozlał się także na inne gałęzie gospodarki. W efekcie pozbawił stanowiska poprzednika Marin - Anttiego Rinne.
34-letnia Marin została najmłodszym politykiem na stanowisku premiera w historii Finlandii. Jednak nie to ściągnęło na nią uwagę światowych mediów. Szybko okazało się bowiem, że aktualnie jest również najmłodszą szefową rządu na świecie. Sama do kwestii swojego wieku podchodzi z dużym dystansem. - Nigdy nie myślałam o moim wieku ani płci. Myślę o powodach, dla których zainteresowałam się polityką i o tych sprawach, dzięki którym zdobyliśmy zaufanie elektoratu - tłumaczyła dziennikarzom.
Czego by jednak nie opowiadała mediom, jej kariera polityczna warta jest kilku minut uwagi. Jeszcze w 2012 roku była wiceprzewodniczącą młodzieżówki Socjaldemokratycznej Partii Finlandii. W tym samym roku zdobyła mandat radnej miasta Tampere. Pod koniec stycznia 2013 roku wybrano ją na przewodniczącą rady miasta. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. W 2014 roku była już drugą wiceprzewodniczącą partii; rok później wywalczyła mandat poselski; w 2017 roku została wiceszefową swojego ugrupowania; wreszcie w czerwcu 2019 roku objęła ministerstwo transportu (wcześniej wywalczyła reelekcję do fińskiego parlamentu).
Jest żoną i matką (córkę Emmę urodziła w 2018 roku). Z wykształcenia prawniczka. Mówi czterema językami - fińskim, szwedzkim, angielskim i niemieckim. W młodości trenowała piłkę nożną i koszykówkę. Wychowała ją para jednopłciowa - matka oraz jej partnerka.
Jedno z najgłośniejszych nazwisk 2019 roku. Nie tylko w kontekście politycznym, lecz także - albo przede wszystkim - ogólnospołecznym. 16-letnia Szwedka wprowadziła dyskusję o katastrofie klimatycznej do światowego mainstreamu. Jak łatwo się domyślić, nie wszystkim spodobało się, że inicjatorka Młodzieżowego Strajku Klimatycznego zaczęła rozstawiać po kątach najważniejszych światowych polityków.
A w słowach Thunberg nie przebiera. Olbrzymią popularność zdobyło jej wystąpienie podczas wrześniowego szczytu ONZ w Nowym Jorku. 16-latka wygarnęła wówczas całej politycznej wierchuszce obecnej na sali: "To wszystko jest złe. Nie powinno mnie tu być. Powinnam być w szkole po drugiej stronie oceanu. A jednak przychodzicie do nas, młodych ludzi, po nadzieję. Jak śmiecie? Ukradliście moje marzenia, moje dzieciństwo swoimi pustymi słowami, a jednak jestem jedną z tych, która miała szczęście. Ludzie cierpią. Ludzie umierają. Nasze ekosystemy są coraz bardziej zrujnowane. Jesteśmy na początku masowego wymierania, a wszystko, o czym możecie mówić, to pieniądze i bajki o wiecznym wzroście gospodarczym. Jak śmiecie?".
Prawica, nie tylko polska, notorycznie krytykuje Thunberg i oskarża ją o bycie narzędziem w rękach potężnych koncernów i lobby. Mimo wielu zarzutów z tej strony nikt nie potrafił jednak przedstawić faktów dokumentujących rzekome powiązania szwedzkiej nastolatki. Dziewczynka stała się też jedną z największych oponentek amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, który w swoim stylu rachunki próbował wyrównać... na Twitterze.
Kiedy w połowie grudnia Thunberg została laureatką nagrody Człowieka Roku tygodnika "Time", jako najmłodsza w historii, Trump próbował zakpić w mediach społecznościowych ze schorzeń, na które cierpi dziewczynka (m.in. zespołu Aspergera, ADHD czy zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych). "Ależ niedorzeczne. Greta musi popracować nad zarządzeniem gniewem, a potem pójść na stary, dobry film z jakimś przyjacielem. Wyluzuj, Greta! Wyluzuj!" - szydził amerykański polityk. Odpowiedź ze strony 16-latki przyszła bardzo szybko. Młoda Szwedka zmieniła swój opis na Twitterze, odnosząc się do słów amerykańskiej głowy państwa: "Nastolatka pracująca nad swoim problemem z zarządzeniem gniewem. Aktualnie relaksująca się i oglądająca stary, dobry film ze swoim przyjacielem". Co ciekawe, nie była to pierwsza twitterowa potyczka tych dwojga. I z pewnością nie ostatnia.