W ostatnim roku doszło do zaostrzenia relacji między państwami Półwyspu Koreańskiego, a także między reżimem Kim Dzong Una a USA. Korea Północna pomimo wezwań, gróźb i sankcji rozwija swój program nuklearny, testuje coraz potężniejszą broń atomową i rakiety o coraz dalszym zasięgu.
Z kolei prezydent Donald Trump grodził Korei Północnej 'ogniem i furią, jakiej świat nie widział' i kilkukrotnie obrażał dyktatora. Wojna słów między USA a reżimem wzbudziła strach w Korei Północnej, której stolica leży zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od oddziałów wrogiej armii stacjonujących tuż za linią demarkacyjną.
Napięte relacje między obiema Koreami nieco się ociepliły - przynajmniej wizerunkowo - podczas igrzysk olimpijskich południowokoreańskim Pjongczangu. Oba kraje wystawiły wspólną reprezentację hokeistek, a podczas inauguracji sportowcy z obu Korei szli pod wspólną flagą. Znicz olimpijski zapalili przedstawiciele Korei Północnej i Południowej.
Jak podkreślił w swoim przemówieniu prezydent Korei Południowej Moon Jae-in: oznacza to, że na czas igrzysk nasze narody zjednoczyły się.
Na meczu hokeistek obu Korei byli obecni prezydent Korei Południowej Moon Jae-in i oficjalny przedstawiciel Korei Północnej na zimowe igrzyska olimpijskie Kim Yong Namn oraz Kim Yo Jong, siostra Kim Dzong Una. Była to pierwsza wizyta przedstawiciela rodu Kimów u południowego sąsiada od czasu wojny w latach 50.
Obecność mało znanej, młodszej siostry dyktatora przyciągnęła uwagę światowych mediów. CNN informowało nawet, że 'skradła show' podczas ceremonii. Stacja została za to ostro skrytykowana. Obserwatorzy podkreślali, że jej wizyta to zabieg propagandowy. Zaś sama Kim Yo Jong należy do ścisłej elity reżimu, który grozi wojną nuklearną, kontroluje życie swoich obywateli, skazuje ich na śmierć i drastycznie łamie prawa człowieka.
Przywódca Korei Południowej Mun Dze Ina został zaproszony do Korei Północnej. Poinformowała o tym kancelaria prezydenta Korei Południowej. Według komunikatu, wizyta ma nastąpić wkrótce.
Jeśli do niej dojdzie, będzie to pierwsze spotkanie przywódców obu Korei od 2007 roku. Zaproszenie miała osobiście dostarczyć siostra przywódcy Północy Kim Jo-Dzong, która odwiedziła Błękitny Dom - rezydencję prezydenta Południa.
Już po powrocie delegacji do kraju, Kim Dzong Un z uznaniem wypowiedział się o igrzyskach. Północnokoreańska agencja prasowa relacjonuje też, że Kim Dzong Un powiedział, że 'bardzo imponujące były działania strony Południowej, która szczególnie priorytetowo traktowała wizytę delegacji Korei Północnej'.
Podobne zainteresowanie co siostra dyktatora wzbudził zespół 230 cheerleaderek z Korei Północnej. Media nazywały je 'armią piękności' i częścią 'ofensywy oczarowania' ze strony reżimu. Zdaniem niektórych miały pokazywać ludzką twarz zamkniętego kraju.
Grupa pojawiała się na wydarzeniach z udziałem północnokoreańskiej reprezentacji. Wszystkie były w jednakowych strojach. Dopingowały i śpiewały z z niezwykłą synchronizacją (czasem niezależnie od tego, jaka muzyka akurat leciała z głośników).
Bid Day North Korea pic.twitter.com/wuBcqCyOrL
- Barstool Sports (@barstoolsports) 12 lutego 2018
Podobnie jak w przypadku siostry Kim Dzong Una, entuzjazm wobec występów zespołu cheerleaderek był studzony zwracaniem uwagi na to, że są one narzędziem reżimowej propagandy. Ich zadaniem miało być ocieplenie wizerunku kraju, w którym łamane są prawa człowieka.
Wątpliwe jest też to, na ile uśmiechy na twarzach członkiń zespołu rzeczywiście odpowiadają ich własnemu entuzjazmowi. "New York Times" opisuje, że kobiety były poddane stałemu nadzorowi męskich przedstawicieli delegacji i siebie nawzajem. Wszędzie poruszały się w grupach, na posiłkach chodziły w równych rzędach i nawet do toalety nie mogły iść same.
Han Seo-hee, 35-letnia była cheerleaderka, która uciekła z Korei Północnej, opowiadała o tym, jak wygląda rekrutacja do takiego zespołu. Wg niej kobiety muszą być "dobrze zasymilowane" w reżimie, pochodzić z "odpowiednich" rodzin i spełniać warunki dot. wieku i wyglądu. Za wyjazdy nie dostają pieniędzy.
W 2005 roku 21 członkiń zespołu cheerleaderek wysłannicach do Korei Południowej zostało skazanych na więzienie za mówienie o tym, co widziały w czasie wyjazdu.
Dla wielu osób w Korei Południowej obecność delegacji była pierwszą okazją, by na żywo zobaczyć ludzi z sąsiedniego kraju. Nie wszyscy byli zadowoleni z symbolicznego zjednoczenia na zimowych igrzyskach.
Podczas ich rozpoczęcia grupa przeciwników pojawienia się północnokoreańskiej delegacji protestowała w okolicy kompleksu olimpijskiego. Demonstrujący palili flagę Korei Północnej i wizerunek Kim Dzong Una, ale też wspólna flagę połączonej delegacji olimpijskiej.
"The Guardian" w artykule o "ofensywie oczarowania" podkreśla, że wbrew propagandowym zabiegom i "ociepleniu" realna sytuacja się nie zmienia. Reżim Kim Dzong Una nie wyraził jakiejkolwiek chęci zrezygnowania z programu nuklearnego i powiększania arsenału.
Chwalenie zespołu cheerleaderek i reżimowej delegacji (a nawet pojawiające się sugestie o nominacji do pokojowego Nobla) brytyjski dziennik nazywa "nie tyle przedwczesnym, co absurdalnym". "The Guardian" ocenia, że występ cheerleaderek nie jest poważnym krokiem w kierunku porozumienia i rozbrojenia, jednak ocieplenie wizerunku może choć w pewnym stopniu zmniejszyć prawdopodobieństwo otwartej wojny, która byłaby katastrofą dla obu Korei.
Zabiegi propagandowe Korei Północnej nie wywarły wrażenia na USA. Obecny na ceremonii otwarcia wiceprezydent Mike Pence ignorował siedzącą tuż obok siostrę Kim Dong Una. Teraz zaś prezydent Donald Trump i premier Japonii Shinzo Abe rozmawiali telefonicznie nt. Korei Północnej. Po rozmowie zadeklarowali, że Stany Zjednoczone i Japonia będą wywierać presję wobec władz w Pjongjangu do momentu zatrzymania przez ten kraj programów jądrowego i rakietowego.