W Niemczech nazywają ją "nową Merkel". Bo to właśnie obecna kanclerz ściągnęła ją w lutym tego roku do Berlina, powierzając jej rolę sekretarza generalnego CDU. Wcześniej AKK (tak nazywają ją niemieccy dziennikarze) pełniła funkcję premiera kraju związkowego Saary. Gdy Merkel ogłosiła, że nie będzie ubiegać się o ponowne przywództwo w partii, to właśnie Kramp-Karrenbauer była typowana jako największa faworytka do zastąpienia Angeli Merkel. Formalności stało się zadość 7 grudnia. Jako szefowa CDU Kramp-Karrenbauer de facto staje się numerem dwa w niemieckiej polityce. Komentatorzy i politolodzy przekonują, że następnym przystankiem w jej politycznej karierze będzie fotel kanclerza Niemiec. Oczywiście, o ile Merkel nie zmieni zdania i nie postanowi pozostać w polityce jeszcze kilka lat.
Chociaż jest następcą saudyjskiego tronu, to de facto on sprawuje władzę nad państwem. W 2018 roku było o nim głośno z jednego powodu - zabójstwa dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego, do którego doszło 2 października w saudyjskim konsulacie w Stambule. Według CIA, zabójstwo współpracującego z "Washington Post" Chaszukdżiego osobiście zlecił właśnie książę Muhammad, którego Chaszukdżi ostro krytykował w swoich tekstach i wypowiedziach medialnych. Pod koniec listopada turecki dziennik "Hurriyet Daily News" podał, że CIA dysponuje też nagraniem rozmowy telefonicznej, podczas której książę nakazuje "uciszyć Dżamala Chaszukdżiego tak szybko, jak to możliwe". W 2018 roku magazyn "Forbes" umieścił Muhammada ibn Salmana na 8. miejscu listy Najpotężniejszych Ludzi Świata.
Były szef FBI. Pod koniec ubiegłego roku mianowany specjalnym prokuratorem do nadzorowania federalnego śledztwa nad rosyjską ingerencją w amerykańskie wybory prezydenckie z 2016 roku. Śledztwo jest bezpośrednim zagrożeniem dla urzędującego prezydenta Donalda Trumpa. Związki bliskich współpracowników gospodarza Białego Domu z Kremlem to kluczowy wątek w sprawie. Michael Cohen, były osobisty prawnik Trumpa został już nawet skazany na trzy lata więzienia za składanie fałszywych zeznać w Kongresie i opłacenie w czasie kampanii prezydenckiej milczenia kobiet, które twierdziły, że miały romans z ekscentrycznym miliarderem.
W obozie Trumpa strach jest duży i pod koniec roku republikańscy politycy nie robili już z tego tajemnicy. Amerykański prezydent od miesięcy próbował storpedować śledztwo i zdyskredytować samego Muellera - w dużej mierze poprzez personalne i nierzadko grubiańskie ataki na Twitterze - ale celu nie osiągnął. Dzisiaj za oceanem wszyscy czekają na końcowy raport ze śledztwa Muellera. Dokument może być gwoździem do politycznej trumny Trumpa.
Nazywają go "Trumpem tropików", chociaż nawet krytycy amerykańskiego prezydenta przyznają, że przy Bolsonaro wygląda on na godnego zaufania centrystę i jowialnego seniora. Pod koniec października ten słynący z populistycznych i skrajnie prawicowych poglądów emerytowany kapitan brazylijskiej armii wygrał wybory prezydenckie w Brazylii. W drugiej turze zdobył 55,20 proc. głosów, pokonując Fernando Haddada z socjaldemokratycznej Partii Pracujących.
Bolsonaro urząd obejmie 1 stycznia 2019 roku. Wielu polityków i komentatorów bardzo obawia się jego rządów. Dlaczego? Bolosnaro to homofob (stwierdził, że wolałby, żeby jego syn zginął został narkomanem lub zginął w wypadku samochodowym, niż był gejem), seksista (posiadanie dziecka przez kobiety określił jako słabość, a nierówności płacowe pomiędzy kobietami i mężczyznami uważa za uzasadnione) i zwolennik łatwiejszego dostępu do broni. Do tego pozytywnie ocenia dyktaturę wojskową, która rządziła Brazylią w latach 1964-85, a także popiera stosowanie tortur. Domaga się też ograniczenia ochrony środowiska na terenie Brazylii i m.in. budowy autostrady, która przebiegałaby przez amazońską dżunglę.
Żółte, odblaskowe kamizelki stały się postrachem francuskiej klasy politycznej. Choć ten masowy ruch społeczny powstał dopiero jesienią, już zdołał mocno dać się we znaki rządzącym. Protestuje przeciwko rosnącym kosztom życia w kraju i zepsuciu elit politycznych Francji. Wielotysięczne manifestacje "Kamizelek" we francuskich miastach (a przede wszystkim w Paryżu) mocno nadwątliły pozycję i tak coraz słabszego rządu prezydenta Emmanuela Macrona. Do tego stopnia, że ugiął się pod żądaniami protestujących i zrezygnował z podwyżki podatku paliwowego, która wywołał falę protestów.
Co prawda francuski prezydent zapowiedział, że w swojej polityce położy większy nacisk na kwestie socjalne, to "Kamizelki" nie zamierzają rozchodzić się do domów. Chcą dalszych ustępstw i poważnej debaty o przyszłości kraju. Antyrządowe demonstracje już rozlały się na Belgię i Holandię, a wcale nie jest powiedziane, że na tym się skończy. Zaczynają się ich bać politycy na całym świecie. I to dosłownie - władze Egiptu w obawie przed powtórką francuskiego scenariusza zakazały w kraju sprzedaży żółtych, odblaskowych kamizelek.