Zdołał utrzymać się przy władzy przez 30 lat, choć doszedł do niej przypadkiem po zamachu na Anwara Sadata w 1981 - czytaj sylwetkę Mubaraka. Jedną z jego pierwszych decyzji było wprowadzenie stanu wyjątkowego, który obowiązuje do dziś i daje rządowi szerokie uprawnienia w zakresie ograniczania praw człowieka.
Mubarak ostatnie wybory wygrał w 2005 roku, nie zdążył jeszcze oficjalnie podjąć decyzji ws. kandydowania w tegorocznych - wrześniowych, choć media i komentatorzy przewidywali, że na następcę wyznaczy swego syna Gamala. 47-milioner już zdążył pokazać w mediach, że przygotowuje się do objęcia władzy.
Po buncie egipskiej ulicy i negocjacjach 1 lutego jest już pewne, że Mubarakowie nie zdołają utrzymać się przy władzy. Demonstranci się nieustępliwi, a według nieoficjalnych informacji główni negocjatorzy Mohammed El-Baradei i Omar Sulejman zdołali już z pomocą mediatorów z Zachodu i Arabii Saudyjskiej osiągnąć wstępne porozumienie. Zgodzili się na to, by umożliwić dyktatorowi ucieczkę z kraju, jeśli odda władzę.
Przyjmie go Arabia Saudyjska. "Przyjęcia go odmówili i Niemcy, i Francuzi, i Szwajcarzy. Być może coś się tu jeszcze zmieni, ale Mubarak ma w Rijadzie bardzo wielu przyjaciół, może też tam liczyć na ochronę przed wścibskimi dziennikarzami i działaczami praw człowieka. Mubarak już wywiózł z Egiptu sporą część swych krewnych z żoną na czele, a także część majątku. Omar Suleiman zobowiązał się, że wybory prezydenckie (zaplanowane na wrzesień, choć mogą jeszcze zostać przesunięte na wcześniej termin) będą względnie wolne" - pisze w swoim felietonie o kulisach negocjacji Bartosz Węglarczyk.
Obecny wiceprezydent Egiptu, do stycznia szef wywiadu, zaufany Mubaraka do zadań specjalnych. Główny rozgrywający w negocjacjach po stronie rządowej, być może kolejny prezydent. Mimo że był szefem służb specjalnych, cieszy się względnym zaufaniem zarówno wojska, jak i zachodnich przywódców. Mubarak mianował go wiceprezydentem w sobotę 29 stycznia, już po wybuchu zamieszek w Kairze, a dyplomaci i komentatorzy zinterpretowali to jako próbę przypodobania się Zachodowi, a nawet - wołanie o pomoc.
Waszyngton i europejscy przywódcy mają powody, by wspierać Sulejmana, jeśli tylko nie popełni on teraz błędów. Ma spore doświadczenie w negocjacjach - brał udział m.in. w izraelsko-palestyńskich rozmowach pokojowych. Mediował również między opozycją a rządem w Jemenie. "Amerykańscy dyplomaci, co wynika z depesz ujawnionych przez Wikilekas, często spotykali się z Sulejmanem, który zapewniał ich, że jest wrogiem wszystkich radykałów na Bliskim Wschodzie" - pisze "Gazeta Wyborcza".
Jak oceniają komentatorzy, Sulejman - obok szefa Mossadu - uznawany jest za najpotężniejszą osobę na Bliskim Wschodzie, jeśli chodzi o służby specjalne. - Brał udział we wszystkich negocjacjach, każdej awanturze i inicjatywie, która przetoczyła się przez Bliski Wschód w ostatnich 30 latach. Ale z drugiej stronie bez mrugnięcia okiem wydaje rozkazy torturowania ludzi w podległych mu więzieniach - mówił Bartosz Węglarczyk.
Na razie Sulejmanowi udało się najpewniej porozumieć z opozycją w kluczowej sprawie: Mubarak odda władzę i będzie mógł opuścić kraj.
Egipski opozycjonista, były szef MAEA, uhonorowany w 2005 wraz z Agencją Pokojową Nagrodą Nobla za wysiłki mające na celu ograniczenie rozpowszechniania broni atomowej - czytaj sylwetkę noblisty. Sprawił, że za jego kadencji MAEA zaczęła zajmować stanowisko w kwestiach politycznych, choć według krytyków nie na tym polega jego rola. Jako szef Agencji sprzeciwiał się inwazji USA na Irak z powodu braku dowodów na prowadzenie przez Saddama Husajna tajnego programu jądrowego.
Na początku 2010, po zakończeniu kadencji szefa MAEA, powrócił do Egiptu, gdzie zaangażował się w działalność opozycyjną i zbliżył do Bractwa Muzułmańskiego. Po wybuchu zamieszek, choć przebywał za granicą, przyjechał do kraju i stał się głównym negocjatorem po stronie protestujących.
W zachodnich mediach stał się też głównym rzecznikiem protestujących, naturalnym kandydatem na objęcie władzy po Mubaraku - choć niechętnie widzianym w tej roli przez Zachód, zwłaszcza Stany Zjednoczone.
We wtorek w rozmowie z "The Independent" powiedział, że nie chce być prezydentem. Zapytany o możliwość sprawowania przejściowej prezydentury do czasu wyborów, odpowiedział: "Jeśli będzie konsensus ze wszystkich stron, że powinienem to zrobić dla nich, zrobię to".
- Naszym pierwszym i podstawowym żądaniem jest dymisja Mubaraka. Potem dopiero możemy rozpocząć rozmowy z wojskowymi o pokojowym przekazaniu władzy - powiedział w poniedziałek Mohammed al-Beltagi były deputowany Bractwa Muzułmańskiego.
Inni liderzy Bractwa niechętnie wypowiadają się w mediach, choć to ich organizacja jest jednym z głównych motorów protestu. Ich rzecznikiem i reprezentantem podczas negocjacji stał się Mohammed El-Baradei.
Zachód i Izrael boją się, że po obaleniu Mubaraka ugrupowania islamskie zyskają w Egipcie na znaczeniu, co doprowadzi do kryzysu bezpieczeństwa w regionie. Benjamin Netanjahu otwarcie mówił w poniedziałek o groźbie powtórki rewolucji irańskiej. Eksperci od Bliskiego Wschodu przestrzegają jednak, by nie demonizować Bractwa Muzułmańskiego, które jest główną religijną, ale nie skrajną siłą polityczną w Egipcie. Pewne jest, że w nowych władzach Egiptu obecne będą dwie grupy: przedstawiciele armii i właśnie Bractwa - oceniają komentatorzy.
Na zdjęciu: przywódcy Bractwa Muzułmańskiego Essam el-Erian i Saad el-Katatni (w środku) podczas demonstracji w Kairze, 30 stycznia 2011
Trudno wyobrazić sobie przyszłe władze Egiptu bez wojska. - Armia musi być częścią przyszłej władzy. Egipcjanie nie będą wobec tego protestować, bo armia cieszy się tam szacunkiem - mówił w TOK FM publicysta Marek Ostrowski.
Nie wiadomo, ile dokładnie osób zginęło w zamieszkach na ulicach Kairu i Aleksandrii - niektóre źródła mówią nawet o 300 ofiarach, jednak to i tak niewiele w porównaniu z tym, jak inni bliskowschodni dyktatorzy tłumili wystąpienia przeciwników.
Zwłaszcza, że - jak podkreślają komentatorzy - armia, którą rząd wysłał na ulice, wstrzymuje się od uderzania w cywili, a ogranicza raczej do pilnowania porządku i tłumienia walk między zwolennikami prezydenta a protestującymi. Część żołnierzy i policjantów otwarcie wyraża poparcie dla demonstrujących, a dowództwo zapowiedziało, że na razie wstrzyma się od interwencji i poczeka na wyniki negocjacji.
Na zdjęciu: emerytowany generał armii egipskiej, który 30 stycznia wziął udział w proteście w Kairze, fot. AP
Równolegle z negocjacjami politycznymi, którym przewodzą Sulejman i El-Baradei państwa zachodnie prowadzą rozmowy z wojskiem zdając sobie sprawę, że w okresie chaosu politycznego jest ono gwarantem stabilności. Jeśli po władzę spróbowaliby sięgnąć ekstremiści, armia być może zainterweniuje.
O kulisach rozmów specjalnej delegacja Pentagonu i delegacji wojskowych i szpiegów z Izraela z dowódcami egipskimi w bazie pod Kairem pisze "Gazeta Wyborcza": "Amerykanie podkreślali, że egipska armia, by utrzymać przyjazne stosunki z Waszyngtonem, musi trzymać się z dala od polityki i nie dopuścić do rozlewu krwi. Izraelczycy ze swej strony dali Egipcjanom gwarancje bezpieczeństwa - w geście dobrej woli zgodzili się nawet w poniedziałek na wejście około 800 żołnierzy egipskich na Synaj, zdemilitaryzowany od czasu porozumienia pokojowego w 1979 r. Ów gest Jerozolimy, niezauważony przez media skupione na wydarzeniach w Kairze, nie tylko podbudował morale egipskich generałów, ale był także ukłonem w stronę gen. Murada Mowafiego, gubernatora Synaju. Mowafi został we wtorek nowym dyrektorem egipskich służb specjalnych i będzie jednym z gwarantorów porozumienia o odejściu Mubaraka."
Główny mediator w negocjacjach opozycji ze stroną rządową, amerykański dyplomata i specjalista ds. Egiptu wysłany do Kairu przez Baracka Obamę. Na bieżąco przekazuje negocjatorom stanowisko Białego Domu, które na początku tygodnia - gdy okazało się, że kairska ulica nie ustąpi - stało się jasne.
"Ostatecznym ciosem dla Mubaraka była wizyta jego starego przyjaciela Franka Wisnera, byłego ambasadora USA w Kairze. Wisner powiedział mu we wtorek rano, że lepszego układu już nie wynegocjuje. - To już naprawdę koniec - miał powiedzieć Wisner Mubarakowi. Kilka godzin później Mubarak nagrał swoje orędzie" - pisze Bartosz Węglarczyk w swoim felietonie o kulisach negocjacji.
Koptyjscy chrześcijanie, stanowiący największa mniejszość religijną w Egipcie i 10 proc. ludności tego kraju, czują się coraz bardziej zagrożeni. W styczniu, po zabiciu kolejnego kopta, wyszli na ulicę, by domagać się od władz większej ochrony. Teraz jednak poparli Mubaraka - obawiają się, że po jego odejściu i wzrostu wpływów islamistów ich los będzie jeszcze gorszy.
We wtorek Szenuda III, przywódca Kościoła koptyjskiego oficjalnie poparł ustępującego prezydenta. "Zadzwoniliśmy do prezydenta i powiedzieliśmy mu, że jesteśmy z nim" ? powiedział patriarcha w wywiadzie dla egipskiej telewizji publicznej. Wcześniej Szenuda wystąpił przed kamerami, wzywając do spokoju i obrony porządku w kraju - podaje "Rzeczpospolita" i cytuje ekspertów: "Stanowisko Szenudy mnie nie dziwi, bo czołowi dostojnicy religijni, muzułmańscy i chrześcijańscy są w dobrych stosunkach z Mubarakiem".
Podczas protestów na ulicach Kairu widać było duchownych chrześcijańskich i muzułmańskich wspólnie broniących prezydenta i nawołujących do spokoju.
Być może największy przegrany przewrotu - syn ustępującego prezydenta, niedoszły delfin. Według doniesień medialnych, po 30-letnich rządach jego ojciec zaczął myśleć o politycznej emeryturze. Rządząca Partia Narodowo-Demokratyczna jako kandydata na prezydenta w najbliższych wyborach wysunąć miała właśnie 47-letniego syna szefa państwa. Wykształcony na Zachodzie biznesmen-milioner szykowany był przez ojca na następcę.
Sam też nie krył, że podporządkuje się tym planom i w wywiadach prasowych zapowiadał wprowadzenie Egiptu "w orbitę globalnej gospodarki, ograniczenie interwencji państwa i udzielenie sektorowi prywatnemu większej swobody działania". Poprawę sytuacji gospodarczej kraju uważał za receptę na wzrost znaczenia islamskich fundamentalistów.
Choć politycznie nie odgrywa żadnej roli, medialnie już przysłużył się protestującym. Stał się jednym z głównych, jeśli nie głównym rzecznikiem egipskiej ulicy - zwłaszcza, że jako gwiazdor i jeden z niewielu Egipcjan rozpoznawalnych na Zachodzie jest chętnie cytowany przez agencje prasowe, portale i gazety.
Aktor od początku wspierał żądania protestujących, od początku zamieszek przebywa też w Kairze. - Jestem solidarny z ludem Egiptu, pragnę upadku prezydenta Mubaraka - komentował. Nie ukrywa, że liczy na Omara Sulejmana i niepokoi go wzrost pozycji Bractwa Muzułmańskiego.