Ostatni weekend był kolejnym, podczas którego Hongkończycy wyszli na ulicę. Po raz kolejny również zastosowano wobec nich brutalne metody pacyfikacji. W niedzielę miejscowa policja znów użyła wobec uczestników antyrządowych protestów gazu łzawiącego. Powodem był fakt, że zgromadzenie to było "nieautoryzowane" przez lokalne władze. Policja oskarżyła również protestujących o obrażanie jej funkcjonariuszy, ich atakowanie i "inne nielegalne akty".
The Police hereby reiterate that the protestors participating in the unauthorised assembly are committing an offence under the Hong Kong Laws. The Police appeal to the protestors to stop charging Police cordon lines, assaulting Police officers and all other illegal acts.
- Hong Kong Police Force (@hkpoliceforce) 28 lipca 2019
W piątek Hongkończycy zebrali się na międzynarodowym lotnisku. Podróżujących witali antyrządowymi banerami i plakatami, które miały przyciągnąć uwagę, krzyczano również hasła m.in. "Uwolnić Hongkong!" - informuje Channel News Asia. Protest ten trwał kilkanaście godzin. Według organizatorów wzięło w nim udział około 15 tys. osób, a 21 tys. podpisało petycję skierowaną do rządu Honkongu. Wśród nich było wielu pracowników lotniska.
#antiELAB @hkairport protest begins, with videos, flyers, placards, and a Lennon Wall to draw visitor attention to their plight against the extradition bill. pic.twitter.com/XQY84NjD66
- Roland Lim (@RolandLimCNA) 26 lipca 2019
Protesty w Hongkongu rozpoczęły się prawie dwa miesiące temu. Początkowo mieszkańcy protestowali przeciwko nowelizacji ustawy ekstradycyjnej, według której osoby podejrzane mogłyby być sądzone w kontynentalnych Chinach. Pod wpływem protestów władze Hongkongu zawiesiły prace nad ustawą, mieszkańcy chcą jednak jej całkowitego wycofania, aby uniknąć zagrożenia, że zostanie ona wprowadzona w przyszłości.
- Właściwie każda osoba znajdująca się na terenie Hongkongu uznana z jakichś powodów przez władze Chińskiej Republiki Ludowej za przestępcę, mogłaby być poddana ekstradycji do Chin Ludowych. Hongkończycy obawiają się, że można by być tak potraktowanym chociażby za krytykę władz chińskich, działalność polityczną czy wyrażanie dezaprobaty wobec kwestii historycznych. A w Chinach kary za tego rodzaju przestępstwa są dużo bardziej drastyczne niż w Hongkongu - tłumaczy dr Włodzimierz Cieciura z Zakładu Sinologii Uniwersytetu Warszawskiego.
Stawką jest obrona autonomii regionu. - W tym momencie to tak naprawdę najważniejszy powód demonstracji. Hongkong traci prawie cały swój zakres autonomii, staje się kolejnym miastem Chin Ludowych zdominowanym przez dyktat Komunistycznej Partii Chin - wyjaśnia ekspert.
Jak dodaje ekspert, Hongkończycy, szczególnie młodzi, nie chcą się pogodzić z postępującą integracją z Chinami Ludowymi. - Oni zawsze cenili sobie swobodę wypowiedzi, wolność słowa, możliwość wyrażania swoich poglądów politycznych bez obaw o to, że zostaną za to ukarani represjami. W ostatnim czasie Hongkong bardzo znacząco stracił w rankingach wolności prasy, media są coraz bardziej poddane presji politycznej. Ludzie widzą, że to, co tak cenili, wymyka im się z rąk - mówi.
Ekspert podkreśla, że dodatkowym powodem, dla którego tysiące młodych Hongkończyków wyszło na ulicę, jest ich pogarszająca się sytuacja finansowa i życiowa. - Bardzo trudno jest znaleźć mieszkanie w Hongkongu, jeśli się je znajdzie, są to zwykle bardzo małe przestrzenie za ogromne pieniądze. To też w jakimś stopniu potęguje niezadowolenie - zaznacza.
Jak podaje BBC, władze ChRL skomentowały antyrządowe protesty, które miały miejsce w ostatni weekend. Nazwały je "przerażającymi incydentami, które w poważny sposób zagrażają praworządności". Do tej pory jednak nie było zdecydowanej reakcji ze strony chińskich władz, która miałaby wyciszyć demonstracje. - Obawiam się, że może się to skończyć szeroko zakrojonym rozwiązaniem siłowym i użyciem Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, która stacjonuje w Hongkongu - mówi dr Włodzimierz Cieciura. Przypomina również, że zgodnie z prawem chińska armia może pomóc lokalnym służbom w zaprowadzeniu porządku w sytuacji zagrożenia stabilności społecznej.
Jego obawy niejako potwierdzają deklaracje chińskich władz, które zapowiedziały, że takie rozwiązanie może zostać wprowadzone na prośbę władz Hongkongu - przypomina "The Telegraph".
Według dr. Włodzimierza Cieciury, Hongkong nie ma większych szans, by przekonać Pekin, że należy mu się większy zakres swobód. Zaznacza, że taki wniosek można wysnuć na podstawie polityki siłowej, którą Chiny stosują i stosowały w przeszłości. - Hongkong nie jest już Chinom tak potrzebny, jak to było jeszcze kilkanaście lat temu. Jego znaczenie dla gospodarki chińskiej zmalało. Być może w Pekinie zostanie podjęta decyzja, że nawet brutalnie traktując ten region, Chiny nie ucierpią na tyle, aby było to dla nich nieopłacalne - dodaje.
- Już w trakcie protestów w 2014 roku roku słyszeliśmy ze strony władz chińskich, że traktat z 1984 roku, na mocy którego Hongkong był regionem o większej autonomii, jest dokumentem o wartości historycznej, a nie praktycznej, w związku z czym Chiny nie czują się specjalnie związane jego postanowieniami. Być może w tej sytuacji Pekin poczuje się władny włączyć Hongkong do swojego terytorium - rozważa dr Włodzimierz Cieciura.