- Siedem lat prowadziłam tu pub - opowiada pani Marta z Nadarzyna, która przyszła do redakcji w imieniu córki. - Potem musiałam go z powodów rodzinnych zamknąć. Lokal miał być moją emeryturą. Przekazaliśmy go z mężem córce, która kończyła studia.
W połowie lipca córka pani Marty wybrała się do pubu. Zastała zmienione zamki. - Poszła na policję i tam dowiedziała się o nowym właścicielu, który ma akt własności i założoną księgę wieczystą - relacjonuje.
Pani Marta nie rozumie, jak to możliwe. Pokazuje przydział z 2000 r. i zaświadczenie z 2010 r. wydane przez władze spółdzielni, w którym mowa jest o przysługującym jej spółdzielczym własnościowym prawie do lokalu. Ma on ponad 150 m kw., dodatkowe 70 właściciele urządzili na antresoli. - Mieszkałam za granicą, sprzedawałam i kupowałam domy. Ufam dokumentom. Teraz okazuje się, że akt własności mojej córki spisany u notariusza nic nie znaczy - denerwuje się pani Marta.
Nadarzyńska Spółdzielnia Mieszkaniowa ma długi sprzed kilku lat. Komornik zajął jej udział w gruncie pod budynkiem przy ul. Lipowej w 2005 r. W zeszłym roku przeprowadził licytację. - Pani komornik nie wzięła pod uwagę opinii rzeczoznawcy sądowego, który napisał, że nieruchomość, w której jest nasz pub, nie może być przedmiotem egzekucji, ponieważ stanowi współwłasność - pokazuje dokumenty pani Marta.
Zapewnia, że nic nie wiedziała ani o licytacji, ani o tym, co działo się później. - Dla nas wszystko zaczęło się w momencie wymiany zamków, teraz docieramy do różnych pism - mówi.
Prezes nadarzyńskiej spółdzielni Andrzej Wasilewski mówi, że jest w tej samej sytuacji co właścicielka pubu: - Straciłem lokal, na który dostałem przydział w 2006 r. To niecałe 40 m kw.
Jak mówi prezes, biuro wynajmuje od niego spółdzielnia. On tam pracuje na jej rzecz.
Sprawy potoczyłyby się inaczej, gdyby lokale miały założone księgi wieczyste. - Z 11 osób prywatnych tylko dwie nie mają do dziś założonych odrębnych ksiąg wieczystych. Gdy komornik licytował udział w gruncie, z ksiąg wynikało, że jego część należy nadal do spółdzielni. Ale to część odpowiadająca dwóm lokalom, pubowi i mojemu. Zlicytowany został sam udział w gruncie. Pani komornik, która bywała tu przecież często, nie zauważyła w ogóle budynku - tłumaczy prezes.
Grzegorz Lewandowski, radca prawny, który zajmuje się sprawą: - Sąd zrobił błąd, nie zapytał, co jest na tej licytowanej ziemi.
Gdy na początku tego roku licytujący dopełnił formalności i wpłacił resztę pieniędzy, sąd w
Pruszkowie przysądził mu udział w nieruchomości gruntowej. - W tym momencie wszelkie prawa osób trzecich wygasają, ale nie stosuje się tego do lokali spółdzielczych - podkreśla prezes Wasilewski.
W razie finansowych tarapatów spółdzielni osoby posiadające własnościowe spółdzielcze prawo do lokalu są chronione przepisami. I na to liczą pani Marta i prezes - skierowali pozwy do sądu.
Mężczyzna, który wziął udział w licytacji, urządza się w dawnym pubie i biurze. Wywiózł z nich rzeczy pani Marty, wystawił dokumenty spółdzielni. Nie ma sobie nic do zarzucenia. - Zobaczyłem ogłoszenie w gazecie, poszedłem do prawnika. Może ktoś, kto idzie z gotówką na licytację, jest źle postrzegany, ale przecież zakup z licytacji komorniczej jest legalny. Serdecznie współczuję właścicielce pubu, ale żyjemy w państwie prawa, a ja działam zgodnie z przepisami. Jestem przekonany, że sąd rozpatrzy sprawę sprawiedliwie - mówi.
popijajac_piwo
Oceniono 52 razy 50
W tym kraju wystarczy być urzędnikiem wymiaru sprawiedliwości i można WSZYSTKO...