Najnowsze wiadomości płynące z
Korei Północnej, najbardziej odizolowanego reżimu na świecie, mogą być dla obserwatorów tego kraju zaskakujące. Trzeci przywódca Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej Kim Dzong Un nie pojawił się publicznie od ponad miesiąca. Oficjalny komunikat Pjongjangu mówi o "niedyspozycji", nieoficjalne źródła o operacji kostek.
Wysocy rangą urzędnicy jeżdżą z kolei po świecie. Do Korei Południowej wybrała się delegacja, w skład której weszli bardzo istotni politycy - nazywany "drugą osobą w kraju" wicemarszałek Hwang Pjong So oraz doradcy Kim Dzong Una Czoe Rjong Hae i Kim Jong Gon. Takie wizyty odbywają się co jakiś czas w ramach rozmów o ponownym zjednoczeniu Półwyspu Koreańskiego, jednak zaskakujący był
fakt, że ta została zapowiedziana tylko z jednodniowym wyprzedzeniem.
Przedstawiciel Korei Północnej był też obecny na forum ONZ, na którym przedstawiony został północnokoreański raport na temat sytuacji praw człowieka w tym państwie. Po
raz pierwszy w historii kraj przyznał w nim, że na jego terenie znajdują się obozy pracy. Zaznaczono jednak, że nie są one więzieniami, tylko "miejscami, gdzie ludzie pracują nad swoimi umysłami i pochylają się nad popełnionymi błędami".
Zamach stanu?
W mediach pojawiają się spekulacje, że w Korei Północnej mogło nawet dojść do zamachu stanu ze strony polityków lub liderów wojskowych spoza rodziny Kimów - mówi o tym na przykład
Toshimitsu Shigemura z japońskiego uniwersytetu Waseda. Zwraca się uwagę na doniesienia o zamknięciu Pjongjangu, chociaż fakt ten nie jest dużym zaskoczeniem w kraju, w którym swobodne podróżowanie między miastami nie jest możliwe.
Nicolas Levi, analityk Centrum Studiów Polska-Azja, adiunkt w Polskiej Akademii Nauk i autor publikacji na temat Korei Północnej uważa, że przejęcie władzy w tym kraju jest niemożliwe. - Na pewno w Korei Północnej nie ma czegoś takiego jak frakcje polityczne, skupiające się wokół różnych osób. Kiedyś była jedna frakcja, wokół wuja Kim Dzong Una, ale został on rozstrzelany w ubiegłym roku - tłumaczy w rozmowie z Gazeta.pl.
- Na pewno Korea Północna się zmienia. Z tym że zmienia się tylko w niektórych sprawach. System polityczny w dużej mierze pozostaje taki sam. Wciąż mamy tam te same organizacje polityczne i władza wciąż należy do rodziny Kimów - mówi.
Doniesienia o słabym zdrowiu Kim Dzong Una też nie oznaczają według eksperta żadnych zmian. - Szczerze mówiąc, nawet jeśli coś mu się stanie, nawet jeśli Kim Dzong Un umrze, to bardzo szybko inna osoba z rodziny Kimów będzie na czele Korei - mówi.
Rodzina Kimów myśli długoterminowo
Kto mógłby objąć władzę w następnej kolejności? Dużo mówi się o młodszej siostrze Kim Dzong Una Kim Jo Dzong, która miała jakoby objąć władzę na czas niedyspozycji brata. - Raczej nie będzie to młodsza siostra, pewnie będzie to inny brat - mówi Levi. - System się nie zmieni, nawet jeśli miałby miejsce nagły zgon. Oczywiście zawsze jest możliwość jakichś nieprzewidzianych wydarzeń, ale jakakolwiek zmiana wydaje mi się mało prawdopodobna - dodaje.
Wydaje się, że sytuacja polityczna w Korei Północnej jest pod ścisłą kontrolą rodziny Kimów i nigdy spod niej nie wyszła. - Inni członkowie rodziny już są przygotowani od jakiegoś czasu do objęcia władzy, nawet od początku lat dwutysięcznych, o czym mało się mówi - tłumaczy Levi. - W książce, nad którą obecnie pracuję, staram się udowodnić, że Kim Dzong Un nie jest świeżym liderem - to jest człowiek, który przygotowywał się do przejęcia władzy już w latach dwutysięcznych. Już wtedy miał edukację polityczną i wojskową - i to nie tylko on, ale też jego brat Kim Dzong Czol oraz Kim Dzong Nam, który mieszka w
Chinach. Wszyscy byli przygotowywani do objęcia kluczowego stanowiska. To znaczy, że jeśli jeden z liderów miałby umrzeć, będzie gotowa osoba na jego miejsce - mówi.
- To jest właśnie taka koncepcja azjatycka - myśleć długoterminowo - dodaje. - My w Europie tego nie znamy, my myślimy w przód na dwa, trzy lata. W Korei planuje się na najbliższych 20 lat. Weźmy ojca Kim Dzong Una, poprzedniego lidera Kim Dzong Ila - on był nominowany w roku 1980, a przygotowywany do władzy był już dwanaście lat wcześniej - zauważa Levi.
Otwarcie na inwestycje
W Korei Północnej od jakiegoś czasu widać też zmiany w podejściu do gospodarki. Kraj otwiera się na zagraniczne inwestycje - zarówno ze strony południowego sąsiada, jak i Zachodu. Według eksperta Korea Południowa również potrzebuje takiego układu. - Jest pewien kryzys społeczny w Korei Południowej, a rolę odgrywa również kryzys ekonomiczny - tłumaczy Levi. - Firmy południowokoreańskie potrzebują nowego rynku zbytu, im bliżej, tym lepiej, i takim rynkiem zbytu może być właśnie Korea Północna.
"Ekonomia w Korei Północnej jest sprywatyzowana"
Zmiany w gospodarce mają jednak na celu przede wszystkim poprawę sytuacji finansowej rządzącej rodziny Kimów. - To otwarcie z jednej strony wynika z tego, że od jakiegoś czasu mamy w tym kraju nowego przywódcę, który chce udowodnić swoim obywatelom, że jest przywódcą dobrym - mówi Levi. - Można też zauważyć, że Korea Północna rozwija swoją infrastrukturę sportową i turystyczną, ale według mnie celem tej polityki jest akurat zwiększenie przychodów, szczególnie w dewizach zagranicznych. A te dewizy nie idą do kieszeni zwykłego obywatela, nie idą też do urzędników Partii Pracy Korei. One idą przede wszystkim do rodziny Kimów.
- Rozmawiałem niedawno z uchodźcą z Korei Północnej, który stwierdził, że ekonomia w Korei Północnej jest w zasadzie sprywatyzowana - ponieważ należy do rodziny Kimów. Więc to co widzimy, to niby-otwarcie, jest z jednej strony po to, żeby usatysfakcjonować do pewnego stopnia naród północnokoreański, a z drugiej strony te potencjalne przychody w dywizach zagranicznych, które są bardzo potrzebne dla elit, idą do kieszeni przywództwa północnokoreańskiego, a przede wszystkim rodziny Kimów - tłumaczy.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!
Lubisz aplikację Gazeta.pl LIVE? Zagłosuj na nas!