Przedświąteczny okres zawsze wiąże się z jednym: długim staniem w kolejkach. W sklepie, na poczcie, na lotnisku, czasem w urzędzie. Niecierpliwimy się, patrzymy nerwowo na zegarek i dookoła siebie. Często w ogóle rezygnujemy. Co kieruje wtedy naszym zachowaniem?
Okazuje się, że nie tylko sama niechęć do długiego czekania. Jest dużo ważniejsza reguła, która zmusza nas do lawirowania pomiędzy kolejkami w nadziei, że któraś z nich będzie "szybsza". Naukowcy właśnie ją zbadali.
Okazuje się bowiem, że stojąc w kolejce, dużo bardziej interesuje nas liczba osób za nami niż... przed nami. Dlaczego tak się dzieje, skoro nie ma to najmniejszego wpływu na szybkość obsługi? Odpowiedź jest zaskakująco prosta: po prostu nie lubimy być ostatni.
Z najnowszych badań amerykańskich naukowców z Harvard Business School wynika, że świadomość bycia ostatnim obniża poziom naszego zadowolenia aż o 20 procent.
Czujemy się dużo lepiej, kiedy za nami jest już chociaż jedna osoba. I to właśnie ten prosty mechanizm sugeruje nam przemieszczanie się z kolejki do kolejki - by nie być tym ostatnim. Tylko czy to ma sens?
Zdaniem naukowców: nie. Dużo lepiej wyjdziemy na tym, jeśli mimo wszystko pozostaniemy w swojej kolejce. Nawet ze świadomością bycia ostatnim.
Z badań Amerykanów wynika, że jednokrotne porzucenie kolejki to średnio 10 procent dłuższe czekanie. Dwukrotna zmiana to z kolei jeszcze większy kłopot - czas oczekiwania na obsługę może się wtedy wydłużyć o prawie 70 procent.
Czy wobec tego jest coś, co możemy zrobić z tym niechcianym uczuciem? Naukowcy podrzucają zniecierpliwionym kilka rad. Pierwsza z nich brzmi: policz do dziesięciu.
Według Amerykanów decydujące jest bowiem pierwsze 10 sekund ze świadomością bycia ostatnim. Po tym czasie wyraźnie się uspokajamy. Innym sposobem na "przeczekanie" może też być rozmowa z innym kolejkowiczem. A w ostateczności pozostaje nam po prostu nie oglądać się za siebie.