Po trzech latach moralnej paniki po obu stronach barykady, walki o najważniejsze wartości, bitwy dobra ze złem, weszliśmy w fazę kabaretowo-błotną. Już nie o konstytucję i wolne sądy chodzi w publicznej debacie, ale o to, czyja afera bardziej skuteczna. „Kto nigdy po pijaku nie całował się z psem, niech pierwszy rzuci kamieniem w dinozaura” - ten mem krążący na FB dobrze oddaje istotę obecnego etapu w polskiej polityce, dokładnie taka też będzie kampania wyborcza przez najbliższy rok aż do wyborów prezydenckich. Paradoksalnie ta inflacja afer i aferek, czekająca nas w najbliższym czasie galopada kolejnych „jurnych Stefanów”, może wywołać w Polakach jedynie znudzenie i - w konsekwencji - spadek emocji. Sytuacja, kiedy politycy obrzucają się łajnem, wyciągają haki i nagrania, jest jednak ciut lepsza, niż gdy tkwimy we wzniosłej atmosferze z wierszy Herberta, gdzie „trzeba dawać świadectwo”.
Te trzy lata nieustannego dyscyplinowania szeregów, apeli, listów otwartych przeciw odszczepieńcom we własnym obozie politycznym, że nie dość mocno nienawidzą „tamtych”, te trzy lata udawadniania przez polityków, że jest jakaś „Polska” i „anty-Polska” - możemy ten czas wspominać jak najgorzej. Teraz z czystych klimatów herbertowskich politycy zjechali prosto do dołu kloacznego. I jak się wszyscy wreszcie w łajnie utaplają, to przestaną ględzić, że „ani guzika”, „ani kroku w tył”. O ile bowiem „patriota” ze „zdrajcą” rozmawiać nie może (mogą się najwyżej pozabijać), to już złodziej ze złodziejem jak najbardziej mogą ustalić choćby minimum wzajemnych zasad honorowych. I tego Polsce potrzeba, żeby politycy przestali udawać świętoszków i zaczęli robić normalną nudną politykę, w której jest miejsce na zdrowy rozsądek.
Strony konfliktu upodabniają się do siebie
Filozof Tomasz Stawiszyński w „Kulturze Liberalnej” w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim mówi tak: „Girard powiada, że podstawową zasadą organizującą każdy konflikt jest mimetyzm. Strony zaangażowane w konflikt bezwiednie upodabniają się do siebie, chociaż nie są tego świadome i za wszelką cenę się od tego odżegnują, celebrując mniej lub bardziej istotne różnice.
Jedyną niedestrukcyjną strategią rozładowania takiego konfliktu, układu, który prowadzi do multiplikowania wzajemnej przemocy, jest, wedle Girarda, dostrzeżenie mechanizmu mimetycznego i zatrzymanie spirali destrukcji. Żeby zatem wyjść poza konflikt, musimy dostrzec, że jesteśmy do naszych przeciwników fundamentalnie podobni, bo także my mamy w sobie potencjał do przemocy. Zamiast więc odruchowo obstawiać rolę wyznaczaną przez dwuwartościową strukturę konfliktu, powinniśmy przyjąć taką pozycję, jaka wydaje się nam racjonalna, dobrze uzasadniona i właściwa. Bez względu na to, czy – i w jakim zakresie – oznacza to przyznanie w danej sprawie racji naszym adwersarzom”. I dalej Stawiszyński: „Funkcjonuje dziś taki termin, który stał się już właściwie inwektywą – symetrysta. Bywa on używany jako narzędzie uprawomocniania konfliktu. Każdy, kto próbuje mówić o obu stronach sporu, a nie tylko o przeciwnej, każdy, kto postuluje autorefleksję i twierdzi, że musimy przyjrzeć się także temu, co sami robimy, natychmiast zostaje nazwany symetrystą. Ja bym przeformułował to pojęcie. Dla mnie symetrystami są właśnie ci najbardziej radykalnie usposobieni przedstawiciele zwaśnionych stron. Bo świat widziany ich oczami to świat, w którym istnieją tylko dwa obozy – jeden biały, drugi czarny, jeden zły, drugi dobry”.
Czy nadchodzi bunt umiarkowanych
W „Tygodniku Powszechnym” ukazał się z kolei wywiad z socjologiem Jarosławem Flisem pod tytułem „Bunt umiarkowanych”. Flis komentuje wyniki słynnych badań nad polaryzacją polityczną, które wprawiły w osłupienie obóz antypisowski, bo wynika z nich, że nienawidzi elektoratu PiS-u bardziej, niż tamci ich. Badacze pokazywali respondentom skalę ze stadiami ewolucji - od małpy poprzez małpoluda aż po człowieka - i prosili o umieszczeniu na tej rysunkowej skali politycznych oponentów. Okazuje się, że liberalna strona nieco częściej spycha „pisiorów” w stronę małp niż odwrotnie. Flis poprosił badaczy o udostępnienie mu materiałów źródłowych. Z tej analizy wyszło
coś bardzo ciekawego: respondenci, którzy częściej dehumanizowali przeciwników politycznych - niezależnie, czy byli z obozu PiS czy anty-PiS - mieli dość zbieżne poglądy ekonomiczne. Flis: „Wśród zatwardziałych ekonomicznych liberałów dehumanizuje aż 70 proc., a wśród zwolenników państwa opiekuńczego czy solidaryzmu społecznego robi to mniej niż 40 proc. I działa to we wszystkich grupach elektoratu, choć w różnym natężeniu”.
Innymi słowy: „pisowiec” i „platformers” o rynkowych poglądach dehumanizują przeciwników bardziej niż „pisowiec” i „platformers” o poglądach bardziej socjalnych. Flis tłumaczy to społecznym darwinizmem, który za czasów transformacji wdrukowano nam do głów: kto jest biedny, ten sam sobie winien, „bezradność wyuczona”, „homo sovieticus” itd.
Flis: „W Polsce widać takie myślenie wśród tych, którzy - mówiąc najprościej - uważają, że są lepsi. Żyją lepiej, zarabiają, więc widocznie na to zasługują”.
Na koniec socjolog stawia ważną tezę, że nadchodzi „bunt umiarkowanych”, którzy uważają, że koszty polskiego sporu politycznego stały się zbyt duże. Polacy chcą trochę stabilizacji i świętego spokoju, tymczasem - zauważa Flis - obie partie są niewolnikami własnych agresywnych marginesów. Flis stawia tezę, że to przeminie, bo po prostu coraz bardziej zaczyna się rozmijać z nastrojami większości wyborców.
antropoid
Oceniono 23 razy 15
Wystarczyło dopuścić do władzy kaczystów.
Kto ma mózg ten wiedział, że zrobią kloakę.