W 18. rocznicę zamachów terrorystycznych w USA przypominamy nasz tekst o teoriach spiskowych z 2018 roku:
Gdy sześć lat temu portal badawczy YouGov zapytał Amerykanów, kto stoi za zamachami na WTC, aż 46 procent badanych odpowiedziało, że "ma wątpliwości, czy nie jest odpowiedzialny za nie amerykański rząd". Niektórzy - jak były gubernator stanu Minnesota Jessie Ventura czy popularny dziennikarz śledczy Alex Jones - na teoriach spiskowych o 9/11 budowali swoje nowe kariery. Po tragicznej śmierci JFK w 1963 roku żadne wydarzenie w historii USA nie przełożyło się na tak dużą liczbę tropicieli manipulacji.
Według zwolenników teorii "inside job" za atakiem na WTC stał sam rząd USA, z prezydentem Goergem W. Bushem na czele. Po co miałby to robić? Przede wszystkim żeby rozpocząć wojnę w Afganistanie (potem w Iraku), przejąć tamtejszą ropę i oczywiście wprawić w ruch machinę wojenną, która nakręciłaby gospodarkę.
Leitmotivem tej teorii są pieniądze. Wspierani przez Busha inwestorzy mieli zagrać na rynku akcjami linii lotniczych American i United, sprzedając je tuż przed 11 września. Z kolei firmy mieszczące się w nowojorskim kompleksie miały zarobić na gigantycznych odszkodowaniach.
Jak to możliwe, że najpotężniejsza armia świata nie była w stanie powstrzymać samolotów lecących na budynki? Proste - wiceprezydent Dick Cheney osobiście miał zakazać wylotu myśliwców. Szkopuł w tym, że to nigdy nie leżało w jego gestii.
Tego samego dnia NORAD (Dowództwo Obrony Północnoamerykańskiej Przestrzeni Powietrznej i Kosmicznej) miał przeprowadzać ćwiczenia (też kłamstwo). Pech czy zaplanowane wcześniej działania?
Tu pojawia się uwielbiany przez zwolenników spisku termin "fałszywej flagi" czy "operacji gladio". Czyli pozorowanego ataku na USA przez... samych Amerykanów. Tak przecież "było" już w 1941 roku w Pearl Harbor, dzięki czemu Ameryka dołączyła do II wojny światowej.
Odpowiedź i wyjaśnienie są jednak do bólu proste. Porywacze wyłączyli nadajniki w samolotach i obsługa lotnicza nie była w stanie tak szybko zlokalizować porwanych samolotów pośród 4500 maszyn znajdujących się w tamtym czasie na amerykańskim niebie. NORAD miał oczywiście nowocześniejszy sprzęt, ale jego radary były skierowane poza granice USA, czekając na atak z zewnątrz.
Tak naprawdę do 2001 roku NORAD tylko raz przechwycił samolot pasażerski. Dwa lata wcześniej "Sokoły" F-16 pojawiły się obok śmigłowego Pipera, w którym doszło do dekompresji. Zajęło im to prawie półtorej godziny! Ba, do 2001 roku NORAD nie miał prawa poderwać swoich myśliwców do pasażerskich maszyn odrzutowych. Nie uwzględniono tego w przepisach.
NSA (wewnętrzna agencja wywiadowcza) miała otrzymać ostrzeżenia, że do zamachu może dojść. Tak twierdził m.in. Bill Benney, były pracownik agencji. Zwolennicy teorii spiskowych twierdzą, że je zbagatelizowano, a wręcz ukryto, a tocząca walkę o wpływy NSA miała nie przekazać ich FBI czy CIA.
Pierwszy porwany samolot wbił się w południową wieżę pomiędzy 94 a 98 piętrem. Drugi pomiędzy 74 a 78 w północną. Wyznawcy teorii spiskowych nie mogą uwierzyć, że uderzenie spowodowało zniszczenie całych budynków, skoro 80-90 poziomów poniżej nie zostały one bezpośrednio uszkodzone.
Co więc spowodowało zawalenie się WTC 1, 2 i 7 (o tym później)? Pojawili się świadkowie, którzy widzieli, jak wieczorem 10 września do garaży podziemnych wjechały ciężarówki. Wypełnione ładunkami wybuchowymi. Tuż przed zawaleniem słyszano wybuchy, świadczące o ich eksplozji. Odpalić je mieli nie zamachowcy, a sami Amerykanie (patrz wyżej). Niektórzy twierdzą, że były to ładunki nuklearne.
Rzeczywiście, obserwatorium Uniwersytetu Columbia, położonego 21 mil na północ od World Trade Center, zanotowało wstrząsy sejsmiczne tuż przed zawaleniem obu wież. To miał być dowód na eksplozje. Naukowcy obalili to w swoim raporcie.
A dlaczego w ogóle do niego doszło? Oficjalna wersja jest prosta - odłamki samolotu naruszyły konstrukcję, do której wlało się płonące paliwo lotnicze, które spowodowało jej osłabienie i w końcu upadek. Ale przecież paliwo pali się w temperaturze ok. 815 stopni Celsjusza, a stal, z której zbudowana była konstrukcja, topi dopiero przy 1510 stopniach.
- Nigdy nie widziałem stopionej stali w budynku. Ale widziałem wiele zawalonych, gdzie stal była pognieciona i poskręcana - mówi emerytowany szef nowojorskiej straży pożarnej Vincent Dunn.
Rzeczywiście - stalowa konstrukcja nie stopiła się, ale jej struktura została nadwyrężona. Oficjalny raport mówi, że budynek płonął przy temperaturze ponad 980 stopni Celsjusza. A w tej - według badań - stalowa konstrukcja miała już tylko 10 procent swojej pierwotnej wytrzymałości.
Siedem godzin po dwóch wieżach WTC zawalił się 47-piętrowy budynek WTC7. "Spiskowy" serwis 911review.org komentuje: "Widać, że w budynku nie było żadnego pożaru. Zawalenie mogło być tylko rezultatem kontrolowanego wybuchu".
Pierwotne raporty rzeczywiście mówiły, że ta część kompleksu stosunkowo nieznacznie ucierpiała podczas zawalenia się wież. Potem okazało się, że aż jedna trzecia południowej strony, i to u podstawy (do 10 piętra), była kompletnie zniszczona przez odłamki z upadających obok budynków. Zresztą rozgrzane i płonące wieże, jeszcze przed upadkiem, spowodowały wyraźne rysy i pęknięcia na WTC 7.
Znajdowały się w nim biura CIA. Według miłośników teorii przechowywano tam plany zniszczenia "jedynki" i "dwójki", więc i "siódemkę" postanowiono zniszczyć. Koło się zamyka.
51 minut po ataku na pierwszą wieżę w Nowym Jorku samolot uderza w Pentagon pod Waszyngtonem. Mimo że mnóstwo świadków widziało, jak Boeing 757 wbija się w siedzibę Departamentu Obrony USA, tu też znalazły się wątpliwości. Samolot miał rozpiętość skrzydeł na 38 metrów, był długi na 53. A dziura w budynku to prawie 23 metrów na niecałe pięć.
A więc to nie odrzutowiec musiał uderzyć w Pentagon. Coś mniejszego. Czyli rakieta. Francuz Thierry Meyssan w książce pod tytułem "Wielkie kłamstwo" pisze, że to sterowany przez satelitę pocisk, który wystrzelili wojskowi USA przeciwko tym urzędującym, którzy znajdowali się w środku. To miała być część zamachu stanu.
- Samolot nie przecina budynku, szczególnie tak zabezpieczonego jak Pentagon, jak nóż masło - tłumaczy profesor Mete Sozen z Uniwersytetu Purdue, który pracował przy raporcie z ataku na ten budynek. Jedno ze skrzydeł uderzyło w ziemię, drugie się od razu oderwało.
Zwolennicy teorii zwracali też uwagę na to, że wiele okien, nawet obok miejsca uderzenia, pozostało nienaruszonych. Tu znowu kłania się konstrukcja Pentagonu, najbardziej strzeżonego budynku świata. - Tak zostały zaprojektowane. Mają wytrzymać ciśnienie, które powoduje fala uderzeniowa - tłumaczy ich projektant Ken Hays z firmy Masonry Arts.
Ostatnia deska ratunku to spostrzeżenie, że praktycznie nie znaleziono odłamków samolotu i ciał. Odpowiedź jest prosta - przez siłę uderzenia i pożar. Na ziemi były wyraźne ślady skrzydła, odnaleziono czarną skrzynkę, wyraźne części 757.
Tę teorię na pewno podkręca fakt, że dopiero po latach opublikowano jedyne istniejące nagranie z uderzenia w Pentagon. Rzeczywiście, niewiele na nim widać.
Według antysemitów i miłośników teorii spiskowych światem od dawna (a pewnie i od zawsze) rządzą Żydzi. Niejaki Christopher Bollyn do dzisiaj objeżdża USA z wykładami mającymi udowodnić żydowski spisek. - To była operacja Izraela i Mossadu mająca na celu zrzucenia winy na Arabów - mówi. - To psychopaci. Chcieli w ten sposób rozpocząć III wojnę światową - dodaje Ken O'Keefe, były żołnierz marines, też znany z tego typu wystąpień. Ich zdaniem Żydzi nie poprzestali na 9/11 i to oni zorganizowali zamach w Paryżu w 2015 roku (też przeciwko muzułmanom, tym z Francji).
Jest też drugi wątek. "Miejska legenda" głosi, że prawie cztery tysiące Żydów nie przyszło do pracy w kompleksie WTC i okolicach 11 września 2001 roku.
Libańska telewizja "Al-Manar" wielokrotnie puszczała spreparowane nagranie z telefonu. - Halo, David Rosenberg? Tu Mossad. Nie idź do pracy we wtorek. Zgłoś, że jesteś chory. I nikomu nic nie mów - mówił tajemniczy głos w słuchawce.
Wyjaśnienie jest banalne. Gdy samoloty uderzyły w WTC, izraelskie media od razu poskreślały, że cztery tysiące Żydów pracuje tej części Nowego Jorku. Stąd wzięła się liczba wspominana przez wrogo nastawione media i wyznawców teorii spiskowych. 11 września zginęło ok. 400 z nich.
"Mothman" to taka czarna wołga i yeti Amerykanów. Człowieka-ćmę zaczęto "widywać" w połowie lat 60. XX wieku. Miał od 1,5 do 2,8 metra wzrostu, błoniaste skrzydła, święcące oczy. Wydawał z siebie piskliwe odgłosy.
Gdy w 1967 roku zawalił się most nad rzeką Ohio w Point Pleasant, zginęło 46 osób. Już pół roku przed tragedią okoliczni mieszkańcy zaczęli widzieć człowieka-ćmę (a także UFO) w okolicach.
W sieci można znaleźć zdjęcia, na których Mothman lata nad płonącymi wieżami WTC. - Jestem nowojorczykiem i gdy usłyszałem, że zaatakowano WTC, pobiegłem na miejsce. Robiłem zdjęcia budynkom i strażakom. W domu okazało się, że na fotografie załapał się dziwny obiekt. Po powiększeniu myślałem, że to anioł. Na pewno to nie był gołąb czy inny ptak. Był za duży - opowiadał Steve Moran, którego relację powielono na wielu stronach.
W 1997 roku kreskówkowa rodzinka Simpsonów wciąż biła rekordy popularności. W odcinku pt. "Nowy Jork przeciwko Homerowi" mała Lisa Simpson trzyma w ręku magazyn. Cena (9 dolarów) i dwie wieże WTC układają się w datę zamachów.
Jeszcze dziwniejszy moment pojawia się w "Johnnym Bravo", w odcinku z 27 kwietnia 2001 roku. Postaci stoją na ulicy obok plakatu. Widać na nim płonący drapacz chmur i napis "już wkrótce".
To znakomita pożywka dla miłośników teorii spiskowych, które mimo 18 lat od tragedii nie wygasają.
Tydzień na Gazeta.pl. Tych materiałów nie możesz przegapić! SPRAWDŹ