Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nas
Czy śmiertelnie groźna choroba może ratować życie? Okazuje się, że tak - jeśli pacjent jest w odpowiednich rękach. Na przykład Eugeniusza Łazowskiego, lekarza i żołnierza AK.
Łazowski praktykował w miejscowości Rozwadów pod Stalową Wolą w okresie niemieckiej okupacji. Nie pałał miłością do okupantów, ale zamiast strzelać, wolał przeciwstawić się przemocy sprytem i intelektem.
Jego historię opisał magazyn American Medical News - czasopismo wydawane przez największe stowarzyszenie lekarskie w Stanach Zjednoczonych
Podstęp przeciwko procedurom
Pomysł, dzięki któremu Łazowski przeszedł do historii, zrodził się przypadkiem. W 1942 roku odwiedził go pacjent. Mężczyzna niedawno wrócił z przymusowych robót w
Niemczech. Nie chciał wracać do pracy w koszmarnych warunkach, ale wiedział, że nie może zbiec - to oznaczałoby wyrok śmierci dla jego rodziny.
Znał jednak pewną lukę w niemieckich procedurach. I Łazowski pomógł mu ją wykorzystać.
Łazowski wiedział, że
Niemcy panicznie bali się tyfusu, bo choroba szybko zbiera ogromne żniwo - w szczytowych okresach epidemii, tyfus potrafił zabijać nawet tysiące osób dziennie.
Każdy odnotowany przypadek traktowano poważnie. Osoby, u których chorobę potwierdziło badanie krwi, były natychmiast poddawane kwarantannie, i co za tym idzie, zwalniane z przymusowych robót. Wyjątek od tej reguły stosowano jedynie wobec Żydów - dla nich zakażenie tyfusem kończyło się egzekucją.
Łazowski nie zamierzał jednak zakażać mężczyzny prawdziwym tyfusem - znał zagrożenie i nie zamierzał z nim pogrywać.
Nauka przeciwko Niemcom
Z pomocą przyszedł mu kolega po fachu, doktor Stanisław Matulewicz. Matulewicz dysponował rozległą wiedzą naukową i stale prowadził badania w prywatnym laboratorium.
W toku badań odkrył, że próbki krwi osób zaszczepionych martwymi bakteriami Proteus OX-19 wskazują pozytywny wynik w teście Weila-Felixa, używanym do określenia, czy dany pacjent choruje na tyfus. "Szczepionka" Matulewicza była całkowicie niegroźna dla ludzi, zaś wynik był nieodróżnialny od wyniku przy rzeczywistym zakażeniu tyfusem.
Dla pacjenta odkrycie było jak dar z niebios. Dwaj lekarze wiedzieli jednak, że mogą zrobić dużo więcej. Gdyby w okolicy wybuchła epidemia, rozumował Łazowski, okupanci zostawiliby Rozwadów w spokoju. Zaczęli więc szczepić coraz więcej osób.
Nie mogli jednak powiedzieć o tym nikomu - pacjenci nie byli więc świadomi planu i sądzili, że rzeczywiście chorują. Szczepieni byli tylko Polacy. Próbki krwi spływające do lokalnego inspektoratu przekonały Niemców, że na terenie Rozwadowa ma miejsce epidemia i miejscowość, wraz z okolicznymi wsiami, została objęta kwarantanną.
8 tys. osób uniknęło w ten sposób wywózki. Na czas kwarantanny zaprzestano także działań w gettach.
"Vodka? Ja, danke!"
W lutym 1944 roku do Rozwadowa przybyła delegacja niemieckich lekarzy. Mieli dowiedzieć się, czy w regionie naprawdę szaleje tyfus. Na szczęście Łazowski miał już w zanadrzu kolejny fortel.
Zorganizował powitalną biesiadę dla inspektorów. Nie żałowano niczego: ani jedzenia, ani tym bardziej wódki. Starsi lekarze szybko ulegli alkoholowi i siłą rzeczy ich obowiązki spadły na niedoświadczonych praktykantów. Z tymi Łazowski nie miał żadnych problemów.
Zaprowadził ich do najbardziej zaniedbanych chat w okolicy. Brud i robactwo panoszące się w domostwach szybko przekonały młodych lekarzy. Pośpiesznie pobrali krew od zaledwie kilku osób i wrócili do przełożonych z przerażeniem w oczach.
Po wojnie Łazowski wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Już nigdy nie wrócił do Polski. Swoje wspomnienia z czasów wojny spisał w książce "
Prywatna wojna. Wspomnienia lekarza-żołnierza 1933-1944". Zmarł w 2006 roku w stanie Oregon.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!
yamata
0
A my czcimy kontrowersyjnych "wyklętych" i na cokołach pomników stawiamy "największego prezydenta", którego dokonania były równie wielkie jak on sam. Tymczasem ludzie którzy autentycznie zasługują na pomniki, wspominani są czasem w artykułach z cyklu "ciekawostki historyczne". Ilu jeszcze Polska ma takich zapomnianych bohaterów? Jak się z tym czujecie?